Jakos od pewnego czasu taka jest tradycja, ze w kazdym nowo odwiedzonym kraju poznajemy lokalnych mechaników i zawsze takie spotkania owocują ciekawymi przygodami i integracja z miejscowymi . Zwykle nasza miła skodusia oferowala nam caly wachlarz tego typu atrakcji. Tym razem jednak znalazla sobie godne zastepstwo :)

W Skrundrze robimy zakupy. Na parkingu pod sklepem Slash odkrywa ze leje sie olej z mostu Ziutowego Miśka. Kałuża jest coraz wieksza i rosnie w oczach.. Nie da rady jechac dalej.. Pieknie.. Jest chyba godzina 17 , jutro 1 maja, wiec trzezwego w miasteczku juz chyba nie znajdziemy
Wojtek w swoich materialach znajduje namiar na mechanika w Skrundrze wiec jedziemy na poszukiwania.. Wyjezdzamy na peryferia miasta. Pylista droga prowadzi gdzies w lasy. Juz chcemy mowic ze to chyba jakis mechanik pustelnik ale pojawia sie znak.



Malowidła na plocie rowniez sugeruja ze zblizamy sie do wlasciwego zakladu.





Wychodzi do nas mlody chlopak.Widac ze chyba konczy dniowke , chce juz isc do domu i myslami jest juz przy jutrzejszym święcie. Rzuca okiem na auto i twierdzi ze nic sie tu nie da zrobic i trzeba jechac po nowy most do Rygi. Chyba jednak widzac błagalny wzrok Ziuty mieknie mu serce bo obiecuje pogadac z szefem. Tamten jest juz bardziej zainteresowany problemem, wpełza pod auto, oglada, cmoka, kręci glowa i zabiera Miśka na spawanie. Robia kanal z dwoch lekko podrdzewialych , chybotliwych konstrucji a Ziutka odmawia samodzielnego wjechania na to cudo.





Robota troche trwa. Wymaga znalezienia odpowiedniego kawalka metalu, wyklepania go na wlasciwy ksztalt i zatkania nim dziury.

Eryk, nasz mechanik wykazal sie taka empatia i przyjał nas po godzinach chyba dlatego ze sam tez jest milosnikiem aut terenowych i poczuł w ekipie "bratnie dusze". Jezdzil sporo po Bialorusi oraz po nawet dosyc odleglych kawalkach Rosji. Najczesciej jednak ekspoloruje swoj kraj oraz obwod kaliningradzki. W Polsce byl raz, na rajdzie terenowym w Sudetach, razem z jakas ekipa Holendrów. Pokazuje nam na szybie pamiatkowa naklejke.



Nasz kraj go miło nie przywitał. Na pierwszych kilometrach kazdy z ich ekipy dostal 100 euro mandatu za wjazd do lasu. Dla Łotysza gdzie jazda wszedzie jest dozwolona bylo to niemałym szokiem. Na szczescie po tym niezbyt sympatycznym incydencie nie zniechecil sie do mieszkancow owego kraju i podchodzi do nas bardzo milo.
Pokazuje nam tez na mapie rozne ciekawe sciezki ( a zwlaszcza bezdroza i bagna, ktorymi bedzie nam sympatyczniej jezdzic niz drogami) oraz opowiada o swoich przygodach np. jak przez pol dnia wykopywali ze znajomymi auto z jakis kaliningradzkich wydm.

Most w Miśku zostaje zespawany, łata z blachy wyglada bardzo solidnie.



Eryk jednak przestrzega aby zbytnio nie obciazac auta bagazem (tu patrzy na moja skrzynke z Lipawy ) oraz aby uwazac na głebokich wybojach podczas dalszej trasy. Za naprawe policzyl sobie naprawde nieduzo wiec Ziuta z radosci sprezentowuje mu jeszcze dżin lubuski.

Jest juz pozno, niebo szarzeje wiec pytam Eryka czy przypadkiem nie zna jakiegos fajnego miejsca na namiot w okolicy, moze nad jakims jeziorkiem, rzeka albo w innych ciekawych okolicznosciach przyrody? Eryk proponuje swoja dzialke kilka kilometrow stad. Obiecuje nam nawet rozpalic banie!!!!!!!!!

Udajemy sie jeszcze na obiad do pobliskiego bistro. Nie wiem czy jedzenie bylo tak pyszne czy my tak glodni, ale pozeramy nasze porcje z takim apetytem, ksztuszac sie z łapczywosci i oblizując z wielkim ciamkaniem, ze chyba miejscowi na tym etapie uznali ze Polska to jakis kraj glodujacy!

Jedziemy za Erykiem na jego dzialke. Na widok skodusi widac pewna konsternacje na twarzy naszego gospodarza . Oczy wyłaza mu z orbit, pokazuje na skodusie palcem i pyta "To chyba po bagnach nie jezdzi?". Mowie mu na to, ze owszem jezdzi, ale bagno nie moze byc zbyt głebokie. Chyba jednak troche inaczej wyobrazal sobie nasz "łotewski rajd terenowy" i jakos od tego czasu wiecej razy nie przypominal Ziutce ze ma na trasie oszczedzac swoj zespawany most

Eryk zaprasza nas do domku, rozkladamy karimaty w pokoju na poddaszu i idziemy kolektywnie do bani.



Eryk oprocz fachu mechanika jest takze "starszym baniowym" wiec postanawia nas troche tej sztuki nauczyc. Tomek przechodzi przyspieszony kurs "baniowania" z odpowiednim czasem przebywania w kazdym z pomieszczen, okładaniem witkami,nacieraniem wonnymi olejkami. Ciekawa rzecza jest tez układanie na plecach delikwenta goracych kamieni co podobno bardzo pomaga na rozne choroby kregoslupa. Wszystko oczywiscie powinno sie konczyc wskoczeniem do jeziorka. Ja nie mam odwagi w to potworne zimno wskoczyc do zmrożonej wody ale np. Grzes pluska sie chyba trzykrotnie! Tomek wskakuje do lodowatych odmętow raz a inni chyba podobnie jak ja ograniczyli sie do polania sie zimna woda z miednicy.



Eryk opowiada nam o roznych ciekawych miejscach w obwodzie kaliningradzkim. O zagubionych w lasach powojskowych osadach gdzie mimo ze od lat nieuzywane i niekonserwowane, nadal jest prad , biezaca woda i sprawna kanalizacja. O bunkrach zalanych morska woda i podziemnych korytarzach o dziwnej akustyce.

Potem zostajemy sami i biesiadujemy chyba do 3 nad ranem. Jednym z przewodnich tematow jest wspominanie wszelakich atrakcji zwiazanych z kiblami podczas naszych wspolnych i samodzielnych podrozy oraz przywolywanie anegdot w tym temacie zaslyszanych od blizszych i dalszych znajomych.


Wita nas piekny poranek. Wszyscy sie troche upiekli spiac w pokoju- moze juz przywyklismy do tych mroznych i wietrznych nocy?

Leniwie plynie poczatek dnia na sniadaniu nad jeziorkiem w ktorym wczoraj Tomek i Grzes zazywali kapieli.





Swiat widziany z kibelka




Nocleg i bania oczywiscie za darmo. Kazdy z nas jednak ciagnie z plecaka jakis drobny podarek dla naszego milego gospodarza!

i kolektywna fotka z Erykiem