Korzystając z zapowiadanej na sobotę pięknej pogody postanowiłem już poszukać jesieni w Bieszczadach aby nie okazało się jak w zeszłym roku, że zamiast jesieni znalazłem zimę. Inspiracją do wędrówki był przeczytany w ostatnich (mam nadzieję że jednak nie) "Skarbach Podkarpacia" artykuł Szymona o Balnicy. Popatrzyłem na mapę jak by tu zapętlić trasę i przypomniałem sobie o relacji Kusto z położonej niedaleko Hyrlatej i jej połoninkach. Tak więc trasa została zmieniona a Balnica jeszcze poczeka.
Poprzedniego dnia przyglądam się o której zaczyna dnieć a o której ściemniać - wychodzi na to że mam pełne 12h na wędrówkę. Rano pobudka jeszcze przed nastawionym budzikiem (pewnie z wrażenia ), oporządzam się i psa, którego mimo 2 możliwych problemów postanawiam jednak zabrać - strasznie litościwie w oczy patrzył jak już zobaczył plecak. Jednym z powodów był nakaz prowadzenia psa na smyczy i w kagańcu (kagańca szczególnie nie lubi) w parku Połoniny a drugi problem już po "naszej", polskiej stronie - dowiedziałem się że dokładnie tydzień wcześniej teren po którym zamierzałem się poruszać został "zbombardowany" szczepionkami na lisy (na wiosnę złapał takie 2 i lekko odchorował). Tydzień to trochę mało ale uzyskałem też informacje że w tygodniu były deszcze z ostatnim z czwartku na piątek więc miałem nadzieję, że szczepionki albo zostały zjedzone albo ich zapach spłukany.
Na zewnątrz dość mocno wieje (ach, te sławne "dukielskie wiatry"), mam nadzieję że w Bieszczadach będzie spokojnie. Jadę jak zawsze "dolną" drogą przez Moszczaniec. Tam między Moszczańcem a Wisłokiem pierwsza przygoda - jest tam dość mocny zakręt z górki, coś mnie tknęło aby zwolnić. W połowie zakrętu widzę sarnę na drodze, omijam ją tym łatwiej że wygląda na całkiem oszołomioną. Wyjeżdżając już na prostą widzę dostawczaka na awaryjnych. Zatrzymuję się i dowiaduję że właśnie przed chwilą miał kolizję z sarną, samochód nie nadaje się do dalszej jazdy, światła i chłodnica rozwalona. Na szczęście kierowca cały, pomocy nie potrzebuje więc ruszam dalej jednak już o wiele spokojniej - GPS pokazuje mi czas przybycia na miejsce startu akurat na początek świtu więc nie mam co się spieszyć. Po drodze zatrzymuję się jeszcze na przełęczy pod Matragoną i w porannym świetle oglądam Smerek i przyległości.
Zjeżdżam do Żubraczego, parkuję przy drodze i wpierw wyruszam w poszukiwaniu dojścia do cmentarza który jest a jakoby go nie było. Udaje mi się znaleźć dojście do niego, nikt na mnie nie krzyczy i po chwili już jestem przy grobie księcia. Okazuje się że teraz ma 2 nagrobki - stary nagrobek, który leżał w trawie też jest teraz postawiony. Idę jeszcze na grób Janusza - widać że zadbany.
Schodzę do drogi i nią udaję się do miejsca, gdzie wg zdjęć lotniczych powinna być droga w kierunku grzbietu Hyrlatej. Po drodze jeszcze muszę przejść przez Solinkę, mostku nie ma ( ) więc trzeba zzuć buty i przejść w bród. Ciągnę się w górę, tętno zaczyna szaleć. Po chwili na drzewach przy drodze znajduję oznakowania szlaku wyznaczonego z Cichej Wody na Hyrlatą - pokrywa się ze śladem jaki mam w GPS-ie. Dochodzę na grzbiet, tam dopiero znów daje o sobie znać zimny wiatr z południa - wcale się nie uspokoił. Tym razem jestem już przygotowany i pewnie nawet mała zadymka śnieżna nie przerwała by mi wędrówki. W każdym bądź razie czapka na głowie jest a rękawiczek nie wyciągam tylko dlatego, że nie chce mi się ściągać plecaka. Wędruję dalej grzbietem ciągle trzymając się szlaku aż wyprowadza mnie na skraj Wielkiej Polany z jednoczesnym ostrzeżeniem że zaraz mogę zostać zastrzelony!!! Śpiewać nie umiem więc tylko groźnie pokasłuje mając nadzieję że ewentualny myśliwy nie weźmie mnie za jelenia na rykowisku.
Na Hyrlatej krzyż z jakże pasującym do mojej dzisiejszej wędrówki cytatem: "Chodźcie dopóki macie światłość aby was ciemność nie ogarnęła".
Wchodzę kawałek w las aby ochronić się od wiatru i zalegam na odpoczynek.
IMGP3690_600.JPGIMGP3693_600.JPGIMGP3694_600.JPGIMGP3695_600.jpgIMGP3697_600.JPGIMGP3698_600.JPGIMGP3701_600.JPGIMGP3704_600.JPGIMGP3706_600.JPGIMGP3710_600.JPG