Dzis wybieramy sie w okolice Garni i Gegard. Marszrutki nie jezdza tam oczywiscie z glownego dworca kolo ktorego mieszkamy tylko gdzies z polnocnych krancow Erewania, z dzielnicy Nor Nork. Dojechac tam mozna miejskim autobusem. Tylko ze zupelnie inny numer autobusu poleca Stiopa, inny facet w budce z rozkladami jazdy a jeszcze inny stojacy na przystanku ludzie. Ostatecznie jakos tak wychodzi ze wsiadamy jeszcze w inny autobus, ale chyba na Nor Nork jada wszystkie autobusy tylko od numeru zalezy czy droga tam zajmie nam 10 minut czy godzine. My wybralismy opcje cos okolo 30 min Wspolpasazerowie pokazuja nam miejsce gdzie nalezy wysiasc. Zadnego dworca autobusowego tam nie ma, ponoc marszrutki do Gegard zatrzymuja sie przy ulicy, w czasie i miejscu ktory wyda im sie dogodny. Idziemy jeszcze odwiedzic bazar i wsiakamy tam na prawie godzine. Gdy obładowani zarciem i piciem wychodzimy na droge, rzuca sie nam w oczy pewna taksowka...



Jakos nie mozemy sobie odmowic radosci przejechania sie 23 letnim moskwiczem 412. Kierowca jest troche zdziwiony najsciem zagranicznych turystow. Zwykle wozi babcie z bazaru do domu albo handlarzy do mechanika jak zepsuja sie im auta. Jeszcze bardziej jest zdziwiony gdy slyszy ze chcemy wyjechac daleko poza granice Erewania. Wsiadamy. Zaczyna pachniec przygodą
W srodku dostrzegamy ze fotel kierowcy umocowany jest na drewnianych kołkach. Piotrek, ktory nieszczesliwie wylosowal miejsce za kierowca, cala droge sie boi, ze chybotliwe kołki w koncu chrupna albo sie przewroca,a fotel wraz z kierwoca poleci do tylu i przygniecie mu nogi.



Jedziemy. Po lewej stronie drogi mijamy stacje benzynowa. Kierowca mowi ze musimy zatankowac... po czym zjezdza na prawo, parkuje na poboczu, wyjmuje butelke i biegnie truchcikiem przez ruchliwa szose w strone stacji. Chyba nie chce tankowac do baku bo za bardzo cieknie.. Wogole autko pachnie i wydaje dzwieki zupelnie jak nasza Marusia w czasie gotowania na wietrze!





Wyjezdzamy za miasto. Od czasu do czasu zatrzymujemy sie aby dolac benzyny z butelki. Albo zeby ochlodzic silnik, polewajac go obficie woda wsrod kłebowisk pary. Kierowcy szczesliwie udaje sie nie pomylic butelek z roznymi plynami.



A wszystkiemu przyglada sie z daleka Ararat, schowany dzis troche za chmurami ale i tak calkiem ładny!



Teren jest mocno falisty. Z gorek zjezdzamy na wylaczonym silniku, a na wypłaszczeniach kierowca stara sie wspomagac wlasciwosci jezdne maszyny podskakujac na fotelu. Piotrek oczywiscie przezywa w tym czasie katusze ze wzrokiem wbitym w chyboczace sie kolki potrzymujace fotel.....

Jeszcze raz odwiedzamy stacje benzynowa. Ta jest duzo mniejsza i sympatyczniejsza od poprzedniej. Sprzedawanie benzyny jest tu jakby przy okazji. Glownym celem jest pobyc razem, omowic jakies wazne problemy. W cieniu dystrybutorow susza sie dywany a miejscowi spokojnie i z usmiechem rozgrywaja partyjke nardów.



Pod klasztorkiem w Gegard jest dosyc stromo. Kierowca przeprasza nas ze musi teraz troche pomanewrowac zeby nas wypuscic poniewaz auto nie ma recznego hamulca. Musimy sie tak ustawic aby wysoki kraweznik blokowal tylne kola.



Gegard to kolejny wawoz wsrod skal.









Wnetrze klasztorku jest ciemne i zwraca uwage niesamowite bogactwo rzezb. Turystow tez sa cale stada...