Tak się składa , że ja też nie byłem nigdy wcześniej po tamtej stronie. W ogóle dla całej grupy były to "dziewicze" tereny, no oczywiście z wyjątkiem Bazyla który już tu się plątał - ale on się nie liczy bo był już wszędzie.
Ten "pierwszy raz" wykorzystywaliśmy nie tylko do poznawania przyrody i krajobrazów, ale również do poznania ludzi tu mieszkających.
Runina leży niecałe 10 km na południe od Wetliny, ale to całkowicie inna miejscowość. Siedzimy w środku w sklepiku i rozmawiamy z miejscowymi o tym jak tu się żyje. Widzieliśmy po drodze zrujnowany PGR, obok widzimy ruinę która była kiedyś szkołą, czy to aluzja do nazwy miejscowości ?
Nie ma szkoły, bo nie ma dzieci, młodzi się wynieśli szukając normalniejszego życia. Turyści zaglądają tu rzadko - więc jak żyć ?
Z rozmowy przebija pesymizm. Sklepik też zaopatrzony pesymistycznie, ledwie kilkanaście produktów, wśród których , na szczęście jest oferowane piwo. Sączymy butelkę, a może dwie, przyglądamy się jak miejscowi wpadają na kieliszek wódki, bo co ciekawe, jest ona oferowana na kieliszki. Sprzedawczyni pokazuje nam koncesję na taką działalność. Nikt, nie chodzi pijany, ruch niewielki więc nie ma bardzo kogo zapytać o nocleg. Mija chwila za chwilą, a może godzina za godziną, a my tkwimy wciąż bez pomysłu jak spędzić noc.
Gdyby to było lato to można by się rozłożyć na przystanku autobusowym, przy źródle. ale mamy przecież przedwiośnie.
Ostatnio edytowane przez don Enrico ; 27-03-2014 o 15:12
a ja wymyśliłem sobie dzisiaj, że sprawdzę jak smakuje Lvivske 1715 z czosnkiem niedźwiedzim (w kieszeniach plecaka) na Cergowskiej:
DSC006612.jpg
DSC006632.jpg
Widzę , że też jesteś pod wpływem dziwnej mocy bijącej z tej góry. Tą moc, już wieki temu poczuł pewien Jan , który żywiąc się czosnkiem niedźwiedzim i grzybami doszedł do świętości.
Też bym chciał tak spróbować, ale nie wiem na którym zboczu szukać czosnku i chyba nie dojdę do świętości. Znam co prawda kilka miejsc gdzie występuje, ale to dość odległe miejsca od tej góry.
Tu przyznam się że jestem wielkim fanem tej roślinki od czasu gdy lata temu , właśnie na przedwiośniu trafiłem do Ustrzyk zresztą Górnych. Wówczas wszystko było zamknięte, bo i turystów nie było żadnych więc żadnego sensu nie było otwierać co kolwiek. Chcąc się posilić w tym "pępku" bieszczadzkim szarpałem się z kolejnymi zamkniętymi drzwiami, ale bez skutecznie i wówczas pojawił się człowiek, wyszedł z takich drewnianych budek i zaprosił do środka.
Skorzystaliśmy z zaproszenia , szczególnie że w ofercie było ciepłe żarcie (między innymi czarcie żarcie). Poprosiłem o coś, co jest świeżo przygotowane.
- To dam Wam bigos z czosnkiem niedźwiedzim - usłyszałem w odpowiedzi
Kurcze, jaki to był pyszny bigosik ! Wiedzony smakiem i ciekawością zacząłem się pytać co to takiego ten czosnek niedźwiedzi ...... i tak mi zostało.
Pytanie konkursowe ? kto oferował mi ten bigosik ?
Ostatnio edytowane przez don Enrico ; 31-03-2014 o 21:42
Wróćmy go głównego wątku , czyli jesteśmy w Bieszczadach po słowackiej stronie we wsi Runina. Siedzimy w tym sklepiku , dając się utulić płynem z browaru Saris i pytamy miejscowych gdzie mamy spać jak nasza chata noclegowa na którą liczyliśmy nie funkcjonuje.
Czas dobiegał końca , więc jeden z bywalców stwierdził , że będziemy nocować u niego. Był to stary kawale mieszkający z matką i zaprosił nas do swojego domku gdzie mieliśmy swój kawałek podłogi.
A cóż więcej człowiekowi do szczęścia potrzeba ?
No można być bardziej szczęśliwym obserwując lądujące statki kosmiczne. Prawie środek nocy wpadł nasz gospodarz do pokoju o 4-tej nad ranem mówiąc że kosmici lądują , ale nikt z nas nie był namaszczony do takiego spotkania trzeciego stopnia.
Przewrót na drugi bok i chrapanko.
Pani starsza gospodyni ugościła nas porankiem miejscowymi specjałami czyli pierogami po słowacku jakimś plackiem. To było bardzo miłe. Zostawiliśmy na stole 20 euraków jako symboliczny gest i podziękowanie za poratowanie w tej niefortunnej dla nas sytuacji.
Potem spacer przez wieś, gdzie kluczowym obiektem jest oczywiście cerkiew
.
.
Można też znaleźć obiekty które jako żywo nadają się do forumowej galerii "bieszczadzkie monstra"
Gdyby jakiś fotografik wziął na warsztat te monstra to piękna galeria z tego by wyszła.
.
.
Nasze zainteresowanie wzbudziły też tabliczki umieszczone na domu ludowym
Możemy się z nich dużo dowiedzieć, po pierwsze że jesteśmy na Słowacji gdzie każda wieś ma swój herb. A tu plątają się niedźwiedzie i są przeganiane patelnią.
Dowiadujemy się też że w 1944 roku przegonieni zostali stąd faszyści i wieś Runina została wyzwolona
.
.
Idziemy w górę wsi. Gdy zabudowania się skończyły wchodzimy na widokowe polany które wkrótce zamieniają się w drogę ze skrzyżowaniem. Umieszczony na odwrotnej stronie słupka napis mówił że kilka minut dalej są " trzy kapliczki"
Te kilka minut to w przeliczeniu na polską miarę wychodzi klikanaście minut, ale rzeczywiście przy drodze (której na mapie nie ma) są tablice i strzałki w górę . Po schodach wspinamy się aby zobaczyć owe kapliczki, które mają nowy, solidny wystrój, a każda ma zwieńczenie kopułą.
Takie materialistyczne pytanie mi się skojarzyło : wykończenie tych źródeł kapliczkami na takim poziomie to spory koszt, a jesteśmy na obrzeżach krańcowej wsi słowackiej i nie jest to znane miejsce kultu, więc nie jest tak źle, jeśli udało się na to wszystko znaleźć kasę. Dodam jeszcze na na sąsiedniej polance śródleśnej, piękna nowa kaplica się wznosi.
.
.
W tym kontekście patrzę na podobne miejsca po polskiej stronie
Ostatnio edytowane przez don Enrico ; 31-03-2014 o 22:18
Czas wracać do Polski. Łatwiej powiedzieć trudniej zrobić.
Zostawiamy "tri studniczki" i przez paręset metrów szlak prowadzi drogą, ale po minięciu potoku odbija wyraźnie w górę. Skończyły się żarty , zaczęło się strome podejście. Mimo częstych odpoczynków szybko nabieramy wysokości , niestety jest to kosztem wylanego potu. Słoneczko miło dogrzewa więc i ochota na przyjmowanie płynów wzrasta. Nasze zapasy szybko znikają, tak że na ostatnich kroplach wczołgujemy się pod szczyt Dziurkowca.
Tu dopiero następuje ten przyjemny moment gdy źródełko dało wszystkim się napoić i zostało jeszcze na kawę przyrządzoną przez mistrza ceremonii w osobie kolegi Pierogowego.
Oh ! jak pysznie jest rozłożyć się na trawie , trzymając w ręku kubek kawy i patrzeć na leżącą u naszych stóp Runinę
.
.
To takie chwile , jedne z piękniejszych, bo po zimie człowiek spragniony każdego słonecznego promyka.
Gdy skończyło się lenistwo kilka kroków dzieliło nas od głównej grani którą biegnie granica państwa
.
,
Na szczycie Dziurkowca spotykamy pierwszych turystów, trzech Słowaków wybrało się na luzaka pochodzić metodą tam-i-z-powrotem.
Ucieszyli się , bo wreszcie ktoś mógł im zrobić wspólne pamiątkowe zdjęcie. My też popełniliśmy grupóweczkę.
Miła pogawędka, podczas której pytającym Słowakom udzieliliśmy informacji jak się nazywają górki widoczne na horyzoncie. Ostatecznie łaziło się po tych Pikujach i innych Ostrych czy też Równych.
Pożegnaliśmy się i każdy ruszył w swoją stronę.
Ledwie przeszliśmy 100 metrów na północ i wróciliśmy do zimy.
.
.
Oto cały urok przedwiośnia, gdy dopiero co wygrzewaliśmy się na trawce , aby za chwilę przebijać się przez leżący śnieg. Na szczęście nie było go zbyt wiele, a Słowacy zrobili dobry uczynek i przedeptali go. Trasa w stronę Rabiej Skały biegnie bez przewyższeń, można by powiedzieć , że prawie po równym. Tak więc droga umykała nam szybko.
Szczyt Rabiej Skały to pożegnanie z granicą, skręcamy na północ w stronę Wetliny, teraz czeka nas głównie w dół. Wciąż idziemy lasem, który przytrzymuje pokrywę śnieżną.
Musiało ostatnio go coś dopadać, bo jest taki świeży, czysty i świetnie widać na nim ślady innych .
.
.
Gdyby ktoś miał wątpliwości czyje to ślady, to podpowiem, że ten osobnik nie wyspał się dostatecznie tej zimy. Bo co to za zima , której właściwie nie było.
Zostawiamy śnieg w wyższych partiach i schodzimy coraz niżej i niżej. Wkrótce pojawiają się pierwsze zabudowania Wetliny.
Jeszcze widok na przedwiosenny Smerek i już jest KONIEC
.
.
Dziękuję za wspólną wędrówkę.
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Takie dania to tylko Andrzej Lach mógł Ci zaproponować!
Zgadłem?
Ja jadłem u niego pstrąga z czosnkiem niedźwiedzim, smak niesamowity!
A jaka reklama dla niego była "Pstrąg z własnego potoku, naturalnie karmiony!"
Dziękuję Ci don Enrico za możliwość wspólnej wędrówki, szkoda że wirtualnej.
Ostatnio edytowane przez DUCHPRZESZŁOŚCI ; 02-04-2014 o 23:44 Powód: dopisek
Pozdrawiam
DUCHPRZESZŁOŚCI
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki