Pokaż wyniki od 1 do 9 z 9

Wątek: Bieszczadzkie przygody TWA, cz.I

Mieszany widok

  1. #1
    Bieszczadnik Awatar Szaszka
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    znad morza
    Postów
    463

    Domyślnie Bieszczadzkie przygody TWA, cz.I

    Witam! Tym razem relacja wyszła mi jeszcze dluższa niż poprzednio, musicie wiec uzbroic sie w cierlpiwość... :) Tak jak poprzednio, bedzie po kawałku. No to zaczynamy!

    Sobota, 14 czerwca
    Po wypiciu porannej kawy pożegnałam zostających w Warszawie Sebastiana i Agnieszkę (Agajotka), u której nocowałam. Zabrałam z przystanku czekającą na mnie Ciekawską i ruszyłam do Nadarzyna. Tam przełożyliśmy nasze bagaże do forda Irasa, a skoda została zamknięta w garażu. Wreszcie oddalam Irasowi lekko już nadgniłe kartofle przywiezione miesiąc temu z Zatwarnicy, ale zostawił je pod płotem. :)
    Wyruszyliśmy z Nadarzyna parę minut przed 10:00. Jechaliśmy bardzo szybko, tak więc po 5,5 h byliśmy już w Lesku. Wiedzieliśmy, że Asiczka siedziała w redakcji i była zajęta wprowadzaniem ostatnich poprawek do najnowszego numeru „Echa Bieszczadów”. Głowne wejscie do BDK było zamknięte te na głucho, zadarliśmy więc głowy i zaczęliśmy przeraźliwie meczeć, ale w końcu i tak trzeba było użyć telefonu. W redakcji tak rozrabialiśmy, ze Asiczka puściła przez nas literówkę w jednym z tytułów. W ten sposób odcisnęliśmy swoje piętno na ostatnim numerze „Echa Bieszczadów”. :)
    W Lesku zrobiliśmy zakupy, a potem rozlokowaliśmy się w jednym z domków campingowych nad Sanem. Późne popołudnie upłynęło nam na spacerach nad rzeką, piciu piwa i kolacji w pizzerii. Wieczorem do Leska dotarł Geronimo, który jechał do nas prosto z zawodów rowerowych w Krynicy Górskiej. Ciekawska miała dość wrażeń jak na jeden dzień, i poszła spać, a my udaliśmy się do baru „Rancho”. Dokonaliśmy tam hurtowego zakupu kapeluszy kowbojskich, a potem graliśmy w bilard.

    Niedziela, 15 czerwca
    Po śniadaniu spakowaliśmy cały bałagan do samochodów, na głowy nasadziliśmy kapelusze, i żądni wrażeń ruszyliśmy do Weremienia, żeby "dać się przelecieć".
    Szybowce w Weremieniu wyrzucane są w niebo za pomocą wyciągarki, stojącej na szczycie góry. Zupełnie tak, jakby ktoś biegł z latawcem na sznurku. W pewnym momencie lina jest zwalniana i spada gdzieś na stok, a szybowiec „chwyta wiatr w żagle” i zaczyna swobodny lot. Po każdym starcie na stok wspina się mały samochodzik na napędem na 4 koła i zwozi na dół wyczepioną linę.
    Poszłam na pierwszy ogień. Piotr Bobula, pilot i instruktor, osobiście zapiął na mnie spadochron (ciężkie toto strasznie) i wcisnęliśmy się do szybowca - ja z przodu, „Bobul” za mną.
    Wreszcie kopułka kabiny zatrzasnęła się nad moją głową. Oczekiwanie na start. Poczułam, ze z emocji trzęsą mi się ręce.
    Wyciągarka ruszyła! Przyspieszenie momentalnie wprasowało mnie w fotel, przez ułamek sekundy szybowiec dygocząc szorował brzuchem po trawie a potem... W górę, w górę, w góreeeeeeeę! Nie oddycham, zaparło mi dech w piersiach, w głowie kołacze się jedna myśl: „Żeby tylko nie krzyczeć, żeby tylko nie krzyczeć!!!” No ileż można tak pionowo się wznosić - dłużej nie wytrzymam - zaraz zwolni się lina - a to podobno najgorsze, niech to już się stanie! Jest!!! Spaaaadaaaam!!! Na sekundę zamykam oczy, „yyyyh” - z ochrypłym świstem wciągam powietrze. Ale już lecimy. Już jest dobrze. Bieszczady z lotu ptaka! Rozglądam się na wszystkie strony, próbuje robić jakieś zdjęcia, ale szkoda mi marnować cenne chwile na gapienie się w obiektyw mojej idioten-kamery. Wszystko wygląda jak na makiecie - małe domki, ludziki, błyszcząca wstęga Sanu... Robimy parę kółek i lądujemy dokładnie w tym samym miejscu z którego wystartowaliśmy. Odczuwam pewien niedosyt - to wszystko działo się za szybko!
    Kiedy wysiadałam z szybowca, nogi miałam już stabilne, ale podobno byłam tak blada, że Iras - jak wyznał później - dopiero w tym momencie zaczął się na poważnie obawiać tego co go czeka. J
    Po mnie kolejno „dali się przelecieć”: Ciekawska, Irasj, i Geronimo. Wszyscy byli bardzo dzielni i też nie krzyczeli. Chłopakom Bobul zafundował jeszcze dodatkową atrakcję w postaci pikowania w dół wzdłuż zbocza, jakieś 5 metrów nad ziemią, z szybkością 180 km na godzinę. Przelecieli nam ze świstem nad głowami, aż odruchowo wtuliliśmy je w ramiona.
    Z Weremienia pojechaliśmy na Gruszkę, gdzie podziwialiśmy piękne widoki z trzema brzozowymi krzyżami na pierwszym planie, wpadliśmy na chwile do Adama Rymarowicza, a później na krokiety do restauracji „Koliba” w Lesku.
    Tego dnia zapoczątkowaliśmy też nową świecką tradycję, związaną z leskim rondem. Otóż w drodze powrotnej z Weremienia Iras zaczął jeździć po nim w kółko. Asiczkę, która siedziała na przednim fotelu, doprowadziło to do rozpaczy. Skuliła się, żeby przypadkiem nikt znajomy jej nie widział, my natomiast tarzaliśmy się z tyłu ze śmiechu.
    W końcu spakowaliśmy As razem z rowerem i porwaliśmy ją w Bieszczady (znowu robiąc oczywiście rundę honorową na rondzie).
    Dojechaliśmy w końcu do schroniska w Jaworzcu. Łukasz, we wianku na głowie, powitał nas z entuzjazmem (szczególnie żeńską część naszej grupy), a koedukacyjna łazienka w schronisku rozbawiła nas cytatem na drzwiach ubikacji: „Więc bardzo proszę wejdź, tu siadaj rozgość się...”.
    Stąpając po rozsianych po podwórku kozich bobkach wnieśliśmy bagaże do pokoju na piętrze, gdzie natychmiast zrobił się straszliwy bałagan. Rano Geronimo przyniósł tam jeszcze dwa koła od roweru, żeby Asiczka z Irasem mogli sfotografować b....l na kółkach. :)
    Poszliśmy nazbierać drewna na ognisko, a potem siedzieliśmy przy ogniu aż do zmierzchu, piekąc kiełbaski i wsłuchując się w granie świerszczy oraz warkot jaworcowego generatora. Akurat w momencie, kiedy zdecydowaliśmy się przenieść do świetlicy skończyła się w nim ropa. Graliśmy więc w chińczyka przy świecach, i to do późnej nocy.

    я пиду в далекие горы на широкие полонины

  2. #2
    ateo
    Guest

    Domyślnie Re: Bieszczadzkie przygody TWA, cz.I

    W łazience w Jaworzcu na drzwiach od toalety była kiedyś naklejka z kawy z hasłem – Otwórz a poczujesz wspaniały zapach kawy – To jedno z weselszych schronisk. Spotkaliście może tam takich ludzi jak Gosia, Paweł albo Adam? To bardzo wesoła grupka pomagająca Łukaszowi. Jeszcze dwa lata temu byli. Adam robił świetne grzane piwko z jajkiem, polecam zwłaszcza tym, którym zdarzyło się zmoknąć i zmarznąć na szlaku. A Gosię trzeba namówić, żeby zagrała na gitarze. Bywał tam też człowiek, który prowadzi sezonowe schronisko na Czarnohorze. Czas już może przekroczyć granicę i pójść dalej w Bieszczady Wschodnie. Ciągle mi się to marzy. Może wreszcie kiedyś...

  3. #3
    Bieszczadnik Awatar Szaszka
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    znad morza
    Postów
    463

    Domyślnie Bieszczadzkie przygody TWA cz.II

    Poniedziałek, 16 czerwca
    Tego dnia mieliśmy w planach wycieczkę rowerową na trasie Sine Wiry - Jez. Szmaragdowe - Łopienka - Dołżyca - Jaworzec.
    Przebraliśmy się w kolorowe kolarskie stroje, pełni animuszu porobiliśmy sobie zdjęcia w dumnych pozach, schwyciliśmy za rowery... i w tym momencie zaczęło mżyć, a za chwilę lunęło zdrowo. Stwierdziliśmy, że pogoda zrobiła się barowa. Poszliśmy do świetlicy i zaczęliśmy grac w kości. Gra zupełnie mi nie szła, porzuciłam ją w końcu i poszłam spać.
    W tym czasie Ciekawska zabrała się z Łukaszem do Krzywego i Cisnej.
    Kiedy wróciłam do świetlicy, towarzystwo rżnęło w karty, grali w tysiąca.Stworzyłam z Asiczką drużynę i zaczęłyśmy nawet ogrywać chłopaków, kiedy przyszedł Wasyl. Popatrzył na nas, na stół, pokiwał głową. „Co za degrengolada” - podsumował. Rzeczywiście, w ferworze walki nawet nie zauważyliśmy, ze właśnie przestało padać, a chmury się rozstępują.
    Niestety, było za późno, żebyśmy mogli wypełnić nasz ambitny plan. Iras wcale nie wyglądał na zmartwionego tym faktem. Postanowiliśmy pojechać nad Sine Wiry i Jeziorko Szmaragdowe, a potem wrócić tą samą trasą.
    Pogoda zrobiła się prześliczna, przyświecało słonce. Pokusiłam się o zjazd spod schroniska tropem Geronimo. Wreszcie prawdziwa jazda na prawdziwym górskim rowerze! Yyyyyy, ale stromo! Tego dnia musiałam przyswoić sobie kilka nowych technik z zakresu jazdy na góralu, to jednak nie to samo co trek na nizinach. :)
    Rozpierała nas energia, pogrzaliśmy z Irasem w dół, potem przez wypał, most i zatrzymaliśmy na skrzyżowaniu, zaniepokojeni ciszą za naszymi plecami. Asiczka i Geronimo długo nie nadjeżdżali. „Cos się chyba stało” - stwierdziłam. Niestety, miałam rację. Okazało sie, że Asiczka miała wypadek podczasu zjazdu i bardzo się potłukła. Udało nam się jednak namówić ją na dalszą jazdę.
    Ruszyliśmy doliną Wetlinki w stronę Sinych Wirów. Bardzo kamienista droga wiodła początkowo wzdłuż zielonych łąk i gęstych zarośli, wśród których co chwila rozpoznawaliśmy zdziczale drzewka owocowe. Potem wjechaliśmy w las, zaczęły się tez pierwsze podjazdy i zjazdy. Największych emocji dostarczały zjazdy - szerokie opony z łomotem pędziły po żwirze, amortyzator pracował jak szalony, a zbyt silne dociskanie tylnego hamulca powodowało wpadanie w poślizg tylnego koła - czasem wolałam w ogóle nie hamować i pędzić na łeb na szyje, ściskając kurczowo kierownice, niż ryzykować pewny upadek w wyniku poślizgu.
    Iras walczył dzielnie, co prawda musieliśmy na niego czekać, przeważnie jednak na tym swoim rowerze jechał, pchając go tylko na co większych podjazdach. :)
    W końcu dotarliśmy do Sinych Wirów. Zostawiliśmy rowery u szczytu schodów i zeszliśmy na skraj, a potem na dno wąwozu, w którym skacząc po głazach pieniła się Wetlinka. Wielkie, popękane skały zwieszały się nad wodą, panował tam lekki półmrok. Za wąwozem rzeczka rozlewała się szeroko, płynąc juz znacznie wolniej.
    Po wykonaniu kilku artystycznych zdjęć i krótkim popasie, ruszyliśmy dalej, w dość szybkim tempie dojeżdżając nad Jeziorko Szmaragdowe.
    Z Jeziorka Szmaragdowego została już właściwie tylko nazwa, oraz wielka łacha nagich, białych kamieni, omywana przez zakole Wetlinki. Stan wody był dość niski. Niesamowite wrażenie robił długi rząd skał wystających z koryta rzeczki - wyglądały one jak leżące na sobie przewrócone kostki domina. Spędziliśmy tam dłuższą chwilę, w końcu jednak wizja ciepłego posiłku skłoniła nas do powrotu do Jaworzca.
    Miałyśmy z Asiczką wizję spaghetti z sosem pomidorowym. Niestety, okazało się, ze mamy tylko makaron - świderki. Na kolacje były więc świderki a’la spaghetti. Mieszając tę potrawę przed podaniem zaważyłam, że - jakby co - to w obie strony będzie ona chyba wyglądała tak samo. Na szczęście nikt tej hipotezy nie sprawdzał.
    Do kolacji wypiliśmy dwie butelki wina. I to nie żadnego tam jabola, tylko ekskluzywnego francuskiego oraz chilijskiego trunku. . Wieczorem prawie wszyscy mieszkańcy schroniska zgromadzili się w świetlicy. Siedzieliśmy przy świecach do późnej nocy, wsłuchani w dźwięki gitary.

    я пиду в далекие горы на широкие полонины

  4. #4
    Bieszczadnik Awatar Szaszka
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    znad morza
    Postów
    463

    Domyślnie Bacówka Jaworzec

    Tych ludzi o ktorych piszesz nie bylo, ale działala tam inna wesoła grupa, złozona m. in. z Asji i Wasyla (ktory także gra na gitarze). A grzane piwo dalej jest niezrównane w smaku! Są też 3 kozy i trzy małe beżowe kotki... A atmosfera w schronisku taka, że po minucie czujesz sie tam jak u siebie w domu, i to w czasie imprezy z przyjacółmi! Na pewno będziemy tam wracać!



    Wiadomość została zmieniona (07-07-03 17:30)
    я пиду в далекие горы на широкие полонины

  5. #5
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Re: Bacówka Jaworzec

    Pamiętam czasy, gdy były to naprawdę sine wiry.
    Na początku lat 90-tych ub. wieku (jak to śmiesznie brzmi) wędrowałem z Kalnicy do Polanek (oczywiście zachodząc też do Jaworzca przez most na Wetlinie). Na terenie byłej wsi Zawój (niestety nie oznaczonej na mapie Compassu) leżał wtedy przez ok. 2 - 3 lata szkielet krowy zjedzonej przez wilki. Pamięta to ktoś ? Może Piotr ?
    Dość dygresji i wspomnień wywołanych Twoim, naprawdę doskonałym, tekstem. Czekam (myślę, że nie tylko ja) na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam

    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  6. #6
    Bieszczadnik Awatar Szaszka
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    znad morza
    Postów
    463

    Domyślnie Bieszczadzkie przygody TWA cz.III

    Wtorek, 17 czerwca
    Śniadanie zjedliśmy w nieco smutnych nastrojach, ponieważ tego dnia Asiczka, ze względu na swoją nową pracę, musiała nas na jakiś czas opuścić. Spakowaliśmy się, ale większość gratów zostawiliśmy razem z busem Geronimo pod schroniskiem. Mieliśmy zamiar zabrać go jutro, po zejściu czarnym szlakiem z Połoniny Wetlińskiej. Wzięliśmy z sobą najniezbędniejsze rzeczy, ponieważ planowaliśmy nocleg w Chatce Puchatka.
    W ostatniej chwili odstawiliśmy Asiczkę na przystanek PKS, a potem pojechaliśmy zrobić zakupy. Na ławce pod sklepem obok jadłodajni „Smak” (niestety już nieczynnej) narodził się pomysł spróbowania jakiegoś trunku o charakterze wybitnie lokalnym. Wybór padł na wino „Bieszczady”. Na czerwonej nalepce widniał niedźwiedź, a dumny napis głosił: „Aromatyzowane wino czerwone owocowe słodkie”. Kupiliśmy je z myślą wypicia na Wetlińskiej.
    Samochód Irka zostawiliśmy u jego cioci w Starym Siole. Ruszyliśmy potem z plecakami przez Wetlinę, mając ambitny plan dotarcia pieszo do Górnej Wetlinki, skąd czarnym szlakiem chcieliśmy dojść do „Końskiej Drogi”, czyli żółtego szlaku wiodącego do Chatki. Niestety, już po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się przy nas bus. Daliśmy się skusić okazji i podjechaliśmy do Wyżnej Przełęczy (na mapach Compassu opisanej jako „Przełęcz nad Berehami&#8221). Zaczęliśmy wiec podchodzenie na Wetlińską tą „kultową trasą turystów w klapkach” jak kiedyś określiła ją Asiczka. Podejście tym szlakiem zajmuje zwykle godzinę.
    Zrobiło się bardzo gorąco, słoneczko przyświecało, wzbudzając w nas pragnienie. Po dotarciu do skrzyżowania z czarnym szlakiem postanowiliśmy więc dokonać degustacji wina „Bieszczady”.
    Geronimo fachowo odbił flaszkę od tylca, i każdy z nas po kolei delektował się smakiem bieszczadzkiego jabola o smaku wiśniowym, pijąc, jak tradycja nakazuje, prosto z gwinta. Ciekawska po pierwszym łyku uprzejmie odstąpiła nam swoją kolejkę. :D
    Efekt degustacji był wstrząsający. Iras na przykład pomacał gołą ręką salamandrę! Bleee..... Koniec końców, dotarcie do Chatki Puchatka zajęło nam 2,5 h. Niechybnie pobiliśmy w ten sposób rekord trasy.
    Dorota powitała Irasa bardzo wylewnie, jako swojego starego znajomego. Lutka nie było - wybrał się akurat do Norwegii. Zostaliśmy wpuszczeni do zamkniętej zwykle świetlicy „dla prawdziwych turystów”, przyozdobionej pięknymi fotografiami Połoniny i Chatki w różnych porach roku. Niektóre z tych zdjęć były autorstwa Irasa.
    Irek został z Dorotą, żeby trochę poplotkować, a my we trójkę poszliśmy znaleźć sobie jakieś piękne widokowe miejsce, gdzie można by się uwalić w trawie. Do wyboru mieliśmy milion takich miejsc. Widoczność mieliśmy wspaniałą, a połoniny i lasy pokryte były soczystą zielenią. Po błękitnym niebie sunęły chmury o niesamowitych kształtach. Leżeliśmy tak chyba dwie godziny, gapiąc się na Bieszczady. Potem zaburczało nam w brzuchach i zrobiło się chłodno.
    W międzyczasie udało nam się dodzwonić do Aleksandry, która, jak się okazało, siedziała w Wetlinie. Namówiliśmy ją, żeby razem z koleżanką Kwiatkiem przyszły nocować w Chatce.
    Aż do zachodu słońca siedzieliśmy w świetlicy gadając z Dorotą, a właściwie słuchając jej opowieści. Skarżyła się na turystyczną stonkę - że domaga się w Chatce lodów, baterii do walkmana, że śmieci, bazgrze po ścianach i co gorsza kradnie. Opowiadała, jak to Lutek wjeżdża GAZ-em na grań, żeby przelać wodę do cysterny na dachu; jak to kiedyś zimą szlag trafił sprowadzoną ze Spitzbergenu elektrownię wiatrową; dlaczego w kiblu za granią nie ma drzwi - bo i tak wiatr je zawsze urywał; wreszcie opowiadała o burzach, jakie kiedyś bywały na Wetlińskiej, zanim nie wybudowano ściągających obecnie pioruny zbiorników w Solinie i na Słowacji. Otóż Dorota dwukrotnie miała wątpliwą przyjemność bycia świadkiem zjawiska pioruna kulistego. Cos takiego materializowało się w Chatce, przenikając po prostu przez ścianę - w miejscu przenikania pozostawała osmolona plama. Dorota opisała piorun kulisty jako małą, świecącą kule, poruszającą się bardzo szybko, i ciągnącą za sobą smrodliwy warkocz. Piorun za każdym razem rozwalał w Chatce obie radiostacje, starannie omijając przy tym ludzi, i znikał w ścianie lub podłodze.
    Zasłuchani w te opowieści o mało co nie przegapiliśmy zachodu słońca. A był naprawdę przepiękny. Staliśmy na grani dygocząc z zimna na wietrze, dopóki pomarańczowa kula nie schowała się za górami.
    Parę chwil później do Chatki zapukały Aleksandra z Kwiatkiem. Siedzieliśmy więc dalej w siódemkę, jedząc kolację i rozmawiając. W pewnej chwili wymknęłam się na zewnątrz.
    Staliście kiedyś samotnie na grani połoniny ciemną nocą, mając tylko gwiazdy nad głową, a wokół morze ciemności rozświetlone gdzieniegdzie słabymi światełkami wiosek...? Jeśli nie, to możecie się tylko domyślać, co się wtedy czuje...
    Za moją namową każdy po kolei wychodził z Chatki. A potem poszliśmy na piętro spać, z mocnym postanowieniem, że wstaniemy o świcie, żeby oglądać wschód słońca.



    Wiadomość została zmieniona (08-07-03 10:06)
    я пиду в далекие горы на широкие полонины

  7. #7
    Bieszczadnik Awatar Szaszka
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    znad morza
    Postów
    463

    Domyślnie Bieszczadzkie przygody TWA, cz.IV

    Środa, 18 czerwca
    Wschód słońca był zupełnie niewidzialny z powodu chmur, i dobrze, bo chyba i tak bym się nie zwlokła z łóżka. Wstaliśmy o 7:00, o wpół do dziewiątej cała ekipa zrobiła sobie pamiątkowe zdjęcie przed Chatką, i rozeszła w dwie strony. Iras, Geronimo i ja ruszyliśmy przez Wetlińską i dalej czarnym szlakiem do Jaworzca, a dziewczyny powędrowały żółtym szlakiem w dół do Przełęczy Wyżnej. Ciekawska wybierała się potem na Bukowe Berdo, a Aleksandra z Kwiatkiem na szlak graniczny.
    Mgły się rozwiały, nastał bardzo rześki, słoneczny poranek. Przed sobą mieliśmy jasnozielony grzbiet połoniny na tle błękitnego nieba. I co najważniejsze, grzbiet był zupełnie pusty! Żadnych ludzi! Do samego Jaworzca spotkaliśmy zaledwie 4 osoby, nie licząc stonki. Takiej prawdziwej, pasiastej. Co dziwne, nie śmieciła i nie hałasowała. Zupełnie jak nie stonka.
    Od razu widać, że czarny szlak jest o wiele mniej uczęszczany od szlaku przez połoninę. Ten drugi miejscami miał nawet 1,5 m szerokości, czarny natomiast przez cały czas był wąziutką, zarośniętą po bokach ścieżyną. Po obejściu Smereka zanurzyliśmy się w las. Schodziliśmy w dół, od czasu do czasu wchodząc na łączki porośnięte zdziczałymi, pokręconymi jabłonkami. Od schroniska dzieliła nas już niecała godzina, kiedy na jednej z polanek natrafiliśmy na prawdziwy jagodowy raj. Paśliśmy się tam co najmniej pół godziny. Irkowi nie chciało się zbierać, pojadł trochę, a potem się opalał. Odchodząc rozgniótł sobie jednak na twarzy kilka jagód, żeby także móc pochwalić się wyglądem starego bieszczadzkiego wyjadacza. :)
    W Jaworcu podjedliśmy fasolki po bretońsku. Bigosu nam nie dali, buuu... dopiero następnego dnia miał być gotowy. Wsiedliśmy w vw Geronimo i pojechaliśmy do Starego Sioła, do ciotki Irka, a stamtąd, już dwoma samochodami, do Strzebowisk.
    Przywitali nas Lupino z Anetą. Zaczęliśmy rozbijać namioty za stajnią, obok ich baraku, który z zewnątrz może nie wyglądał zbyt atrakcyjnie, ale w środku okazał się bardzo przytulny.
    A jaki piękny roztaczał się z tej działki widok! Smerek, obie Połoniny, i gdzieś daleko, daleko Tarnica. Specyficznego klimatu nadawały pasące się na łące konie (jeden próbował nawet podgryzać namiot) oraz zaskrońce, mieszkające w kupie nawozu obok stajni. Obrazu dopełniała studnia oraz drewniana sławojka.
    Rozbiliśmy trzy namioty. W międzyczasie zaczęli zjeżdżać się kolejni uczestnicy spotkania: MarekM z rodziną, Asiczka, Aleksandra z Kwiatkiem oraz Jenn. Rozpoczęliśmy pogawędki przy piwie i grillu.
    W pewnym momencie przypomniało mi się, że to już piąty dzień w Bieszczadach, a ja jeszcze nie siedziałam na koniu. Postanowiłam chociaż przez chwilę posiedzieć na którymś na oklep. Niestety, kiedy kobyła poczuła znienacka mój ciężar na grzbiecie, wystraszyła się i pobiegła w stronę stajni. Efektem przejażdżki było moje wyrżnięcie z impetem o beton. Obrażenia Iras udokumentował już na forum. :)
    Przez ten wypadek popsułam sobie cały wieczór. Strasznie bolała mnie noga, kulałam, klęłam w myślach swoją głupotę, i martwiłam się, że nigdzie już nie będę mogła pójść, a przecież to dopiero była środa!
    W dodatku zaczęło padać, więc przenieśliśmy się na zadaszoną werandę po drugiej stronie stajni.
    Wieczorem, mimo ulewy Aleksandra z Kwiatkiem zdecydowały się wracać do Wetliny. Marek z rodziną także odjechali, a my wczołgaliśmy się do namiotów.
    W nocy dołączył do naszej ekipy Marcin, kolega Geronimo.

    Czwartek, 19 czerwca
    Rankiem przyświecające słońce szybko zamienilo nasze namioty w łaznie parowe, zmuszając do ewakuacji. Okazało się, ze stopa boli mnie tak bardzo, ze ledwo moglam chodzic. Myslalam, ze sie rozplaczę z rozpaczy. Humoru nie poprawilo mi nawet sniadanie. Jednak moje samopoczucie nieco się polepszyło, kiedy skosztowałam pewnego miejscowego produktu.
    Spakowaliśmy obóz i pojechaliśmy do Wetliny zrobić zakupy. Na parkingu przed „Smakiem” oraz na poboczu roiło sie od samochodów, ledwo zdołaliśmy sie gdzieś wcisnąć. No tak, przecież dziś Boże Ciało!
    Sklep naprzeciwko „Smaka” okazał się otwarty. Zrobilismy zakupy – przede wszystkim kupilismy chleb, kielbase i skrzynkę piwa. Iras wynosząc tę skrzynkę ze sklepu wpakował sie dokładnie na czoło swiątecznej procesji. Kilku spoconych facetow wbitych w garnitury obdarzyło go wyraźnie zawistnym spojrzeniem.
    Po przemarszu procesji (w ktorej Irek wypatrzył Aleksandrę i Kwiatka) pojechaliśmy do Sękowca, nieco okrężną drogą – przez Ustrzyki Górne. Po drodze, w Dwerniku, zboczyliśmy do naszego ulubionego „Piekiełka”, gdzie przekąsiliśmy małe conieco, no i zamowiliśmy na sobotę 20 porcji pierogow!
    W ośrodku wspięlismy sie z całym dobytkiem na samą góre. Zajęliśmy partrer domku o spadzistym dachu. Byla to wielka sala, ktorej jedynym wyposazeniem okazały sie cztery ustawione obok siebie tapczany oraz stół z dwoma krzeslami. Jednak przed domkiem znajdowalo sie swietnie przygotowane miejsce na ognisko, i to nawet z zapasem drewna!
    Było juz za późno zeby wybrac sie na jakąkolwiek dłuższą wycieczkę, poza tym ja i tak nie byłam w stanie nigdzie pójść. Asiczka rowniez nieco utykała po swoim poniedziałkowym wypadku. Ostatecznie we czworo, razem z Irasem i Ciekawską, postanowiliśmy pobyczyć sie nieco nad Sanem. Geronimo z Marcinem zaplanowali sobie natomiast jakąś ambitną trasę rowerową.
    Przebraliśmy się w stroje kąpielowe (kto miał), zabraliśmy karimaty, piwo oraz kremy z filtrem przeciwsłoneczym i pokuśtykaliśmy nad rzekę.
    Był przepiękny, upalny letni dzień. Rozłożyliśmy karimaty na kamienistym brzegu i opalaliśmy sie, sącząc leniwie piwko. Iras się kąpał, Asiczka plotła wianki, a wszyscy razem pletliśmy trzy po trzy na rożne tematy. Ale co tam wianki, w pewnym momencie udało nam sie zrobić telefon. Z kamienia!
    Pod wieczór dołączyli do nas na chwilę Geronimo i Marcin, a potem wróciliśmy wszyscy do ośrodka. Okazalo sie, ze czekał tam juz na nas Bartko, który z Ustrzyk Dolnych dojechał do Sękowca taksówką. Dzień wczesniej, kiedy z Tomkiem jechali samochodem w Biesy, mieli wypadek - wpadli do rowu. Na szczęście ucierpiało tylko auto. Bartko zamieszkał w domku tuż obok nas.
    Wieczorem rozpalilismy ognisko i piekliśmy kiełbaski, a potem ułożylismy sie do snu, po tym jakże dlugim i wyczerpującym dniu

    я пиду в далекие горы на широкие полонины

  8. #8
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Re: Bieszczadzkie przygody TWA, cz.IV

    Szaszko, dziękuję za relację z wycieczki, m.in. po mojej ulubionej okolicy.
    Ja do Jaworca dochodziłem już kilka razy, lecz z drugiej strony - zawsze szedłem przez Falową. Trasę rozpoczynałem na parkingu pomiędzy Bukiem a Polankami. Stamtąd wyruszałem do Łopienki (odnowiona cerkiew), potem przez bazę SGGW i przełęcz schodziłem do Dołżycy. Tam wchodziłem czarnym szlakiem na Falową i dochodziłem do Jaworca (niestety z drugiej strony rz. Wetliny). W bacówce konsumowałem również fasolkę po bretońsku (podwójną) i piwo (też podwójne; wypiłbym i poczwórne, ale za parę godzin czekała mnie kierownica). Potem znów cofałem się trochę do mostu, a następnie wlokłem się drogą nad rz. Wetliną aż do ww. parkingu, znajdującego się przed ujściem rz. Wetliny do rz. Solinki. Wypróbuj kiedyś tę trasę !
    Pozdrawiam i czekam na c.d.
    Ps. Domyśliłem się, kto to jest Mee z fotoreportażu na stronie Irka. Oj, nieładnie !!!

    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

  9. #9
    Bieszczadnik Awatar damian
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    Rybnik
    Postów
    301

    Domyślnie Re: Bieszczadzkie przygody TWA cz.II

    A ja pamiętam kąpiele w nie tak bardzo płytkim jeziorku szmaragdowym! Cóż to były za czasy!! jakieś 20 kilo temu!

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Długiego przygody w Bieszczadzie
    Przez bertrand236 w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 52
    Ostatni post / autor: 23-06-2006, 15:03
  2. Przygody Młodych Twórców w Bieszczadach :))
    Przez dsliwinski w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 25-10-2005, 19:43
  3. coś o TWA w necie ;-P
    Przez Szaszka w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 12-09-2003, 14:14
  4. TWA
    Przez irek w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post / autor: 10-08-2003, 21:09
  5. Bieszczadzkie przygody TWA cz.V
    Przez Szaszka w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 23-07-2003, 22:39

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •