No to skoro damy radę to rozpędziliśmy się radośnie i na Rypi Wierch dotarliśmy w oka mgnieniu - już po pięciu kwadransach. Jak pokazuje moje magiczne pudełeczko osiągnęliśmy niebotyczną prędkość średnią 1.1 Macha, czyli kilometr i sto metrów na godzinę. Bo śnieg do połowy łydek był tylko na samym dole, wyżej standardem było zapadanie się po kolana a na polanach, gdzie wiało po pieronie, nawet i po pas. Ci, którzy chodzili z plecakiem w takich warunkach, wiedzą co to oznaczaPróbowaliśmy omijać odkryte miejsca lasem i czasem coś to dawało. A czasem nic
Po zdobyciu Rypiego byliśmy pewni, że będzie łatwiej, w końcu największe podejścia już za nami. I było łatwiej, bo przyspieszaliśmy chwilami nawet do półtora MachaTak to sobie z nas zadrwiła zima, której przecież nie było
Nawet wywiad środowiskowy przeprowadzony dzień czy dwa wcześniej potwierdzał - na granicznym jest coś śniegu ale zmrożony i idzie się bardzo łatwo i pewnie górą. A guzik! Czasem dokopywaliśmy się do tej zmrożonej warstwy, i raz czy dwa razy udało się przejść jakąś małą polankę zapadając się tylko do kolan. Wrażenie było piorunujące, jakbyśmy szli po odśnieżonym chodniku
Na szczęście mogliśmy się zmieniać na prowadzeniu i to wędrowanie z tyłu, w wydłubanym przez idących wcześniej korytarzu, dawało chwilę oddechu i pozwalało się rozejrzeć na boki. A warto było, bo zima jak zwykle była piękna. Złośliwa, ale piękna
I tak po czterech godzinach od wyjścia z Roztok dotarliśmy na Manewą. I tam chwilę stanęliśmy i zaczęliśmy liczyć: cztery godziny z Roztok, ale cały czas pod górę i dożo polan. Przed nami jeszcze spory kawał drogi, więcej niż za nami, ale zdecydowanie w dół i co prawda jedna, ale wielka polana. Być może pójdziemy szybciej, ale letniego tempa absolutnie nie ma się co spodziewać. Wyszło nam, że do celu jeszcze co najmniej 5 godzin, może 6. A może nawet 7Jak nie osłabniemy. I jak warunki będą choć odrobinę lepsze niż do tej pory.
Dużo niewiadomychZa dużo...




Odpowiedz z cytatem
Zakładki