Śledztwo ws. spalonego domu rodziny Schumacherów w Bieszczadach
...
Marcin Kobiałka 2012-12-28, ostatnia aktualizacja 2012-12-28 11:51:29.0
Jest śledztwo w sprawie spalonego domu w Bieszczadach polsko-niemieckiej rodziny. Przyczyna pożaru wciąż nieznana. Rodzina dostaje mnóstwo wiadomości od osób, które chcą ją wspierać.
- Nasi policjanci zabezpieczyli materiał do badań. Przyczyny pożaru ustalą biegli - mówi Dorota Głazowska-Krzywdzik z policji w Ustrzykach Dolnych.
Śledztwo wszczęła Prokuratura Rejonowa w Lesku. Jej szefowa Maria Chrzanowska wyjaśnia, że będzie ono dotyczyło zniszczenia mienia. - Nie możemy mówić o sprowadzeniu zagrożenia lub niebezpieczeństwa na życie i zdrowie ludzi, bo w domu w chwili pożaru nikogo nie było. Nie można też mówić o wyrządzeniu wielkiej szkody, bo ona jest liczona w co najmniej milionach złotych. Także o znacznej szkodzie nie ma mowy, bo ta z kolei jest liczona od 200 tys. zł. A rodzina straty wycenia na 120 tys. zł - mówi prokurator Chrzanowska.
W czwartkowej "Gazecie" opisaliśmy historię polsko-niemieckiej rodziny Schumacherów, która od wielu lat mieszka w dolinie potoku Hulskiego w Bieszczadach. W Wigilię Schumacherowie stracili bezpowrotnie budowany od dwóch lat drewniany mały dom. Właściciele byli wtedy w Niemczech. Dom doszczętnie spłonął. Strażacy, gdy dowiedzieli się o pożarze, nie mieli już czego gasić.
- Do Polski przyjadę po Nowym Roku, by pozałatwiać sprawy formalne na policji i z ubezpieczycielem. Żona i dzieci zostaną na razie w Niemczech - mówił nam w czwartek Henri Schumacher, właściciel spalonego domu.
Rodzina podejrzewa, że dom został podpalony, bo już na początku listopada ktoś podjął taką próbę. Leska prokuratura tamto zdarzenie umorzyła, bo sprawcy nie znalazła. Śledczy potwierdzają, że wtedy przy domu Schumacherów znaleziono kanistry po benzynie.
Ściągnięto z nich odciski palców? - pytamy w prokuraturze.
- Nie - odpowiada Maria Chrzanowska.
Dlaczego?
- Dla dobra śledztwa tego nie ujawniamy. Nie wykluczamy bowiem, że postępowanie dotyczącego podpalenia w listopadzie będzie podjęte na nowo - odpowiada Chrzanowska.
Henri Schumacher: - Nie brali odcisków? Jestem zdziwiony.
Internauci vs. internauci: Skąd to chamstwo? Ta zawiść?
Nasza publikacja wywołała burzę w internecie. Część internautów pisała, że "Gazeta" z powodu spalonego domu próbuje wywołać konflikt narodowościowy. Jeszcze inni czepiali się, że Schumacherowie na czas budowy domu mieszkali w barakowozie z dwójką dzieci. "To jacyś niepoważni ludzie" - oskarżali forowicze.
Na szczęście Schumacherowie zostali też wzięci w obronę.
"Znam Henriego od lat, to wspaniały, dobry człowiek, który całe swoje życie ciężko pracował i bezinteresownie pomagał innym! Przyjechał do Polski kilkanaście lat temu i zakochał się w tym kraju, w ludziach, w Bieszczadach, nasz bardzo trudny język opanował do perfekcji! Wstyd mi za wszystkie obelżywe komentarze rodaków przepełnione nienawiścią. Skąd to chamstwo? Ta zawiść? Dlaczego nam wolno zarabiać i żyć za granicą, a innym w naszym kraju już nie?!" - pytała k.l.a.
"Mało jest tak dobrych, tak ciepłych i bezinteresownych ludzi. A przede wszystkim uczciwych. Mam nadzieję, że będziemy mogli mu [Henriemu - przyp. red.] i jego rodzinie jakoś pomóc" - pisała Aga.
Za pośrednictwem "Gazety" z Schumacherami skontaktowali się polscy internauci, którzy chcą pomóc rodzinie z Bieszczad. - Jestem bardzo wdzięczny za wsparcie. Czytałem komentarze pod artykułem. Niektóre były dla mnie niezrozumiałe. Nie mogę pojąć, dlaczego ktoś z tej sprawy chce zrobić konflikt polsko-niemiecki. To nie ma z tym nic wspólnego - mówi Henri Schumacher.
I na koniec prosi "Gazetę": - Nie piszcie już o nas, że jesteśmy polsko-niemiecką rodziną. Ja już mieszkam w Bieszczadach od kilkunastu lat. Czuję się mieszkańcem Bieszczad, a nie Niemiec.
Tekst pochodzi z portalu Gazeta.pl -
www.gazeta.pl © Agora SA
Zakładki