W poprzednim roku niestety nie zaliczyłem zbyt wielu wyjazdów.
Dwie tylko wyprawy są godne odnotowania, Spływ Orzycem i Turią.
Zdjęć z Orzyca nie mam, niestety już na początku spływu, niewiele poniżej spustu ścieków z Makowa Maz. doprowadziłem do wywrotki. Przepływaliśmy pod łukiem drzewa przegradzającego rzekę. Złapałem pień, myślałem że mam dość siły aby kajak zatrzymać, niestety spowodowałem jedynie to że zniosło nas pod niżej położoną część tego drzewa i aby nie wywrócić sprzętu i nie narazić się Małgosi zwaliłem się do wody.
Kajaka nie wywróciło, ja w wodzie, nie przymocowane worki z odzieżą płyną obok. Stało się też to najgorsze; Małgosia też w wodzie!! Widok może nie taki straszny ale ogarnęły mnie czarne myśli co też usłyszę na swój temat jak ta przygoda się skończy.
Oczywiście poradziliśmy sobie, Małgosi troszkę pomogłem z kajakiem i wylądowała w rozsądnym miejscu, koleżeństwo pomogło zbierać spływające worki.
Gorzej było ze mną, silny nurt usiłował wepchnąć mnie pod spiętrzone w wodzie konary. Po prostu nic stałego na co można by było się wdrapać. Konary pod moim ciężarem tonęły, woda zimna.
Wreszcie szczęśliwy jak prosiaczek przy korycie, poparzony przez pokrzywy, śmierdzący ściekami z pobliskiego miasteczka wydostałem się na ścieżkę.
Jak ja lubię takie przejścia!!! Pełnia szczęścia! Szkoda tylko utopionego aparatu.
Niestety Małgosia odbiera takie przygody zupełnie inaczej. Siedziała roztrzęsiona na brzegu, po czterech latach niepalenia zapaliła papierosa i w prostych dobitnych słowach wyraziła opinie o mnie, moich kajakarskich umiejętnościach i o moim braku odpowiedzialności.
Najgorsze było to że zastrzegła że więcej ze mną nie popłynie. A tu początek spływu.
Cóż jakoś tak wychodzi że co rok to kabina!
Drugi spływ to miejsce dorastania moich rodziców. Niby nic a jednak ma znaczenie. Kiedyś w Kowlu mieszkali sami Polacy jak twierdził mieszkający tam ojciec, tylko wioski były mieszane i z tych okolic pochodzi moja mama.
Wybraliśmy się we troje. Ja, Małgosia, Krzysiek.
Krzysiek jest zakochany w rzekach Polesia. Bywał tu nieraz i został naszym guru.
Dojazd prosty, autobus bezpośredni z W-wy. Z dworca z pół km do rzeki. Wyjechaliśmy przy ładnej pogodzie, przyjechaliśmy w deszczu. Rzeczka niezbyt duża, czysta, zarośnięta wodną roślinnością. Rozbiliśmy się w deszczu obok ruiny zabudowań stadionu.
Rano po zrobieniu zakupów spożywczo-alkoholowych i przeczekaniu deszczu ruszamy.
Krzysio pracowicie zmontował swój składak, łącząc, wiążąc poszczególnie elementy.
Wreszcie późnym popołudniem ruszamy.
Widoki sielskie
Czasami wychodzi słoneczko
I tak do wieczora. Łąki, gęsi, kaczki troszkę wiosek. Małgosia zachwycona.
Kolejny dzień był ciekawszy, bagienka czyli miejsca piękne i warte spłynięcia.
Małgosia przecina blokujące gałęzie
Czasem rzeka jest zablokowana tak mocno rzęsą i wszelakim gnijącym badziewiem że z trudem płynęliśmy.
Kolejny dzień i rzeczka trochę inna, malowniczo meandruje wśród trzcin.
Spotykamy tam myśliwego.
Widać też pierwsze kolory jesieni.
Mijamy monastyr w Milci (мильци-polecam zdjęcia), Krzysio wysępił chleb, ja zaskarbiłem sobie sympatię pozdrawiając „po ukraińsku i po bożemu”
Zanocowaliśmy opodal klasztoru, widoki super, łysol prawie w pełni, klasztor, rzeka. Krzysio i Małgosia kontynuują rytuał codziennego pijaństwa. Ja nawet wykąpałem się w zimnej wodzie.
Następnego dnia zwiedzanie i wyżerka. Zostaliśmy przez mnichów uhonorowani poczęstunkiem.
Dużo było z trudem wstałem od stołu
Kolejny dzień to dzień z burzą. Grzmiało, padało jak głupie. Śmigaliśmy max szybko. Brzegi bagniste nie ma miejsca na lądowanie. Trochę zimno trochę straszno, w sumie przeżycie fajne.
Rozbiliśmy namioty na rozległej krowiej łące. Rano odwiedził nas człowiek pilnujący krów.
Spragniony alkoholu. Trochę namolny. Niestety cały dzień padało, musieliśmy przeczekać. Nie było takie niemiłe. Cały dzień raczyliśmy się alkoholem w towarzystwie pasącego krowy i odwiedzających go kolegów. Objadaliśmy się jajecznicą z cebulką i ziemniaczanymi plackami smażonymi przez Krzysia. Było też wydarzenie tragiczne. Ślicznej urody szczurek porwał nasze cukierki i niestety nie przeżył obżarstwa.
I to prawie koniec. Następnego dnia wypływamy na Prypeć.
Jeszcze jeden nocleg. Od przepływających otrzymaliśmy trzy szczupaki.
Podobno skłusowane prądem. Nie są tam przestrzegane wymiary ochronne. Maleńki szczupaczek złowiony na szarpaka to też przepełniająca dumą zdobycz.
Rzeka lajtowa, troszkę bagnistych rejonów, dużo łąk, zdecydowanie puściej niż w Polsce.
Małgosi i Krzysiowi podobała się bardzo, mnie nie specjalnie.
Więcej zdjęć
https://picasaweb.google.com/1003063...2_09_1523Turia
Zakładki