Żeby domknąć wątek - jeszcze kilka wrażeń z "holiday in Cambodia"
Niestrudzenie tropiąc pozostałości po Radziwiłłach dotarliśmy do Słucka, którego najsłynniejszym lokatorem był Hieronim Florian Radziwiłł, bodaj najprzyjemniejszy z całej familii, młodszy brat Michała Kazimierza "Rybeńko". Ówże Hieronim rezydował na zmianę w Słucku i Białej (dziś Biała-Podlaska). Ponieważ słucki zamek był drewniany, do dziś nie zachował się nawet fundament (w odróżnieniu od pięknie odnowionego pałacu w Białej). Jedyny ślad po budowli to zamkowe wzgórze otoczone fosą w samiuśkim centrum miasta, z efektownym domem kultury pośrodku (to ten po prawej).
Nadrzeczna promenada ma swojską nazwę:
Jeszcze kilkanaście lat temu można było obejrzeć resztki Radziwiłłowskiego kościoła, którego ściany zostały podobno sprytnie wkomponowane w ogrodzenie miejscowej mleczarni przy ulicy Armii Czerwonej. Kościelne mury prawdopodobnie kryją się pod tym tynkiem, ale nie zaryzykowaliśmy sprawdzania.
Notabene, sama mleczarnia zrobiła na nas bardzo dobre wrażenie, jako że reklamuje się sloganem: "Сыру - мир, миру - сыр", nawiązującym do Leninowskiego: "Миру - мир" (czyli: "Światu - pokój"). Nie bez kozery Włodzimierz Ilicz razem z miejską Aleją Zasłużonych (w głębi) do dziś pilnuje porządku na mieście.
Niby wiedzieliśmy, że w Słucku niczego specjalnego nie odkryjemy, ale opuszczaliśmy miasto dość zawiedzeni.
Postanowiliśmy na koniec sztachnąć się cepelią i odwiedzić prawdziwy ludowy skansen w miejscowości Dudutki jakieś 50 km od Mińska. Ogromny kompleks wybudowany prawie od zera w szczerym polu, coś na kształt wzorcowej wsi, do której zwozi się autokarami wycieczki szkolne i zakładowe. Na szczęście latem jest tam pustawo, ale dzieci i tak nie wyglądają na zachwycone...
Z atrakcji mamy szpalery straganów z barachłem ze słomy, gliny i z Chin. Ten pan akurat uczył wypalania z gliny, ale tylko grupy zorganizowane, z nami łaskawie zamienił ze trzy słowa.
W cenie biletu (50.000 BYR, a jakże) jest degustacja miejscowych serów, czyli pochodzących z miejscowego, państwowego sklepu. A tu kolejny odjazd: jak na skansen wsi białoruskiej przystało, mamy muzeum motoryzacji (?!). Mała, ciemna sala z eksponatami od Sasa do lasa.
Młoda - przyzwyczajona do zwiedzania w stylu Centrum Kopernika - nie mogła zrozumieć, dlaczego nigdzie nie można wejść ani niczym pokręcić, wszystkie drzwi do samochodów są zaspawane, a wszędzie wiszą kartki, żeby "nie dotykać, nie wchodzić, nie oddychać"...
Ale żeby nie było, że konie były tylko mechaniczne...
Z biletem można podjechać na sąsiednie wzgórze, żeby obejrzeć dobrze zachowany wiatrak. Dojazdu strzeże taki znak:
Jeśli ma się szczęście i uda się podłączyć do jakiejś grupy zorganizowanej, można nawet zwiedzić go w środku. Generalnie turysta indywidualny jest traktowany w muzeach trochę jak kosmita, a na pewno jak zło konieczne, więc i z tego powodu skansen nas jakoś nie oczarował. Np. nie można było skorzystać z knajpki ani piekarni, bo "tylko dla wycieczek". Ze strachem podchodziliśmy do toalet...
Ale żeby nie kończyć w minorowym nastroju - sielski obrazek: kąpiel w NiemnieMoże kogoś zniechęciłem do moczenia się w Świtezi, ale mogę z czystym sumieniem polecić pod tym względem Niemen, choć tylko przed Baranowiczami, bo miasto zrzuca doń ścieki. Dobrym miejscem na kąpiel są Stołbce (gdzie było przejście graniczne między II RP i ZSRR) - Niemen jest tu wąski i płytki, ale jeszcze krystalicznie czysty. W Stołbcach jest rozlewisko i miejska plaża, gdzie nurt jest słaby, a woda sięga do kolan, więc dzieci spokojnie mogą chlapać się same. Poniższa fotka pochodzi z dzikiej plaży, jakieś 100 m w górę od kąpieliska, gdzie rzeka jest jeszcze węższa, nurt rwący, a woda aż po pas, czyli prawdziwa dzicz
I to tyle wrażeń![]()
Zakładki