We czwartek wieczorem znajduje informacje na pewnym forum górskim o miejscach w busie do Rumunii. W piątek w południe mam już miejsce zaklepane a w nocy z piątku na sobotę wyjeżdżam z Polski. Po ok 10 godzinach jazdy wysiadam w Gilau. Ekipa krakowsko-katowicka jedzie dalej w Fogarasze a ja skręcam rower i jadę w stronę Apuseni inaczej Gór Zachodnio-rumuńskich. Będzie to krótka wycieczka, ale cieszę się bardzo, bo pierwszy raz jestem w Rumunii z rowerem. W końcu się udało.
Początkowo trasa wiedzie doliną rzeki Samesului Cald (Samoszu Gorącego). W czerwcu miałem okazję być w pięknym wąwozie usytuowanym w górnym bieku Samoszu. Tu rzeka jest znacznie większa, zbudowano na niej system kilku jezior zaporowych z hydroelektrownią.
Za jeziorami droga opuszca dolinę i pnie się w górę. Wielokilometrowy podjazd daje mi nieźle w kość, jadę i prowadzę rower na przemian.
W nagrodę za trudy podjazdu czekają mnie widoki. Jestem w Górach Gilau.
Mijam turystów z osiołkami i dojeżdżam do Mărişel. To miejscowość o nieregularnej zabudowie, między domami są łąki i małe poletka z ziemniakami. Więcej tu chyba nie urośnie, bo Mărişel jest położone na wysokości ok 1200m npm.
Ze "Świata w liczbach" pamiętam, że Rumunia charakteryzowała się największym pogłowiem koni w Europie. Zapewne sytuacja się nie zmieniła. Konie z zaprzęgami są tu wciąż bardzo popularne.
Za Mărişel czeka mnie upragniony zjazd nad kolejne jezioro zaporowe o nazwie Fantanele.
Żyby nie było za łatwo za jeziorem kolejny podjazd do Beliş. Blisko wioski w lesie znajduje miejsce na biwak, trzeba wypocząć przed kolejnym nie łatwym dniem. Dzień w górach kończę dystansem 56km przy dość niskiej średniej prędkości 13 km/h.
Zakładki