Nie przeszlo wam przez glowe zostac tam na nocleg? mogloby miec dziwny urok siedziec z gitara ktorej dzwiek niosl by sie echem po pustych korytarzach..
Czytajac twoj opis zaraz przypomnialo mi sie najdziwniejsze schronisko w jakim przyszlo mi spac
Byl rok 2000 albo 2001, pozny listopad. Schodzilismy z Baraniej Góry juz w kompletnych ciemnosciach kierujac sie w strone chatki na Pietraszonce. Przechodzac kolo schroniska doszlismy do tego, ze jestesmy juz tak padnieci, ze nie mamy sil isc dalej, robi sie zamiec sniezna i jeszcze sie tak skonczy ze zabłądzimy i zamarzniemy gdzies w lesie. Wiec postanowilsmy zanocowac w tym to na pierwszy rzut oka "odrazajacym molochu pewnie zatloczonym i niemilym". Ktora byla godzina? moze 20? Drzwi do schroniska lekko skrzypnely, zawiane sniegiem, przymarzniete ale co najwazniejsze w takich chwilach- otwarte! W srodku przycmione swiatlo w niektorych korytarzach , w niektorych kompletna ciemnosc.. Ale idac lasem widzielismy swiatlo w oknie! W schronisku bylo dosc zimno, przypuszczam ze temperatuta nie przekraczala 10 stopni.. Skierowalismy swoje kroki w poszukiwaniu bufetu/recepcji, jednak miejsca przypominajace takowe byly zamkniete.. najwiecej "zycia" zdawalo sie pozostac w takiej mini szatni- wisiala tam kurtka turystyczna- jeszcze lekko wilgotna.. zaczelismy lazic korytarzami w poszukiwaniu jakiegos lokatora. Rozrzucone gdzieniegdzie wiadra, mopy i szmaty swiadczyly o przerwanym w trakcie lub niedokonczonym sprzataniu. Niektore pokoje byly otwarte na osciez, w niektorych siedzial w zamku klucz. Uslyszelismy wyrazne odglosy w koncu korytarza wiec tam poszlismy. Ale tam tez nikogo nie bylo- zostalo otwarte okno i tylko wiatr łopotał firanka... Poniewaz zmeczenie lazeniem w sniegu zostalo spotegowane bieganiem po pietrach i korytarzach postanowilismy osiedlic sie w ktorymkolwiek z pokoi. Szybka kolacja, jakas flaszeczka na sen, stopery w uszy by nie slyszec "uszami wyobrazni" tych krokow w korytarzach i jęków potępieńczych w piwnicachi zmeczenie wygralo nad strachem- wszyscy spalismy jak niemowleta...
Rano wstalismy dosc wczesnie, chyba kolo 6 bo nas obudzilo zimno. Ugotowalismy sniadanko na butli, pozbieralismy majdan i wyruszylismy w dalsza droge.. Dzis rowniez nikogo nie spotkalismy w korytarzach ani przy wejsciu.
Odchodzac juz, ogladajac sie za siebie, mialam tylko nieodparte wrazenie ze na pietrze dziwnie poruszyla sie firanka i widzialam ręke oparta o parapet.. ale nikt procz mnie nie odwrocil sie w samym tym momencie..
Mimo ze nie moge sie poszczycic poki co tak długim stazem gorskim, to troche rozumiem o czym piszesz. Wybitnie dziwne wrazenie mialam jak pojechalam w tym roku na praktyki z wroclawska archeologia.. I znow ognisko, spiew, i znow wokol twarze 20 latkow, podobne rozmowy jak slyszalam 5-10 lat temu jezdzac na obozy letnie z geografią albo kursami przewodnickimi.. I nieodparte wrazenie ze swiat obok mnie plynie, ze zmieniaja sie sie ludzie, pojawia sie na chwile coraz to inny kalejdoskop twarzy, i ludzie odchodza potem czesto gdzies w niebyt, w inne niegorskie swiaty a ja wciaz tkwie w tym samym miejscu, jakby czas przestal istniec albo plynal dla mnie inaczej. I jakos dobrze mi z tym!
A tacy ludzie jak ty, Basiu, zawsze beda dla mnie wzorem. Ze ani praca, ani rodzina, ani małe dzieci nie sa w stanie zabic w nich pasji i checi do realizowania marzen. Ze nie porzucaja swoich idealow za cene wygody czy stagnacjo-stabilizacji powszechnie nazywanej "dorosloscia" czy "normalnym zyciem"
Zakładki