Poczatkowo mielismy pojechac w bukowińska czesc Karpat ale przeczytanie relacji, zobaczenie zdjec i wysluchanie kilku opowiesci z przygranicznej, bieszczadzkiej trasy spowodowala szybka i zdecydowana zmiane naszych planow.

We Lwowie kilkugodzinna przerwa na przesiadke pozwala zauwazyc ze zamiast zburzonych, przydworcowych barakobarow postawili kilka pawilonow. Wyglad i klimat jak z McDonaldsa, i takaż obsluga.. Pospiech, anonimowosc i zarcie z mikrofali.. Przeszkadzaly barakobary bo sie zle prezentowaly na Euro.. Plus jedynie taki, ze obecne pawilony tez sa otwarte calodobowo wiec jest gdzie usiasc czekajac na pociag w chlodna, deszczowa noc..

Elektryczka do Sianek, wlecze sie niemilosiernie pofałdowanym terenem, pelnym mostow, tuneli i pieknych widokow. Naprzeciw nas siedzi jakas babka, ktora zakupila wlasnie od obnosnego handlarza "Poradnik gospodarza". Z zainteresowaniem czyta wiec o terminach wylegu kaczat i nowatorskim sposobie marynowania patisonow polecaną przez Haline N. z Rohatyna. Siedzaca obok wspolpasazerka malo nie złamie karku tak wykreca glowe aby rownoczesnie moc zgłebiac te frapujace tematy. W koncu obie odkladaja lekture i wdaja sie w rozmowe, przechwalajac ogrodniczymi osiagnieciami.
Gdzies obok trzy wymalowane i ponętne panienki udaja ze zaloty podpitego chlopaka im zupelnie nie w smak. Krzywia sie zatem i odwracaja glowy, caly czas zerkajac z ukosa na mlodzienca i poprawiajac fryzury. Chlopak przez droge na tyle doprawia sie kilkoma butelkami rom-coli, ze traci nawet zainteresowanie wspolpasazerkami i ostatecznie wytacza sie z pociagu na stacji Jabłunka i sturliwuje z nasypu. Widac ma w tym wprawe bo szybko dochodzi do siebie na kamienistej drodze. Zbiera klapki, rozsypane szpargaly z siatki i chwiejnym ale raznym krokiem zmierza gdzies ku swemu przeznaczeniu.

W wagonie dalej maluszek wylazi z wozka i ochoczo podskakuje jak piłka na drewnianej lawce. Siedzaca naprzeciw staruszka karmi go cukierkami. Po kilku stacjach w ogromnej poczatkowo torbie cukierkow pokazuje sie dno. Mama dzieciaczka siedzi obok i piłuje tipsy, a ojciec spi snem sprawiedliwym otoczony gesta chmura procentow.

Handel kwitnie. Dobrze dzis schodza skarpety- glownie brązowe oraz gazety- glownie o zabarwieniu kulinarnym. Sa tez nasze ulubione pierozki- z kapusta albo z "bulba"posypane mocno czosnkiem. Babka z pierozkami pojawia sie w wagonie zawsze kiedy jestem akurat w kibelku.

W przedsionku przed kibelkiem facet chwali sie koledze ile to ostatnio ryb nałowił. Otwiera plecak- a tam same ryby, powrzucane luzem! Jedną wyciaga za ogon aby w pelni zademonstrowac jej wielkosc patrzacym z podziwem wspolpasazerom

Udaje nam sie otworzyc okno wiec wywieszam łeb na zewnatrz chłonac zapach i klimat mijanych wsi. Aromat siana i krowy czasem zastepuje nagły swist i chłodny oddech wilgotnego tunelu.







Gdzieś za Turka licho zsyła pogranicznika i jednoczesnie na mnie zaćmienie, bo zapytana gdzie chcemy wysiadac jak durna mowie prawde- ze w Sokolikach lub Beniowej. Facet sie ozywia twierdzac ze tam nie wolno a poza tym na Pikuj bedzie nam lepiej isc z Sianek. Ale my nie chcemy na Pikuj!!! To zdanie bedziemy jeszcze nie raz powtarzac podczas tego wyjazdu... Zesz to szlag.. Powiedzialabym ze wysiadamy w Siankach to by poszedł sobie w cholere! A tak dzwoni do jakiegos naczalnika i jeszcze na dodatek siedzi przy nas i pilnuje zebysmy nie wysiedli za wczesnie.. Od Niznego Turowa jednoczesnie wisi caly czas w oknie , bacznie obserwujac czy nikt przypadkiem nie wyskakuje w biegu z okna aby pokicac w niepozadanym kierunku.. Jakas wyjatkowa menda ten pogranicznik, nigdy nikt nas nie zaczepial w tym pociagu. Musial sie dupek napatoczyc akurat teraz... Potem kolejni spotykani na trasie pogranicznicy wszyscy byli juz bardzo mili i sympatyczni.

Plus z wysiadki w Siankach jest taki ze odwiedzamy o jeden sklepik wiecej. I nie bedziemy musieli walczyc z chaszczem na Buczkach w tym dusznym, przedburzowym upale.. Kolo stacyjki spotykamy trzech bardzo sympatycznych chlopakow z Polski zmierzajacych na Pikuj, chwile gadamy ale nasze drogi prowadza w przeciwnych kierunkach.

Widok spod sklepu



Pod sklepem mocno dopieka, mrucza burze po okolicznych szczytach a toperz wdaje sie w rozmowe z jakims miejscowym, dosc dobrze mowiacym po polsku. (zreszta wszyscy prawie w okolicy mowia troche po polsku). Rozmowa zahacza oczywiscie o Euro, o piłke nozna wogole. Troche sie boje ze za chwile walniemy jakas gafe raczej nie majac zbyt szerokiej wiedzy w tym temacie. Facet poleca dzisiejsze festyny w Turce i Jaworze, ze beda lokalne i zagraniczne gwiazdy estrady, nawet operowe i duzo bojkowskiego rzemiosła. Chodzi mi po glowie aby wrocic do Turki, zobaczyc koncerty a jutro wysiasc w Beniowej.. Ale jakos zbyt dlugo rozmyslamy i elektriczka na Turke wlasnie odjechala.. Gosć dziwi sie ze nie idziemy na Pikuj. No co oni z tym Pikujem?!?? Jedna gora jest w okolicy? Czy Polak z duzym plecakiem we wsi = wyprawa na Pikuj?

Tuptamy sobie w strone Niznego Turowa. Wszyscy mijani kierowcy usmiechaja sie do nas i radosnie nam machaja. Czyzby to jakas akcja "Caly swiat pozdrawia bube?". Skadinad bardzo sympatyczna akcja :)

Po skrecie w boczna droge ukladamy sie na kamienistej nawierzchni i ucinamy krotka drzemke. Mimo ze juz sporo popoludniu to slonce nadal niezle pali, a goracy wiatr przerzuca po polach tumany pyłu zebrane z szutrowej drogi. Gdzies na horyzoncie, za zakosami drogi majacza pierwsze zabudowania wioski.



We wsi płynie wlasnie powolny czas sennego popoludnia



Na przeleczy miedzy Wyznym a Niznym Turowej zjadamy zakupionego we Lwowie melona. Nie jest tak dobry jak krymskie ale zdecydowanie lepszy od polskich z marketu. Ciekawe jakie melony beda w Gruzji?



W poszukiwaniu dogodnego miejsca na nocleg wspinamy sie na niewielka gorke. Przez pobliska rzeke przejezdza malowicza furmanka. Robie jej zdjecie i na tym etapie jeszcze nie wiem ze zaraz bedziemy nia jechac pod gorke.



Poczatkowo probujemy odmawiac, droga jest bardzo stroma i troche nam zal konika, ale facet jest nieugiety. Woz jest wyjatkowo niski. To nawet chyba nie jest woz ale wąska decha rzucona miedzy kołami. Droga jest wyboista i pełna głebokich kałuz. Nogi staramy sie podniesc wysoko, ledwo trzymamy sie aby nie spasc a facet robi nam pokaz jak to jego konik wspaniale galopuje
Ostatecznie mamy na koniec trasy jedna szczesliwa bube i dwa okropnie ubłocone plecaki, ktore toperz caly czas dzielnie trzymal ryzykujac upadkiem z wozu.



Pniemy sie dalej na zbocze- dzisjesze miejsce noclegu. Wokol łąki trzesa sie od grania swierszczy, czasem ich koncert przerwie grzmot dalekiej burzy, muczenie rozdraznionej krowy albo pohukiwania pasterzy.

Spi nam sie nadzwyczaj rewelacyjnie, przesypiamy okolo 13 godzin :)