Ku gorom ruszamy w piatkowy wieczor.
Pierwszy nocleg wypada nam w wiacie kolo Złotego Stoku. Wiatka bardzo nam sie podoba, mimo ze polozona przy asfaltowej drodze i niedaleko zamieszkalych zabudowan. Kiedys chyba miala 3 sciany i pieterko. Teraz scian zostalo sztuk dwie ale co najwazniejsze jest kominek!!
Od razu po przybyciu zabieramy sie za szukanie chrustu i rozpalamy ogien. Nie zeby bylo zimno albo trzeba cos ugotowac ale tak dla klimatu. Zeby cieple swiatlo oswietlilo wnetrze wiaty i nasze pyski. Siedzimy wiec, jemy leczo, pijemy wino wpatrujac sie w trzaskajace drwa...
W roznych wiatach juz spalam, ale ta spodobala mi sie jakos szczegolnie, jakos tak "przylgnela do serca", nie wiem dlaczego. Zapewne jeszcze niejedna noc tu spedzimy, zwlaszcza ze swietnie sie nadaje na piatkowe noclegi, gdy nie ma szans wyjechac z domu przed 20..
W sobote rano porzucamy skodusie w Gierałtowie kolo wiatki i pniemy sie stokowka pod gore.
Nie wiem czy to taki rejon czy to kwestia tych sporych opadow w minionym tygodniu ale przez cały wyjazd beda nam wszedzie towarzyszyc szemrzace, chłodne strumyki. Fajnie tak na calej trasie moc sie wszedzie napic czy schlodzic w szumiacych nurtach gorskiej wody.
Tak to mozna wedrowac!!!!
Przy stokowce znajdujemy maly masyw skalny z niewielka jaskinia. Wokol rosnie sporo paproci, zwieszaja sie rozne rosliny ze skał
Na podejściu na Łupkową(Bridlieny Vrch) mijamy niedokonczony szałas. Widac ze ktos sie sporo natrudzil przy jego stawianiu ale chyba poki co nie zapewnia ochrony przed deszczem
Za Łupkowa na przełeczy albo czyms w tym rodzaju majacym w nazwie cos z "Peklo" robimy sobie dluzszy odpoczynek. Mija nas szybkim krokiem dziewczyna. Na oko jakies 15 lat, niskie tenisowki, krotkie spodenki i rozesmiana buzia. Nie miala przy sobie nawet malutkiego plecaczka. Mowi grzecznie "dzien dobry" i pyta czy zielonym szlakiem to dalej prosto. Przytakujemy. Dziewczyna szybko znika w zaroslach a my sie zastanawiamy ze jakies takie dziwne to spotkanie. Mija 15 min i z przeciwleglej strony slychac dwa glosy nawołujace: "Asiaaaaaaaaa, AAAAsiaaaaaa!!!!" Glosy milkna po jakims czasie ale nikt kolo nas nie przechodzi. Chwile pozniej dziewczyna wraca. Chyba sie bardzo ucieszyla jak zobaczyla ze nadal siedzimy w tym samym miejscu. Pyta czy nie przechodzila tedy babka z facetem. Mowimy ze nie, ale ktos wolal Asie. Dziewczyna troche sie peszy i mowi "Asia to ja...". Zegnamy sie juz po raz drugi. Chwile pozniej ze strony Kowadla slychac: "Mamooooooo, maaaaamooo!!!!!".
Cisza... Asia wraca znow do nas. Pyta tym razem ktoredy isc do Bielic bo ona chyba sie zgubila.. Nie wie gdzie sa jej rodzice i droga tez sie jej troche pokiełbasila. Nie ma mapy ani kasy na komorce. Daje jej moj telefon zeby zadzwonila do rodzicow ale oni sa juz pewnie w dolinie i tam nie ma zasiegu...Asia wie ze w Bielicach stoi auto ktorym przyjechali. Patrzymy na mape. Szlakiem wracac troche daleko.. Mowimy ze stad mozna zejsc sciezka do stokowki. Dziewczyna ma juz troche okragle oczy ze strachu: "jak to- tak na dziko, na przełej, bez szlaku????".
Zostaje z plecakami a toperz idzie sprowadzic Asie do stokówki. Nie ma ich ponad pol godziny. Troche sie nudze wiec tego skutkiem sa takie zdjecia bo sie bawie aparatem
Asia ponoc mowila ze najbardziej boi sie w gorach zabładzenia i ze zastanie ją noc gdzies na odludziu. Toperzowi sie ponoc wyrwalo pytanie czy nie boi sie chodzic po lesie tak sam na sam z obcymi facetami, ale ponoc nic nie odpowiedziala tylko zrobila sie zupelnie blada a potem zielona,a toperz zalowal ze wogole takie pytanie zadał
Schodzimy na czeska strone. Pojawiaja sie pierwsze (i chyba ostatnie na tej wycieczce) widoczki.
Mijamy zamaskowaną ambone
Zakładki