Dwa tygodnie temu, po długim poście, wybrałem się wreszcie w góry. I to od razu na samą Połoninę Wetlińską Omijam ją ostatnimi czasy, zaglądam głównie zimą lub późną jesienią ale czasem nie mogę się powstrzymać bo połoniny są piękne. Nawet jak są zatłoczone.
Na szczęście pogoda była według powszechnie przyjętych standardów taka, że "nawet psa by nie wygonił". Psa nie, ale jednak tu i tam ktoś po górach chodził Wędrowaliśmy sobie po materacyku z liści
to ginąc to wyłaniając się z mgły,
czasem nawet odrobinę dalsze widoki się otwierały.
Muszę się przyznać, że lubię ten transcendentny stan możliwy do osiągnięcia chyba tylko w deszczowych i zamglonych górach, kiedy nogi mieszające błoto, mokra kurtka i ciężki plecak przestają mieć znaczenie bo głowa żyje swoim życiem i rozważa problemy znacznie większego kalibru Czasu na takie rozmyślania było w ten dzień sporo, nawet wieczorem u Lutka w schronisku mimo dość znacznego obłożenia (było z 15 osób, jak nic) można było znaleźć przy piecu chwilę na rozmyślania. Na rozmyślania nad tym, co robić dnia następnego. Bo plany planami, ale jak się rano ze schroniska wyjdzie to trzeba wiedzieć, w którą stronę skręcić. Po to choćby, żeby rano pójść zupełnie gdzieś indziej
Zakładki