A rano wstaliśmy wypoczęci, mrozu w stopy czuć nie było to i do łażenia nas nie ciągnęło tak jak poprzedniego dnia. Zjedliśmy leniwe śniadanko, popiliśmy kawą i powolutku zebraliśmy się w sobie. Podziękowaliśmy gospodyni, że nas przygarnęła (a nie było jej wieczorem w domu, wszystko wytłumaczyła nam telefonicznie) i poszliśmy... w Jaśliska Cmentarz, kościół, stare chałupy, resztki murów obronnych, kilka kapliczek, schody do starej knajpy (które pewien Maciek szturmował gąsienicowym mazurkiem), przystanek autobusowy... Połaziliśmy po Jaśliskach bo warte są tego, a potem przygarnął nas stół przed sklepem. I na chwilę wtopiliśmy się w życie miasteczka Pojawił się znów znany od wczoraj miłośnik darmowego piwa, pojawili się inni, pojawiły się też ponownie truskawkowe klimaty. Zrobiło się tłoczno, a jak skończyła się msza w kościele to śmiało można powiedzieć, że przez jaśliski rynek przewaliły się tłumy.
A my siedzieliśmy, patrzyliśmy na zamknięte od lat kino, na mazurkowe schody, na słynny przystanek PKS. I snuliśmy plany na następną wyprawę do Jaślisk I pewnie bardziej by do tego klimatu pasowało gdyby przyjechała po nas rozklekotana H9, ale zjawił się mały busik, który zabrał nas do codzienności. Na chwilę
Zakładki