Strona 1 z 13 1 2 3 4 5 6 7 8 11 ... OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 121

Wątek: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

  1. #1
    Szkutawy
    Guest

    Domyślnie Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Witam wszystkich serdecznie! Pierwszy raz piszę na tym forum, ale z Bieszczadami łączy mnie już trzydzieści lat. Były to lata jakże wspaniałe, ale też przerwy spowodowane prozą życia, kiedy to nie dane mi było tam być, wędrować i chłonąć tego jakże specyficznego „klimatu”. Lata częstych fascynacji tymi górami,ludźmi, ale nie będę ukrywał, że również chwile zwątpienia i rozgoryczenia. Całkiem przypadkiem znalazłem to forum i troszkę poczytałem, a najbardziej co mnie urzekło to to, z jaką łatwościąi szczerością ludzie na nim piszą i opowiadają o swoim stosunkudo tych gór. Rzadki to sposób wyrażania swoich opinii we współczesnym świecie...Postanowiłem i ja podzielić się swoją opowieścią. To trochę z nostalgii za upływającym czasem. Może też z chęci wspominania i zatrzymania tego co się tam przeżyło i mam nadzieję jeszcze dane będzie przeżyć.
    Duże wrażenie zrobiła na mnie opowieść Natalii pod nickiem Tasza i linkiem http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/8168-Moja-pierwsza-wizyta-w-Bieszczadach-prosz%C4%99-przeczytaj , a był to pierwszy post, który przeczytałem na tym forum. Muszę napisać, że kilkadziesiąt lat temu podobnie się czułem i miałem podobne przemyślenia. Po pierwszym powrocie do domu z Bieszczadów chodziłem jak w amoku. Wszystko zyskało nowy wymiar, a ja snułem się ulicami miasta jak w letargu, już na drugi dzień po powrocie.Rozmawialiśmy z kompanami naszej wyprawy o przeżyciach, górach,spotkaniach z nowo poznanymi ludźmi, planowaliśmy kolejny wyjazd.... teraz widzę , że tęskniliśmy...
    Opowieść stanowi czas, miejsce i ludzie. Tu należałoby troszkę to rozwinąć,aby można było ocenić z jakiego rodzaju grupą bieszczadzką, lub pojedynczym osobnikiem ma się do czynienia. Wiadomo, że tak jak wszędzie to i w Bieszczadach można spotkać różnych ludzi i tak-są tu tubylcy - przynajmniej urodzeni w Biesczadzie, wędrowcy chodzący i po górach i po knajpach, zdobywcy, których interesuje tylko wierzchołek, ludzie ciekawi wszystkiego, których żadna nacja nie przeraża, solinowcy lubiący sporty wodne, tzw plażing, disco,albo jednorazową wizytę na "Rozsypańcu", turyści rodzinni ciągnący swoje pociechy - "patrz tak wyglądają wspaniałe góry, po których tatuś onegdaj hasał niczym kozica i ty też masz tak hasać", harcerze, czyli lekka militaryzacja o"silnych nogach", biesiadnicy (tego pojęcia nie trzeba wyjaśniać), uciekinierzy, rzemieślnicy (mogący egzystować przez cztery pory roku, lub znaczną jego część), czyli wszelkiego rodzaju drwale, pasterze, zbieracze,sklepikarze, obsługa turystyczna, smolarze, a nawet niespokojne artystyczne dusze, które w każdej tej nacji się znajdują. Rzemieślnicy wywodzą się z ludu tubylczego i przyjezdnego i w większym, lub mniejszym stopniu przenikają się nawzajem, a czasami też z nacją turystyczną,biesiadniczą, wędrowców, czy innych. Przenikanie to jest zależne właśnie od miejsca i czasu, czyli "epoki bieszczadzkiej".Zasada ogólna jest prosta - im trudniej, lub większa ilość alkoholu tym przenikanie większe i następuje swoista symbioza,której podwaliną jest niewątpliwie miejsce, czyli bieszczadzkie połoniny, lasy, osady... Każda z tych nacji miała gdzieś swój początek i każdy pojedynczy osobnik , który należy do tych nacji często miał różną historię, ale łączy ich bez względu na przynależność miejsce. Pozostawmy jednak te socjologiczne rozprawki, bo jest to temat rzeka w tym miejscu i pewnie można na ten temat napisać całą książkę. No właśnie... książkę. Teraz zdałem sobie sprawę, że o tym wszystkim nie można napisać kilku słów. Postaram się to opisać w sposób na jaki mnie stać i na ile starczy czasu i sił.
    Ostatnio edytowane przez Szkutawy ; 08-09-2013 o 20:43

  2. #2
    Kronikarz Roku 2010
    Awatar bertrand236
    Na forum od
    07.2004
    Rodem z
    Poznań
    Postów
    4,224

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Witaj na forum! Czekam z niecierpliwością.

    Pozdrawiam
    bertrand236

  3. #3
    Szkutawy
    Guest

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Moja wędrówka po Bieszczadach rozpoczęła się około siedmiuset kilometrów od nich w niewielkim mieście na drugim krańcu Polski.Stan wojenny był już zawieszony, a w lipcu nastąpiło zniesienie.Młodzież po podwórkach skupiała się wokół trzepaków i tam głównie toczyło się życie towarzyskie gdzie przekazywało się różne historie z rejonu, lub odleglejszych części kraju. Odbywało się to z gęby do gęby, czyli pocztą pantoflową, bo wolność prasy i innych mediów nie była raczej ich domeną. Przemycane były pewne informacje najczęściej przy okazji biografii na przykład w piśmie „Non Stop” , czy „Literatura”, radiowej „Trójce”.Jako że „hipisowało” się już ze dwa lata część wiedzy pochodziła od starszych „mentorów”. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o „chacie socjologa” i o ludziach, którzy rzucili swoje dotychczasowe życie, przenosząc się nie tylko w Bieszczady,ale też w Kotlinę Kłodzką, czy inne odludne miejsca mieszkając w opuszczonych, lub własnoręcznie zbudowanych chatach, buntując się i walcząc w ten sposób z obecnym systemem, a już najpewniej uciekając od niego, tworząc swoją inną piramidę wartości opartą na uwolnieniu. Każdy z nich, co potem zauważyłem, inaczej postrzegał to uwolnienie, no i powody też miał diametralnie często różne. Dużo o tym myślałem...Zastanawiałem się co w tym miejscu takiego jest. Wraz z przyjaciółmi chłonęliśmy wszystkie informacje, opowieści i dojrzewała w nas chęć wyjazdu w Bieszczady. Chcieliśmy to wszystko zobaczyć, dotknąć,powąchać...Mieliśmy wtedy kapelę, która grała w klimatach folkowo-bluesowo-rockowych i to co wcześniej napisałem miało wpływ na naszą muzykę, teksty. Wielu osobom się to podobało, a my postanowiliśmy sprawdzić jak wyglądają rzeczy o których śpiewaliśmy, a które znaliśmy częściowo z autopsji.Wszystko to razem wzięte spowodowało, że ze Skrzypem (perkusistą naszego zespołu) postanowiliśmy wybrać się w Bieszczady. Skrzypu był osobą ciekawą wszystkiego co inne. Lubił folklor pełną gębą, cokolwiek by nim było i co by to pojęcie oznaczało, a kiedy się do czegoś zapalił dążył do przodu zarażając innych swoim optymizmem. Kolejnym uczestnikiem naszej wakacyjnej wyprawy był Odys. Melancholijny romantyk, piszący wiersze, który był zafascynowany muzyką elektroniczną, grupą Osjan, planetami, gwiazdami ... i pracą pod ziemią w kopalni. Nie jeden raz, gdy zaczął opowiadać o kopalni to ciężko go było zatrzymać, a robił to w taki sposób jakby czytał swój wiersz, albo dryfował w stanie nieważkości na orbicie okołoziemskiej. Następny to Ridol,mój przyjaciel praktycznie od kołyski. Fan muzyki rockowej od King Crimson po WC. Trochę zwariowany, wesoły kolejarz, bardzo dobrze i szybko nawiązujący kontakt z ludźmi. Moja osoba to natomiast raczej mało gadatliwy typ pochłonięty muzyką, a wszystko co na drodze - idee, przyjaźnie, szczęścia i nieszczęścia służyły jej.. Skład był więc dobrany,decyzja podjęta i nastąpiły krótkie przygotowania z bardzo mizernymi zasobami finansowymi. Były to czasy peerelowskie i na ogół żyło się biednie, a zniżki na pociągi były, to tym problemem nie zaprzątaliśmy sobie głowy. Wtedy brak gotówki nic nie znaczył.... no chyba, że się chciało zapalić, albo wypić piwo, czy wino. Żyliśmy tym wyjazdem. Potem pojawiła się Baśka - kumpela, która kontestowała z nami pod domem kultury, lub innymi miejscami, gdzie spotykała się ówczesna młodzież. Oznajmiła nam, że chciałaby pojechać z nami, a że miała piętnaście lat udaliśmy się do jej rodziców, którym już wcześniej to oznajmiła i przysięgaliśmy, że będziemy się nią opiekować jak siostrą, nie dając jej zrobić krzywdy. Dziś się trochę dziwię z perspektywy rodzica, że poszło wszystko tak gładko i bezproblemowo, ale wtedy jakoś to uznałem za rzecz normalną. Było już nas pięcioro i tak pozostało.
    Ostatnio edytowane przez Szkutawy ; 10-09-2013 o 17:37

  4. #4
    Forumowicz Roku 2018
    Kronikarz Roku 2018
    Forumowicz Roku 2017
    Kronikarz Roku 2014
    Ekspert Roku 2013
    Korespondent Roku 2008
    Awatar sir Bazyl
    Na forum od
    09.2005
    Rodem z
    Resmiasto
    Postów
    3,102

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Witaj! Jak na muzyka przystało uwertura porywająca, czekamy na dalszą część dzieła!
    "Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski

  5. #5
    Botak Roku 2016 Awatar asia999
    Na forum od
    11.2008
    Rodem z
    jakieś 73 cm od Tarnicy ... w skali 1:1.000.000
    Postów
    1,683

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Cytat Zamieszczone przez przemolla Zobacz posta
    ...mieliśmy wtedy kapelę (...) potem pojawiła się baśka
    Czyżby Wilki???

    już mnie cieszy Twój zapał do pisania. :))))
    bo relacja zapowiada się super!

  6. #6
    Botak Roku 2017 Awatar długi
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Sopot
    Postów
    2,344

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Proszę, zmień czcionkę na troszkę większą, ciężko mi czytać.
    A czytać warto
    Państwo dość silne, by Ci wszystko dać jest dość silne, by Ci wszystko odebrać

  7. #7
    Szkutawy
    Guest

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Dziękuję za dobre słowo i otuchę. Z tym muzykiem to przesada...lepiej pasuje grajek, albo muzykant, Godzinę temu wróciłem z czterodniowego wyjazdu w Pieniny i kiedy się zorientowałem, że cała moja rodzinka smacznie śpi to postanowiłem napisać kilka zdań.

    Wszyscy przedstawiciele płci brzydkiej tej wyprawy byli już zaprawieni w boju ze względu na bliskość Karkonoszy, gdzie dość często odbywaliśmy zimowe wędrówki po wszystkich szlakach tych gór, a zwieńczeniem większości była impreza i nocleg w Odrodzeniu, w pomieszczeniu gospodarczym obok kotłowni na stosie materacy.Pamiętam jak kiedyś z innym towarzyszem wypraw górskich Koszlem wybraliśmy się zimą ze Szklarskiej na Szrenicę. Pogoda fajna,więc stwierdziliśmy, że pójdziemy dalej i w jakieś sześć godzin uwiniemy się do Odrodzenia,. Zaczął padać śnieg i trochę wiać, ale tragedii nie było. Ludzi zero i trochę się dziwiliśmy, że WOPu ani śladu. Przed nami przed Halą Pod Łabskim Szczytem minęliśmy mówiąc cześć, dziewczynę i chłopaka wędrujących dość wolnym krokiem. Zaczęło bardziej padać i wiać. Oglądając się za siebie stwierdziliśmy, że para utrzymuje od nas w miarę równy dystans, czyli przyspieszyli, co oznaczało po załamaniu się pogody pod Łabskim, albo poczuli się nieswojo, albo trochę się pogubili. Postanowiliśmy na nich poczekać. Nerwowo spoglądaliśmy na zegarki i już mieliśmy realną obawę, że do zmierzchu to Odrodzenia raczej nie zobaczymy. Naradziliśmy się i postanowiliśmy nie schodzić do schroniska pod Łabskim tylko iść dalej. Parka do nas doszła. Wymieniliśmy parę zdań i dziewczyna przyznała, że nie bardzo wiedzą gdzie są. Chcieli iść ze Szrenicy do schroniska pod Łabskim. Powiedzieliśmy, że mogą, ale idą na około. Okazało się, że chcieli iść tym krótszym szlakiem. No cóż, nie wyszło,ale i tak bywa. Dziewczyna postanowiła,że idą z nami i nie ważne jak to schronisko się nazywa. Widać przestała wierzyć w zmysł orientacji swojego chłopaka, ale nie wiedzieć dlaczego zaufała nam. Może dlatego, że na razie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.Ruszyliśmy dalej wymieniając się z Koszlem z przodu, za nami dziewczyna i kończył orszak chłopak. Zaczęło się robić nie ciekawie, szliśmy coraz wolniej zapadając się w śniegu, a wiało niemiłosiernie, byliśmy spoceni, ale twarz była śniegiem siekana niczym lodem. Widoczność spadała bardzo szybko i musieliśmy się gimnastykować, żeby ujrzeć kolejną tyczkę. Raz były, a raz nie. Może to my kluczyliśmy, ale celowo nawet szliśmy wolniej, bo wiedzieliśmy, że wkraczamy, albo już jesteśmy na dosyć niesprzyjającym terenie zimą, a na dodatek prawie nic nie widać przez tą zadymkę. Idzie oczywiście o następną tyczkę. Nic nie widać. Przemknęło mi przez głowę, czy jeszcze idziemy dobrze, aż tu nagle niczym widmo ukazuje się budynek. To przekaźnik TV, a więc idziemy dobrze, ale nie za dobrze, bo przed nami jeszcze ŚnieżneKotły i Wielki Szyszak. Najważniejsze, by przy tym braku widoczności nie zboczyć ze szlaku. Wielki Kocioł to chyba jakieś sto pięćdziesiąt metrów w dół, a na Szyszaku też jest trochę stromo, ale jakoś powoli daliśmy radę. Za Szyszakiem pogoda zaczęła się na szczęście poprawiać, a gdy przeszliśmy Czarną Przełęcz było całkiem pogodnie, lecz godzina była późna i zaczynało się ściemniać. Byliśmy tego dnia w czepku urodzeni, bo gdy słońce zaszło nastała pogodna i nie tak ciemna noc, a raczej wieczór. Powoli i do przodu, ale bez silnego wiatru i z widocznością lepszą jak w dzień dotarliśmy do Odrodzenia, a dziewczyna gdy zdejmowała plecak w schronisku powiedziała, że już nigdy nie pojedzie w góry zimą. Ciekawe, czy tak było... a może właśnie wtedy połknęła bakcyla? Muszę przyznać, że i my mieliśmy lekkiego pietra. Nie wiem nawet, czy w tej zadymie nie większego, bo jak się okazało oni byli pierwszy raz w Karkonoszach i pewnie traktowali je jako nie za wysokie, dobrze oznaczone i w miarę cywilizowane góry. Powróćmy jednak do tematu Bieszczadów.Wieczorem przed wyjazdem wyciągnąłem swój stary plecak w kolorze khaki o dizajnie rodem z okresu wojny światowej w którym szmuglowano szpek do miasta. Wrzuciłem skarpetki, szczoteczkę do zębów, sweter, majtki i koszulkę. Potem skrzętnie zwinąłem watolinowy śpiwór, by zmieścił się w plecaku, włożyłem gitarę do pokrowca i z całym tym ekwipunkiem udałem się na dworzec PKP gdzie w nocy wyruszaliśmy pociągiem do Krakowa.

    W pociągu panował tłok i dokąd by on nie jechał prawie nie możliwe było znaleźć miejsce siedzące. Korytarze wagonów też były zatłoczone. Tylko w lokalnych liniach panował luz. Zajęliśmy sobie przejście między wagonami i tak dojechaliśmy do Krakowa .Pamiętam, że po przyjeździe powłóczyliśmy się po tym mieście,coś zjedliśmy i w godzinach wieczornych zajęliśmy sobie miejsce we wcześniej podstawionym piętrusie, który miał nas dowieźć do Przemyśla. To było już miasto całkiem nieznane dla nas, więc nie omieszkaliśmy w godzinach rannych pozwiedzać okolice dworca. Skrzypu, który folklor wyłapywał w mig, zwrócił nam uwagę na ludzi, a konkretniej mężczyzn. Każdy z jakąś staromodną teczką i w czapce. Czapka to był chyba główny atrybut faceta powyżej trzydziestki, a przypominała te, które można było oglądać w filmach o okupacji niemieckiej, kiedy to dzielni członkowie konspiracji przemycali w wózku dziecięcym radiostację, czy ulotki.Szybko zwrócił nam uwagę na pozostałe różnice między tym rejonem Polski, a tym z którego przyjechaliśmy. Proszę mi wierzyć różnica była i nie idzie tu o to, czy gorzej, czy lepiej. Było inaczej i widać to było w dużym mieście. Obecnie to w miastach praktycznie nie ma bez mała żadnych różnic, ale widać je jeszcze na wsiach, choć duży wpływ na inność ma rodzaj zabudowy i zwyczaje ludzi. Zrozumieliśmy, że jedziemy w miejsce bardzo odmienne od tego w którym żyliśmy na co dzień. Później, kiedy pociągiem z Przemyśla do Ustrzyk Dolnych po szerokich torach przekroczyliśmy granicę naszego kraju i wjechaliśmy do sojuszniczego mocarstwa, którym był ZSRR coraz bardziej byliśmy zafascynowani tym folklorem. Nie idzie tu o kobitki w spódnicach i chustach w kwiaty, ale o odmienność i inność od miejsca gdzie mieszkaliśmy. Z tą granicą to było tak, że nawet dokładnie nie zauważyliśmy kiedy ją przekroczyliśmy. Chyba jeszcze w Polsce wskoczyli na stopnie pociągu w ciemnych okularach umundurowani rosjanie. Trochę się zdziwiłem po co te okulary, ale za chwilę było jasne. Były po to, żeby ochronić oczy przed podmuchem jadącego pociągu, bo podróżowali, a raczej zabezpieczali cały skład na zewnątrz wagonu. Nie wolno było się wychylać przez okno, ani tym bardziej fotografować. Widoczność i tak była słaba,bo wzdłuż torów rósł żywopłot mający chyba szpiegom uniemożliwić zdobycie jakichkolwiek informacji. Tylko czasami przez moment w przerwach między krzaczyskami ukazywał się krajobraz. Grzecznie jechaliśmy, a to chyba dlatego, że to był pierwszy raz.Z czasem gdy tych wyjazdów było więcej to i my na więcej sobie pozwalaliśmy. Kiedyś Ridol otworzył okno i się mocno zaczął wychylać tak żeby go zauważyli. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Do przedziału wpadł zaraz jakiś kamandir z asystą i coś zaczął do nas sapać. Na to Ridol, że to nie my, że to w sąsiednim przedziale i na pewno fotografowali. Kamandir chyba się zorientował, że ktoś tu z niego robi wała, zmierzył nas wściekłym wzrokiem i coś zaklął w stylu „jub twaja mać”.Zasada była prosta – jeden przejazd – jedno ciągnięcie łacha. Drugie mogłoby już mieć jakieś swoje konsekwencje. Jak powtórnie wjechaliśmy do Polski, jakoś nie mogę sobie przypomnieć, ale szczęśliwie, bo prosto z dworca PKP udaliśmy się na PKS w Ustrzykach Dolnych.
    Ostatnio edytowane przez Szkutawy ; 15-09-2013 o 02:56

  8. #8
    Szkutawy
    Guest

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Było już po południu. Patrzymy, a tu turystów nie tak mało. Jeden autobus gdzieś jedzie – zawalony ludźmi, a więc sprawdzamy o której nasz do Ustrzyk Górnych. Ustawiamy się grzecznie, a tu widać, że czeka już na niego około dwudziestu osobników. W czasie oczekiwania jeszcze dobiło sporo. Kiedy podjechał to wystarczyło stanąć w środku tłumu i ludzie człowieka sami wnieśli do autobusu. Pan kierowca to był Pan pełną gębą. Coś tam żartował, coś tam pokrzykiwał, żeby włazić i się upychać. Było widać, że on tu rządzi. Patrzę, a on raz sprzedaje i dziurkuje tym swoim urządzeniem bilet, a raz nie sprzedaje. Pyta tylko dokąd. Skrzypu wszedł, Baśka też. Po chwili widzę Odysa na stopniach. Miejsca mało, ale wszedł Ridol, jakiś grubas ( z całym szacunkiem dla osób okrągłych, ale nie chamskich) się wepchał, ja na dobitkę i na schodach stanął jakiś. kumpel Pana – pana kierowcy. Pan krzyknął – Wiesiek zamykaj drzwi i ruszamy. Mówię Panu, żeby bilet do Górnych sprzedał, a ten wziął pieniądze i mówi, że kontroli nie będzie, a jak by co to szybko mi da. Ciekawe jak by dał te bilety czwartej części pasażerów.... Ten Wiesiek coś mu tam przy biletach pomagał. Może to był konduktor... Tak to sobie chłopaki dorabiali. Teraz to by pewnie się nie odważył. Zaraz by go w jakiejś gazecie opisali, a może nawet w TVNie pokazali, albo innym „dlaczego ja”. Jedną ręką oparłem się o przednią szybę, bo spocony grubas brzuchem na plecy napierał, a drugą chwyciłem tej poręczy przed. pierwszym rzędem siedzeń, co by na Wieśka nie polecieć. Gdyby to była jakaś ładna dziewczyna to jeszcze człowiek by się ucieszył, a ten nie dość, że się wepchał na chama to jeszcze od tyłu atakuje. Pan ruszył i rozpędzał się. Teraz już wszyscy wiedzieli kto tu rządzi. Zakręty pokonywał niczym Kubica, a raczej w tamtych czasach Zasada. Grubas napierał jeszcze kolanem na gitarę, którą musiałem ewakuować do ludzi siedzących. Pan dwa przystanki minął trąbiąc czekającym ludziom i już wszyscy nawet poza autobusem wiedzieli, że to Pan. Później się zatrzymywał, by ludzie wysiadali i wsiadali, a każda ta operacja była karkołomna i okraszona pokrzykiwaniami naszego super szofera – dalej, dalej, upychać się. Jakoś szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce pojazdem, który był trochę luźniejszy. Wzięliśmy swój ekwipunek i przemieściliśmy się pod sklep, gdzie usiedliśmy na plecakach i zapaliliśmy po papierosie. To było działanie czysto terapeutyczne, aby wyzbyć się tej Pańskiej podróżnej traumy.
    Ostatnio edytowane przez Szkutawy ; 18-09-2013 o 07:05

  9. #9

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Przyjemnie rozpocząć dzień od takich opowieści, z których bije przyjemne ciepło. Jak czytam takie historie to zawszę żałuję, że nie urodziłam się w tamtych czasach bo do tych zupełnie nie pasuję.
    Razem z pozostałymi czekam na kolejną część :)

  10. #10
    Bieszczadnik
    Forumowicz Roku 2008
    Awatar Derty
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    z lasu
    Postów
    1,852

    Domyślnie Odp: Jak postrzegam te góry i ludzi, po nich chodzących i w nich mieszkających...

    Wić,
    Przemollu - czy bywasz jeszcze w Sudetach?:) Ja tu mieszkam od jakiegoś czasu i poszukuję ludzi, którym Bieszczady nie obce:) Byłoby miło powspominać Bieski np Pod Łabskim przy kufelku jakiegoś Kozela...
    Pozdrawiam,
    Derty
    Rano robimy nic. Lubimy to robić (Z Bertranda, 2011)

    właśnie, wziąłby człowiek amunicję
    eksportową śliwowicję
    drzwi opatrzyłby w inskrypcję:
    "przedsięwzięto ekspedycję" (MamciaDwaChmiele,2012)

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Stanisław Kłos - Krajobrazy nieistniejących wsi
    Przez Misieg w dziale Bibliografia Bieszczadów
    Odpowiedzi: 6
    Ostatni post / autor: 22-03-2011, 22:06
  2. Zwierzęta i co po nich zostaje
    Przez Barnaba w dziale Fauna i flora Bieszczadów
    Odpowiedzi: 33
    Ostatni post / autor: 24-03-2008, 20:04
  3. Rada dla szukających chatek...
    Przez Jabol w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post / autor: 19-07-2005, 00:19
  4. do wszystkich czatujących...
    Przez KASZKA w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 06-10-2003, 18:10
  5. wierszyk dla wyjeżdżających w góry
    Przez Szaszka w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 14
    Ostatni post / autor: 19-06-2002, 22:58

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •