Rano przemykamy przez bazar. Kilku handlarzy woła "Druzja, Polsza!" i radosnie nam macha. Kolo dworca Didube nawiazuje sie mila rozmowa z babka kibelkowa. Mowi, ze pochodzi z Ukrainy i rzuca mi sie na szyje po raz pierwszy, ze "my sasiedzi". Opowiada, ze ma meza Gruzina i dzieci tez Gruzinami sie czuja, a ona tęskni za krajem swoich przodkow. Opowiadam jej , ze czesto jezdzimy na Ukraine, zwlaszcza we wschodnie Karpaty. I tu babka rzuca mi sie na szuje po raz drugi. Okazuje sie , ze pochodzi wlasnie z Karpat, z wioski pod Nadwórna. Mowi, ze Karpaty to najpiekniejsze gory, połoniny, krowy z dzwoneczkami, szalasy. Kaukaz za wysoki, groźny, niedostepny.. A tam bacóweczki, chaty drewniane, jesienne zbiory jagód. Prawie płacze na wspomnienie tamtych gór.. A gdy mowie jej na pozegnanie "do pobaczenia" rzuca mi sie na szyje po raz kolejny..
Pakujemy sie do marszrutki do Szatili. Jakas nam wyszla ta marszrutka wyjatkowo miedzynarodowa! Jedzie z nami Australijczyk, lat 70. Dluga broda, pekasty plecak, kapelusz i identyfikator z zarysem kraju, kangurem i nazwa "Australia" napisana w alfabecie gruzinskim. Spedza w Gruzji 3 miesiace. Byl juz w Omalo, w Kazbegi a teraz jedzie na 10 dni do Szatili malowac tutejsza twierdze. Bardzo niepochlebnie wypowiada sie o fotografach, bo prawdziwy artysta to ołowkiem, w zeszyciku, z sercem, a nie guzik naciska. W Szatili ma go odebrac jakis Dato, u ktorego ma spac i nie traci nadziei, ze bedzie tam tez karmiony (na 10 dni zabral tylko jeden chleb)
Jedzie tez Sebastiano- pochodzacy z Kolumbii, milosnik muzyki metalowej i artystycznych tatuazy. W Szatili ma sie spotkac ze swoja dziewczyna, Litwinka. Chlopak zdaje sie byc totalnie zakrecony sytuacja ktora go spotkala. Poczatkowo wsiadajac w samolot w Ameryce Poludniowej myslal, ze leci do USA, do stanu Georgia. A tu lot trwal jakos nadpodziw dlugo i wyladowal gdzies na granicy z Rosja...
Jedzie tez para Litwinow planujacych przejsc gorami do Tuszetii oraz dwie Gruzinki spod Tbilisi, matka z corka, ktore wybraly sie w góry na weekendowa wycieczke. Ja i topeerz godnie reprezentujemy nadwiślański kraj. Jest tez kilku miejscowych oraz duzo chleba, jajek i innych zapasow ktore jada wspomóc szatilskie lodowki.
Trasa ma ślady asflaltu na samym poczatku. Dalej to wyboisty, krety i wijacy sie nad przepasciami trakt. Poczatkowo wiedzie nad wodami zalewu Ananuri
Potem pastwiskami gdzie wystepuja kozy o dlugich i zagietych, muflonich rogach, leśnym tunelem nad szeleszczacymi potokami by wkroczyc nastepnie w tereny wysokogorskie. Przy drodze sporo ruin nieznanego przeznaczenia, ktorych styl architektoniczny wyraznie wskazuje ze powstawaly w czasach komunistycznych. Mijamy betonowe tunele, ktore ponoc zaczeli budowac Rosjanie w latach 70 tych i nigdy nie ukonczyli projektu. Tunel w zalozeniach mial byc jakis koszmarnie dlugi- prowadzic mial az do Rosji, na druga strone Kaukazu. W czasie budowy wystapily jakies "problemy natury technicznej" i inwestycja zostala przerwana..
Kilkakrotnie mijamy tez wloty do jakis osypujacych sie sztolni.
Postrzepione zęby skal wiszących nad droga przypominaja o swoim panowaniu w tej krainie i od czasu do czasu osypuja sie na droge. Na poboczach widac sporo kamieni zepchnietych tam przez spychacze.
Silnik rzęzi, kierowca wrzuca coraz nizsze biegi a autko sapiac pnie sie w gore i w góre.. Wąwozy i przepascie coraz głębsze, wodospady coraz częstsze i coraz wiecej gór wyłazi zza horyzontu.
Miłe jest na tej drodze, ze mijajac inne auto, rower, pieszego czy biwakujacych na poboczu kierowcy zatrzymuja sie, pytaja czy wszystko ok, czy nie trzeba pomoc, wymieniaja sie informacjami o warunkach na drodze i w okolicznych wioskach. Albo poprostu stają zeby pogadac.. Bo tu nikomu sie nie spieszy.. Kwitnie tez obwoźny handel wymienny.
Powoli wpełzamy na przełecz 2676 m. npm. Po drodze kapliczki i groby pelne jadla i napoju dla duchow..
Na przeleczy Datwis Dżwari krotki postoj. Biegniemy z toperzem na pobliski szczyt z dzwonnica, robimy zdjecia.
Przeraźliwie tu zimno - nic dziwnego , znajdujemy sie wyzej niz najwyzsze szczyty Tatr!!! a wybieglismy w samych podkoszulkach.. Na przeleczy grupa mlodych Gruzinow raczy sie przezroczystym napojem z butelek po coli. Toperz komentuje "nie wode oni tam pija!".Chyba zrozumieni bo pokrzykuja "czacza, czacza" i wołaja nas do gromady! Solidny łyk z plastikowego kubeczka przywraca krążenie w zgrabialych rekach i mile cieplo rozchodzi sie po brzuszku. Piekny kraj ta Gruzja!!
Jedziemy dalej, tym razem juz tylko w dól.. Droga staje sie coraz bardziej stroma i kamienista. Rzeka huczy po ogromnych kamulcach, co chwile przekraczamy brody na jej doplywach.
![]()
Zakładki