Ruszam szukać cmentarza na grzbiecie Czartoryji. Mam pozycję w GPS-ie z mapy, mam wskazówki dojścia i myślę, że wiem jak wygląda więc pewny jestem że znajdęNa początek trzeba znaleźć drogę odchodzącą od czerwonego szlaku na grzbiet. Mapa w GPS-ie akurat okazała się na tyle dokładna, że taką drogę posiadała i nawet zgadzała się z rzeczywistością. No, podniosło mnie to na duchu. Droga zarośnięta jeżynami, znów klnę w myślach na krótkie spodenki. Mokre trawy od siadającej mgły a może wcześniejszych opadów deszczu powodują, że buty łapią wodę, co w sumie mi jest bez różnicy po kąpieli w Osławie. Dochodzę do polany wcześniej oglądając dobrze zachowane linie okopów, przez polanę po jeszcze większych trawach i już szukam w lesie cmentarza. Wpierw idę na pozycję, która mam zapisaną w GPS-ie - cmentarza brak. Rozglądając się we mgle zaczynam robić kółka wokół pozycji. Mgła robi się coraz gęstsza, widoczność ok. 20m i zaczyna znów padać deszcz. Po zrobieniu 2 kółek, z podrapanymi nogami siadam pod drzewem by przeczekać opady ale zrywający się wiatr strąca z liści wodę i po chwili jestem już nieźle przemoczony. Podobno deszczówka bardzo dobrze wpływa na włosy - zdrowotna wycieczka
. Aparat ląduje w plecaku. Staram się przemyśleć dalszą trasę i modyfikuję trasę (o zgrozo!!!
) w GPS-ie - cmentarze w kierunku przeł. Żebrak odpuszczam a pozostałą część trasy postanawiam modyfikować na bieżąco
w zależności od pogody. Rozmyślam też czy to nie jest jakiś znak, że już dochodząc do cmentarza pod Chryszczatą jak i później szukając na Czartoryji pogoda skutecznie "ostudziła" mój zapał do poszukiwań. Może ktoś ma zdjęcie tego cmentarza na Czartoryji jak wygląda?
Wracam do szlaku czerwonego a nim na szczyt Chryszczatej. wydaje mi się że przestaje padać ale ciężko to ocenić jeśli ciągle łapie się krople z drzew. Na szczycie spotykam pierwszych turystów, chwilę rozmawiamy i zaczynam schodzić niebieskim szlakiem w kierunku Turzańska. Już po chwili mgła się rozwiewa (fatum jakieś?) i w oczy uderza ostry obraz ciemnych, zmoczonych pni buków na tle zieloności ich liści. Poprawia się mi nastrój i już w myślach się cieszę, że jednak uda się zrobić całą dalszą część trasy, po chwili znów wchodzę w mgłę. No cóż - i tak do Turzańska muszę dojść, zastanawiam się tylko czy nie zrobiłem błędu odwracając rano trasę. Na szczęście mgła była tylko chwilowa i nawet zaczyna przebijać się słońce. To słońce właśnie skłoniło nastepnego turyste do odpoczynku na trasie i posilenia się, co oczywiście pies wyczuł i zaczął się od niego domagać swojej racji. Też przystanąłem na chwilę, okazało się że chłopak szedł z Komańczy przez jeziorka. Nad rezerwatem zobaczyli stado żubrów i już się wyjaśniła zagadka kogo pies przepłoszył przy podchodzeniu pod Chryszczatą.
Spotkanie to było już w okolicach miejsca, gdzie miałem zaznaczoną drogę w kierunku Kamionek, jednak rozglądając się nigdzie nie widziałem po niej śladu. Przyzwyczaiłem się do tego, że drogi leśne na mapach są oznaczone ale ciężko je znaleźć w terenie, w Magurskim Parku Narodowym wystarczyło niecałe 20 lat by ciężko było przejść śladem takiej drogi, choć czasem na takich drogach opieram wędrówkę bo przynajmniej można przypuszczać że idąc takim śladem nie będzie się przecinało wszelakich paryji w poprzek. W końcu na zakręcie szlaku niebieskiego, gdzie i tak byłem zdeterminowany by już iść na przełaj widzę odchodzącą od szlaku drogę prowadzącą mniej więcej w kierunku jaki mi odpowiadał. Droga ta po trochę więcej niż 0.5km wyprowadza mnie na łąki nad Kamionkami gdzie witają mnie piękne (w sensie wreszcie bezmgielne) widoki. Tu już postanawiam ubrać stuptuty by choć częściowo ochronić nogi przy przedzieraniu się przez trawy. Ciągnę w dół przez trawy wprost na punkt cerkwiska, jednak już będąc blisko tego hipotetycznego miejsca krzaki i pokrzywy (te gorszego typu - pokrzywy dzielę na 2 rodzaje - soczyście zielone, z dużymi liśćmi, wypasione oraz drugie, gorsze z mniejszymi liścmi, o sztywnym badylu zabarwionym na fioletowo - -mam wrażenie że one mocniej pieką) zmuszają mnie do kombinowania z której strony uda sie do niego dojść (tak, klnę na spodenki po raz kolejny) Widzę coś na kształt "sarniej ścieżki" i tym śladem wchodzę w miarę mało poparzony na cerkwisko (?) Tu już krążę tyko pośród pokrzyw, miejscami widać kamienie, ale nie układają mi się one w żaden wzór. Nie jestem pewny czy to rzeczywiście cerkwisko, postanawiam zejść do widocznej poniżej drogi z płyt betonowych i stamtąd się rozejrzeć. Znów przeprawa przez pokrzywy, na drodze odpalam drugiego GPS-a (no, teraz to już mi się dostanie
) w telefonie, gdzie mam mapy z Compass-u (będąc przy okazji w Ruthenus-ie pytałem czy zamierzają wypuścić mapę Bieszczad w wersji elektronicznej - dostałem zapewnienie, że coś o tym myślą, więc należy mieć nadzieję). Drugie urządzenie również kieruje mnie w tę kępę krzaków. Na Compass-ie mam oznaczony cmentarz na zachód od cerkwiska. Może być przycerkiewny albo rzeczywiście trochę oddalony wiec aby to sprawdzić podnoszę jakiegoś kija i torując nim drogę przez pokrzywy (reumatyzmu jeszcze nie mam więc wystarczy tego pieczenia) wchodzę pod drzewa rosnące wzdłuż strumienia. Niestety po chwili dochodzę do młodnika, który skutecznie zniechęca mnie do dalszej penetracji. Kluczę jeszcze trochę wokół niego ale nie widzę żadnych śladów, nawet barwinka (zresztą na domniemanym cerkwisku też go nie widziałem). Proszę o informacje czy prawidłowo udało mi się zlokalizować cerkwisko i czy coś zostało po cmentarzu?
Trochę zrezygnowany schodzę znów do drogi i nią udaję się w kierunku Kalnicy, bo gdzieś tam powinna być droga wypatrzona na geoportalu a pozwalająca zbliżać się w kierunku Turzańska. Jednak będąc już niedaleko niej widzę po lewej że łąka jest skoszona i postanawiam nią iść pod górę. Na wierzchołku otwiera się przede mną widok na Suliłę i grzbiet Rzepedki. Widok zacny więc zalegam na dłuższą chwilę ciesząc oczy krajobrazem. Pies też ma już dość, już po chwili śpi koło mnie, budząc się jednak natychmiast, jak tylko usłyszał że grzebię w plecaku - głodomór. Trzeba jednak iść dalej, połoninki nad Turzańskiem czekają a do samochodu jeszcze 8km. W dolince pies zażywa błotnych kąpieli pijąc wodę z kałuży, choć parę metrów dalej ma czyściutki strumyk. Dalej podejście cały czas droga wśród skoszonych łąk na przełęcz pod Suliłą. Po drodze widzę coś podobnego do kani, ale jako że nie za bardzo znam się na grzybach a grzyb był jeszcze młody więc został rosnąć sobie spokojnie. Jednak idąc dalej trafiam już na łąkę kani. Żal mi jest je zostawić mając w pamięci jak smakowały radocyńskie z zeszłego tygodnia. Wybieram tylko 4 bo i tak ciężko będzie mi z nimi dalej wędrować a reszta została dla innych (dałem cynk na facebook-u - może ktoś pojechał?).



Na początek trzeba znaleźć drogę odchodzącą od czerwonego szlaku na grzbiet. Mapa w GPS-ie akurat okazała się na tyle dokładna, że taką drogę posiadała i nawet zgadzała się z rzeczywistością. No, podniosło mnie to na duchu. Droga zarośnięta jeżynami, znów klnę w myślach na krótkie spodenki. Mokre trawy od siadającej mgły a może wcześniejszych opadów deszczu powodują, że buty łapią wodę, co w sumie mi jest bez różnicy po kąpieli w Osławie. Dochodzę do polany wcześniej oglądając dobrze zachowane linie okopów, przez polanę po jeszcze większych trawach i już szukam w lesie cmentarza. Wpierw idę na pozycję, która mam zapisaną w GPS-ie - cmentarza brak. Rozglądając się we mgle zaczynam robić kółka wokół pozycji. Mgła robi się coraz gęstsza, widoczność ok. 20m i zaczyna znów padać deszcz. Po zrobieniu 2 kółek, z podrapanymi nogami siadam pod drzewem by przeczekać opady ale zrywający się wiatr strąca z liści wodę i po chwili jestem już nieźle przemoczony. Podobno deszczówka bardzo dobrze wpływa na włosy - zdrowotna wycieczka
Odpowiedz z cytatem

Zakładki