Z niepokojem przeczytałem kolejny radosny donos o rajdzie samochodów terenowych, który odbył się w Bieszczadach.
W cywilizowanym świecie takie rajdy odbywają się na Saharze, w lasach tropikalnych itp. Miejsca te łatwiej "przełkną" takie imprezy. Na wielkiej pustyni wiatr i tak co kilka godzin może zmieniać krajobraz. W lesie tropikalnym wytniesz maczetą ścieżkę, a na drugi dzień jej nie znajdziesz. Ubytek kilkudziesięciu drzew wyciętych dla sporządzenia przepraw też jest setki razy mniej znaczący i łatwiejszy - dla natury - do odtworzenia.
Jeśli oglądam zawody terenówek urządzane w zachodniej Europie, to odbywają się one na jakichś hałdach, wyrobiskach i temu podobnych nieużytkach.
Nasze lowelasy w rodzaju Kuby Wojewódzkiego i innych "znanych i lubianych" ryją w Bieszczadach. Las przeryty w Bieszczadach już pozostanie przeryty. Drzewo pocięte linami wyciągarek już pozostanie pocięte, a następne nie urośnie tak szybko, jak w lesie równikowym.
Nie chcę przy tym kolejny raz rozwodzić się nad tym, ile czasem trzeba naużerać się z leśnikami z powodu wjazdu - lub tylko chęci wjazdu - do lasu na koniach.
Czy tylko ja widzę ten problem? A może przesadzam?
Zakładki