Gorzej z pomysłodawcami na nieszablonowe zdjęcie:).
Gorzej z pomysłodawcami na nieszablonowe zdjęcie:).
Kontynuuję krzyworyjowe przypięcie się do tematu. Dane mi było spędzić w Bieszczadach aż cztery dni. Bartolomeo z towarzyszami pojechali już do domu, zabrali z sobą tytułowe deszcz i mgłę a dla mnie zostawili tytułowe słońce. Tego dnia, zagrzebany w półmetrowy dywan z liści zabłądziłem nieco w lesie. I zamiast, jak podają wskazówki metodyczne, wrócić do obranej drogi, postanowiłem iść na skróty. Skróty, jak to zwykle bywa, okazałe się dwa razy dłuższe od nieskrótów. Dodatkowo, napotkałem na ogrodzony kawał lasu, który ściągnął mnie o dodatkowy kilometr w niepożądanym kierunku i 200 m w dół. Tego dnia słońce, jak to ma zwyczaj jesienią, zaszło sobie gdzieś tam, a ja do następnego miejsca noclegu tuptałem sobie po ciemku. Aż dotuptałem.
Tutaj na pewno nie będzie tłoku - pomyślałem. Tłoku rzeczywiście nie było, ale niespodziewanie pojawił się wieczorem gospodarz obiektu, który po wakacjach nie zdążył jeszcze wyjechać do domu i spał nieopodal w namiocie. Objaśnił mi, że pożywienie na stole po lewej należy do niego (czyli nie należy go zjadać) oraz. żeby nie palić w palenisku, bo pewnie nie wiem, jak to się robi. Za to on rano ugotuje mi herbatę, bo wcześnie wstaje. I zniknął w ciemnościach. Z szacunku dla władzy wszelakiej nie rozpalałem ognia i poszedłem spać. Rano oczywiście nikogo nie spotkałem, a herbaty w szczególności. Pewnie każdy ma inne swoje rano. Moje było takie.
Trzymając się konwencji, w jakiej autor zaczął pisać opowiadanie, nie piszę też, którędy i dokąd szedłem, ale teraz to już wszyscy będą wiedzieć. Cerkiew jedną po drodze spotkałem i do niej wstąpiłem. Wejście nie było trudne, bo Zbyszek na drzwiach przypiął pineskami karteczkę, na której było napisane, żeby nacisnąć klamkę i pchnąć drzwi. To ładnie z jego strony. Trzy pineski miały pomarańczowe łepki a jedna - czarny.
Schodząc potem w dół doliny, spotkałem bobra. Nacisnąłem na spust, zanim aparat ustawił ostrość. I może dobrze, bo fotografowany obiekt błyskawicznie plusnął pod wodę. Ale ze względu na to, że to był mój pierwszy w życiu bóbr, widziany na wolności, zamieszczam to nieostre zdjęcie (bohater, to taka podłużna, czarna plama po lewej, u góry).
![]()
Dalej była piękna dolina
W dolinie też zabłądziłem tak dziwnie, że musiałem przejść wpław przez rzekę i szybko znalazłem się na jednej przełęczy. A potem wlazłem w inną dolinę, w której nie było nic ciekawego, tylko jakieś ruiny.
No, może coś ciekawego było - takie zepsute drzewa nad strumykiem.
W końcu zgłodniałem i na kolejnych ruinach coś sobie zjadłem.
![]()
Prorok jaki, czy co? Potwierdzam, że tak. Może całkiem szybko to nie było, bo stromo, ale całkiem długo tez nie.
Myślę, że mój posiłek był wystarczająco kaloryczny. Tym razem musiałem dokończyć wczorajszą kiełbasę, której nie pozwolił mi upiec na ogniu dowódca bazy. Do przegryzienia były miejscowe jabłuszka.
A na deser - tutejsze gruszki, o średnicy nie większej od pięciozłotowki.
Na pożegnanie z wioską odwiedziłem cmentarz.
![]()
Do miana proroka to mi daleko, jednak toczyłem się kiedyś z tego zbocza a kość ogonowa miała bardzo bliski kontakt z podłożem:), dlatego zdaję sobie sprawę z wysiłku podczas podchodzenia na przełęcz 629. Stąd ta sugestia o bardziej kalorycznym posiłku. Natomiast te cierpkie jabłuszka pewnie były z tego drzewa. Chociaż Twoje, jak widać, są bardziej dojrzałe:).
Jabłonka.jpg
Scyzoryk, który widać na zdjęciu, to taki mi znajomy:). Pewnie również wiekowy, ale mimo to przydatny.
Przyjemnie jest wracać do pewnych miejsc i dzięki temu ponownie uczestniczyć w wyprawie:).
"A na deser - tutejsze gruszki, o średnicy nie większej od pięciozłotowki."
Wojtek
z dzieciństwa znam je pod nazwą "leżołki" lub "ulęgołki - takie u mnie na wsi zajadałem
Drzewo jakby podobne, ale czy to samo?
Potem powędrowałem do następnej wioski. Droga prowadziła momentami w pobliżu dużej rzeki.
Aż doprowadziła do jednej świątyni, trochę niekompletnej.
Wieś, w której miałem dziś spać była dość ludna, w porównaniu z poprzednimi. Miała dwóch mieszkańców.
![]()
No to czas kończyć gościnne występy o bartolomea.
Ostatniego dnia wyruszyłem, swoim zwyczajem, przed świtem. Ścieżka wśród traw na bezleśne wzgórze była bardziej wyczuwalna pod nogami, niż widoczna.
Potem, zamiast iść do góry, zszedłem z ciekawości w sąsiednią dolinę, żeby sprawdzić, czy mieszkaniec jest rzeczywiście taki niedobry, jak niektórzy o nim opowiadają. Schodzenia po ogrodzonym terenie wypasowym nie przypłaciłem życiem. A może to za wcześnie było na jakieś spektakularne działania obronne? No to poszedłem w górę doliny, by zobaczyć ostatnią już podczas tej wędrówki cerkiew, a właściwie to, co z niej zostało.
Na koniec odwiedziłem jeden tartak
... i jeden wodospad.
Pożegnanie z Bieszczadami odbyło się na jednej ładnej górze
... z której równie ładna drogą
... zszedłem do doliny potoku o trzech nazwach.
Wojtku, podczas Twojej wędrówki prawie cały czas byłem razem z Tobą, jednak tylko wirtualnie:(. A szkoda, piękna to była trasa i równie ciekawie przez Ciebie przedstawiona. Ostatni odcinek, dodatkowo prześledziłem na mapie i wyszło mi, że przeszedłeś ok. 16 km. Zakładam że tym razem już zbytnio nie "błądziłeś" gdyż tych kilometrów mogło być troszkę więcej. Osobiście uważam, że w taki sposób przedstawiona relacja, zmusza do myślenia i bezpośredniego kontaktu z mapą. Dodatkowo pobudza wyobraźnię i wyłuskuje z pamięci poznane wcześniej uroki bieszczadzkich zakamarków. Twoje lekko tajemnicze zdjęcia i równie tajemniczy komentarz, dodały smaczku podczas oglądania i czytania opisu Twojej wyprawy. Jedynie mogę ubolewać nad tym, że nie wszystkie miejsca które pokazałeś, miałem przyjemność zobaczyć w realu. Dobrze, że deszcz ani mgła, nie stanęły na drodze Twojej wyprawy a słońce na pewno było mile widziane:). Bardzo ciekawa forma relacji - pozdrawiam i więcej takich przyjemności Ci życzę.
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki