W końcu doszedł do skutku nasz przełożony z września wyjazd w ukraińskie górki. Po zebraniu ekipy w Przemyślu, sześcioosobowym składem startujemy w niedzielę 7 października. Szybkie przejście przez granicę w Medyce, sprawny dojazd do Lwowa i próbujemy załapać się na marszrutkę która za kilka minut odjeżdża w nasze górki. Auto zapełnione, miejsc niet. Trudno, będzie następna... Piwko, jedzonko i czas mija. O 16.35 mamy kolejną marszrutkę, bilety kupione, kierowca kilkukrotnie poinstruowany gdzie co i jak...
Prognoza pogody na najbliższe godziny jest kiepska ale na razie nic nie pada. W Karpaty wjeżdżamy już po zmroku. W planach mamy wysiąść na przełęczy Wyszkowskiej. Niestety zorientowaliśmy się za późno gdzie jesteśmy i kierowca wysadza nas w Toruniu, czyli jesteśmy o 10 km za daleko. Jest po 21.00 i piłujemy te 10 km z powrotem pod górę na przełęcz. Żeby nie było za łatwo zaczyna padać deszcz i po okolicy walą pioruny. Po 2 godz marszu w deszczu w końcu dochodzimy na miejsce. Chronimy się w wiacie. Jesteśmy przemoczeni, zmęczeni, na usta cisną się różne @#*!%#@ pod adresem kierowcy. Przebieramy się w suche łachy, ktoś wyciąga flaszkę i zapada decyzja że śpimy w wiacie na podłodze. Po 1.00 kładziemy się spać, przed snem padają z czyichś ust słowa "O!, pada śnieg". Zasypiamy...

DZIEŃ 1

Budzę się o świcie. Deszcz nie pada, nawet trochę nieba widzę ale okolica jakby się zmieniła...



Łażę po okolicy, trzeba rozruszać gnaty. Sąsiedni cmentarzyk z I wś:



Wstaje reszta ekipy. Oceniamy straty, buty mokre, kurtki mokre, odpuszczamy dzisiejszy start w góry. Wspólnie zarządzamy akcję "wielkie suszenie". W mękach i bólach udaje się rozpalić ogień.



Bardziej niecierpliwi po przypalali nad ogniskiem to i owo. Pogoda bardzo zmienna, raz świeci słońce, raz pada deszcz. Śnieg powoli topnieje. I tak mija nam leniwie dzień na wygrzewaniu się koło ogniska, picia goriłki itp.



C.D.N.