Nadchodzi zima i w tym sezonie zamierzam po kilku letniej przerwie wrócić do zimowej wędrówki po Bieszczadach. Mam za sobą parę zimowych biwaków i chciałbym zapytać Was o jedną rzecz. Otóż dla mnie zawsze najgorszą sprawą było gotowanie kolacji w namiocie. Niezależnie od tego czy gotowanie odbywało się w przedsionku czy w sypialni, to i tak natychmiast całe wnętrze stawało się wilgotno-mokre i takim często pozostawało do rana. Dodatkowo zawsze przeżywałem stres, że jeżeli zapali się namiot, to o ile nie poparzymy się, to będziemy w mocno niebezpiecznej sytuacji - wieczorem, zmarźnięci, bez kolacji i bez namiotu. Gotowanie na zewnątrz (mimo budowy różnych osłon) nigdy się nie udawało, bo za długo trwało albo w ogóle palnik nie dawał rady na wietrze doprowadzić do wrzenia. Alternatywą byłoby ognisko, ale to również wydaje mi się jakoś mega ciężkim przedsięwzięciem przy pokrywie śnieżnej rzędu 1m (zwłaszcza jak grupa liczy 2 osoby), albo jeżeli się biwakuje nie w lesie.

Macie jakieś swoje patenty? Oczywiście kuszącą alternatywą jest po prostu korzystanie z bazy noclegowej, ale tak sobie myślę, że zanim się zestarzeję, to jeszcze warto by kilka biwaków zimowych przeżyć.

Pozdrawiam,
Sioux