Wracam od znajomych. Spotkaliśmy się po dwóch miesiącach - mieliśmy swoje powody, żeby wcześniej się nie widzieć. Opowiadałam im - tak jak i innym osobom, z którymi spotkałam się po powrocie z Bieszczad - o swoich przeżyciach, przygodach, ludziach których spotkałam na swojej drodze w czasie ośmiodniowej wizyty w tym miejscu. Alkohol zrobił swoje, stałam się wylewna, mówiłam otwarcie i szczerze o każdym istotnym dla mnie wydarzeniu. Po raz kolejny dotarło do mnie, że ludzie, którzy tam nie byli, nie spotkali się z tymi ludźmi, z charakterystycznymi osobowościami, mogą jedynie uśmiechać się w wyrazie zrozumienia do tego o czym mówię, ale nie będą w stanie tego nigdy pojąć!
Wracam do domu. Pierwsze co widzę po opuszczeniu mieszkania znajomych to znaki otaczające mnie z każdej strony: "stop", "droga wewnętrzna", "zakaz wjazdu - grozi odholowaniem". O co chodzi? Gdzie ja żyję? Gdzie jest moja wolność?
Od pięciu lat, odkąd zaczęłam studiować mieszkam we Wrocałwiu. Zdążyłam się przyzwyczaić do tego miejsca i poczuć, że jest moje i w którym chcę mieszkać, zakładać rodzinę. Odkąd odwiedziłam Bieszczady, sama nie wiem gdzie jest moje miejsce na ziemi. Wróciłam do Wrocławia ponad dwa tygodnie temu. Jako miejsce tymczasowego pobytu, miejsce przejściowe, które pomoże mi dojść do siebie i odnaleźć się w "nowym" środowisku, wybrałam moją wieś 60 km od Wrocławia, na której się wychowałam.
Jestem tu. Z powrotem we Wrocławiu. Wychodzę do znajomych, którzy nie rozumieją o czym mówię. Wracam od niech pogrążona w coraz większej rozpaczy, że jestem tu w tym cholernym Wrocławiu zamiast w cholernych Bieszczadach!
Należę do pokolenia nieszczęśliwych romantyków. Czuję wrażliwość na każdym kroku, choć tego nie ujawniam. Zawsze zwracałam uwagę na to czy ktoś popatrzy na mnie na ulicy, przejmując się tym co o mnie pomyśli. Dziś przechodzę obok tych ludzi ze łzami w oczach, że oni niczego nie rozumieją. Mam w dupie modę (która radzi mnie dziś na każdym kroku i której nie rozumiem, do której tak bardzo chciałam się dopasować!), stereotypy zachowań ludzkich, aprobaty, zakazy, przyzwolenia. Chcę żyć w wolności.
W Ustrzykach Górnych mogłam poznać Romka, który mieszkał we Wrocławiu przez niecałe 25 lat. Mówił, że przyjeżdża tu do ojca raz na rok. Nie może wytrzymać tutaj dłużej niż jedną noc, przez cały tłok, ludzie, samochody. Teraz myślami codziennie wracam do tego co powiedział.
Od powrotu codziennie mam przed oczami obraz bieszczadzkich krajobrazów, wyraz wszelkiej wolności, której (wydaje mi się) nie pojmą ludzie, którzy nigdy nie byli w "moim miejscu"/
Bardzo chciałabym nawiązać kontakt z osobami, które czują się podobnie jak ja. Wiem, że zrozumiemy się wzajemne i nasze opowieści nie będą kolejnymi historiami opowiadanymi przy zbyt dużej ilości alkoholu, skierowane do ludzi, którzy nie będą potrafili zrozumieć tego o co chodzi w Bieszczadach, co jest dla każdego indywidualnym przeżyciem, którym warto się dzielić!
Wracając od znajomych, myślałam o tym żeby przelać wszystkie swoje myśli, ubrać w słowa, skierować do osób, które to zrozumieją i które pozwolą nawiązać z nimi kontakt.
Pozdrawiam Was wszystkich serdecznie!
Natalia
Zakładki