Kiedy zbliżał się do drzwi nadal nie opuszczała go myśl: co też sobie pomyślą? Nie pozwolił jednak na chwilę zawahania. Zapukał mocno. Mimo dźwięków telewizora usłyszał głos gospodarza: a kogo tam do cholery po nocy niesie? Uśmiechnął się mimochodem na takie powitanie. W szparze światła dostrzegł zarys głowy i zaraz potem został prawie wciągnięty mocnymi rękami do środka.
- Pan Wojtek? Pan Wojtuś- jak rany. A wchodź żesz pan, wchodź. Krycha! A wstawaj zaraz! Kolacje trza robić!- gromko ryknął za siebie a do gościa ciszej dodał- obejrzy jakiś serial to i zaraz spać lezie, sam pan wiesz! Coś pan tak niespodziewanie? Zawsze telefon najpierw jest to i zdążymy coś naszykować a i nocleg...
- Ano tak jakoś wyszło- Wojtek zdjął plecak i siadł w kuchni na krześle opierając się na
stole. Nie usiedział długo bo usłyszał tupot na schodach i już utonął w objęciach
gospodyni.
- Pan Wojtuś? Jaka niespodzianka! Pan zmęczony pewnie i głodny? My już po kolacji ale zaraz coś na szybko się zrobi a i domeczek otworze, pościel powlekę.
- Oj nie ględź tyle. Widzisz pan jaka się na starość gaduła z niej robi?- gospodarz niby zły uśmiechnął się jednak promiennie- co u Pana?
- U mnie? Ano widzi pan, panie Machura, sprawę mam. Pamięta pan, kiedyś mi pan obiecał, że jak coś to mogę u pana choćby na całe życie. Pamięta pan?
- Co mam nie pamiętać? Pijany byłem ale pamiętać, pamiętam. Wie pan na ile?
- Ano właśnie nie wiem.
- Oj widzę coś na pana kamieniem spadło. A ty co się Krycha tak gapisz? Zagryche rób. Nie widzisz, że tu mężczyźni gadają?
- Ostatnio jak gadali to cię z obory wyciągnąć nie mogłam. Z krasulą widać chciałeś pogadać.
- A cichaj mi tu! Co ty wiesz o gadaniu?
- No a pan Wojtek to w ogórkach zasnął...
- Cichaj mówię! Chłopy gadają a jak gadają to wiadomo- bez wodki nie razbierosz! Widzisz, że to coś na sercu leży! Jedzenie dawaj i flaszkę. Naradzić się trzeba.
Kobieta niby gderając coś pod nosem ze złości, postawiła na stole talerze zawalone wędlinami i niby przypadkiem otarła się okazałym biustem o męża. Ten próbował odwdzięczyć się klapsem ale ręka trafiła w próżnie.
- Ot cholera z tej mojej Krychy, cholera. Wzięło się na całe życie krzyż taki. Ale drugiej takiej nie ma! Panie Wojtusiu? Za jej zdrowie się napijemy?
- Zawsze!
- To i mnie polej Zyga!- gospodyni zręcznie usiadła na kolanach męża- i pójdę pościelić Wojtówkę, a wy tu sobie pogadacie.
- W twoje ręce Krycha!
- W pani ręce – zawtórował gość.
- A wrednym na pohybel!- odpowiedziała kobieta.
Odstawione kieliszki momentalnie zostały napełnione.
- Ot póki ręka nie zmęczona.
- Ale teraz pana zdrowie, panie Machura. W pana ręce.
- Hej! Może być moje. Wrednym na pohybel!
Gospodyni zniknęła prawdopodobnie przygotowując domek. Był to mały budyneczek w głębi ogrodu, początkowo pomyślany jako altana, potem przekształcony dla turystów. Ocieplony, z prądem, wodą zapewniał wszystko co potrzeba.
- Co pan powie panie Machura?
- Co mam mówić? Przecież pan wiesz! Ja u pana dług taki mam, że mi go nigdy nie spłacić.
- Co też opowiadacie! Już tyle razy mówiłem...
- A możecie sobie mówić! Ja tam swoje wiem!...Tfu! W pana ręce! Ręce dobrego człowieka.
- Wrednym na pohybel! Nadal nie rozumiem o co panu chodzi. Przecież niczego nie zrobiłem.
- Ja tam swoje wiem!- powtórzył Machura- Widzisz pan: człowiek pomoże, człowiekowi pomogą. Mieszkaj pan u mnie ile pan chcesz.
- Ja wiem panie Machura, że turyści do domku...
- A jacy tam turyści.- przerwał gospodarz- Pan żeś stałym bywalcem a reszta, barachło! Tylko szkód na wyrządzają. Ostatnio to mi całe róże zadeptali. A i zarzygali ale nie mów pan Kryśce . Przekopałem świtem. Gdzieś mam takich turystów.
- No i mnie się tu nie raz zdarzyło...
- Pan jesteś jak rodzina. To co innego. Po panu to i sprzątać mogę! A co! W pana ręce!
- A wrednym na pohybel!
Drzwi znowu odskoczyły i pojawiła się gospodyni.
- Wszystko przygotowane. Pościel czyściutka, pachnąca. A co tak mało jecie? Zaraz kiełbasy w wodzie ugrzeje! Pan Wojtuś taki mizerny jakiś.
- Widzisz kobieto, że coś kamieniem ciśnie.
- Ciśnie pani Krysiu. Dlatego chciałbym się tu u was trochę... poukrywać.
- A ile pan chcesz- kobieta była wyraźnie zadowolona.- Przecież z tym marudom wytrzymać nie sposób.
- Ej Kryśka, cichaj mi tu.
- Jak Elunia? W szkole?
- W szkole, a jakże!- gospodarze rozpromienili się jeszcze bardziej.- a jak się uczy! I na balet chodzi...
- To się cieszę!
- I zawsze pyta o pana Wojtusia, prawda Zyga?
- Pewnie, że pyta! Przeca uwielbia jak wujka! Panie Wojtusiu ale co z pracą, mieszkaniem?
- Nic panie Machura. Zamknięte. Wszystko zamknięte. Ale co do pracy, to tu chce coś znaleźć.
- A co pan tu znajdziesz oprócz pracy w lesie?
- Może być.
- Panie Wojtusiu! Coś pan!- kobieta załamała ręce- pan? Do lasu? Przecież pan nie zwyczajny! Pan po szkołach a tam robota ciężka, brudna. Cały dzień, jeszcze sobie pan co zrobi. Jak pan tam? No jak?
- Dobrze mówi, panie Wojtku. To nie dla pana praca.
- I dobrze, że cały dzień. Mniej czasu na myślenie. A, że ciężko? Ręce mam zdrowe, nauczę się, przyzwyczaję. A i jakieś pieniądze na jedzenie muszę mieć. Za domeczek.
- A coś pan! Ot, żeś mi pan klina zabił. W pana ręce!
- Wrednym na pohybel!
- Wiesz pan co? Zróbmy tak. Tu prawie każdy by pana przygarnął bo każdy pana zna i wie, że pan szczęście nosi- nie zareagował na próbę przerwania sobie- będzie tak: póki pan czegoś nie znajdziesz ze mną pan będziesz do lasu jeździł. Pomagał pan będziesz w ekipie.
- Coś ty stary do końca się z krasulą na łby pozamieniał?- gospodyni aż podskoczyła. Do tych dzikusów? Pana Wojtusia? Toż oni tylko o wódce i dziwkach gadają.
- Cichaj, Krycha! Pan Wojtuś mądry jest to sobie z nimi poradzi. A wódki w pracy u mnie nie ma! Przecież wiesz! To jak? Może być?
- Może! Dziękuje. Kiedy zaczynamy?
- Jutro poniedziałek ale pan może kiedy pan chce. Może odpocząć najpierw trochę?
- Nie trzeba! Jutro będę gotowy.
- No i dobrze! Krycha uszykuje panu jakieś ciuchy robocze. To i koniec na dzisiaj! Rozleje do końca a jutro o 6 pobudka. Zgoda?
- Zgoda! I dziękuje! W wasze ręce! I jeszcze raz proszę: bez tego pana.
- Eee. Nie godzi się! – jęknęła gospodyni.
- Tyle lat! Godzi się. Ja się tu jak w domu czuje. Lepiej! Przecież wiecie!
- Jak tak to zgoda- rozsądził Machura.- Zdrowie Wojtuś!
- W wasze ręce! Zdrowie!
- Wrednym na pohybel!- odpowiedzieli zgodnym chórem
Machura już prawie usypiał, ale ciągle czuł jak obok niego na łóżku żona kręci się nieustannie.
- No,co ci jest? Czego nie śpisz? – zapytał.
- A bo wiesz, myślę sobie,co też się zdarzyło panu Wojtusiowi? Taki mądry, zdolny gdzie on do lasu?
- Widać tak ma być. Może mu taka robota potrzebna? A ty mu pytań nie zadawaj. Będzie chciał, sam powie. A, że się stało to przeca widać. Taki jakiś jest...dziwny.
- Oczy ma smutne, takie. Widziałeś Zyga?
- Widziałem. On cały taki nieswój. Oj przytul się do mnie kobieto i śpijmy już. Co będzie- się zobaczy.
- A pamiętasz Zyga jak pierwszy raz przyszedł?
- No jak mam nie pamiętać? Tyle lat minęło a jak dziś pamiętam. Zima była wtedy jak cholera! Jakoś ósma była chyba...
- Gdzie ósma? Przed siódmą było! Pierwsza gwiazdka nam się zza chmur pokazała, ledwo co grzybową podałam...
Ktoś zapukał do drzwi. Wydawało im się, że to jakiś dziwny odgłos, bo gdzie teraz goście? W wigilie? Ale pukanie się powtórzyło. Zyga wstał od stołu i wpuścił do środka postać obsypaną śniegiem. Młoda twarz, plecak, czapka... Nie znali tego człowieka. Nieznajomy zdjął czapkę.
- Pochwalony.- przywitał się.
- Na wieków- odpowiedzieli zgodnym chórem w którym wyraźnie słychać było zdziwienie.
Gość jakby rozumiejąc, wyjaśnił, wskazując na czyste nakrycie na stole:
- Ja jestem tym człowiekiem od pustego talerza.
Pierwsza otrząsnęła się gospodyni:
- Gość w dom, Bóg w dom! Siadajcie, bo zupa stygnie.
Siedli. Spoglądali na gościa, który jakby nigdy nic z ciekawością rozglądał się po stole.
- Ja Wojtek jestem.- przedstawił się.
- Machura- burknął nadal zdziwiony gospodarz.
- Zygmunt na imię a ja żona Krystyna. A skąd droga?
- Skąd?- jakby zdziwił się przybysz- nawet nie wiem co odpowiedzieć? W góry przyjechałem i jakoś tak...Dziś wigilia, więc...Zapukałem.
- I dobrze! Samemu w wilie nie godzi się! Prawda Zyga? No proszę jeść! Grzybki sama zbierałam...
Wtedy zobaczyli go pierwszy raz, potem już widywali się już częściej. To na skutek wizyt Wojtka, Zyga przerobił ogrodową altanę na całoroczny domek. Ocieplił, doprowadził wodę, wstawił kuchenkę, dwa łóżka, stoliczek. Mimo, że czasami wypuszczali go turystom między sobą nazywali go „Wojtówką”.
- Jak myślisz, czemu on właśnie w nasze drzwi zastukał?
- A bo ja wiem Krycha? Pytałem go tyle razy. Mówi, że przypadek. Przypadek czy nie, Bogu dzięki!
Żona miała jeszcze ochotę na kilka pytań, ale Zyga znał sposoby na zamknięcie jej ust.
Rano wsiedli do Terrano Machury i pojechali do lasu. Wojtek znał z widzenia kilku jego ludzi. Widywał ich czasami. Przychodzili niekiedy do domu a to umawiając się na następny dzień a nierzadko prosząc o jakąś zaliczkę na następną flaszkę. Gdy dojechali na miejsce grupa, z którą miał pracować już czekała. Machura przedstawił ich sobie krótko:
- Ataman, Baranek, Cisi- bracia. To jest Wojtek. Będzie tu z wami pracował. Obcinał będzie. Na twojej głowie Ataman, żeby mi tu się nic nie stało, bo łby pourywam! Wiecie ile dziś trzeba? I chłopów mi gonić! Jak zobaczę, że w gałęziach pniaki wywożą... To wiecie!- zmełł w ustach przekleństwo- ja na drugą stronę jadę do Gruzdały. Wrócę później. A siekierę dobrą Wojtusiowi dać!
Widać przezwisko Ataman coś tu znaczyło, bo tylko on odpowiedział:
- Co mam nie dać? Da się. Najlepszą. My to pana z widzenia znamy. To o panu mówią: Wojtek-szczęścienosi.- Wysoki, szczupły, siwy, z olbrzymią brodą wyglądał jak przedwojenny chłop z dalekiej Ukrainy. Baranek był... niby młody i niby nie. Mógł mieć równie dobrze 21 lat jak i 35. Chyba zależy ile wypijał w dzień poprzedni. Ubrany w różową, starą, sportową bluzę wyraźnie odcinał się od tła lasu. Bracia Cisi byli do siebie podobni jak... przysłowiowi bracia. Bliźniacy, ubrani w takie same ubrana z drelichu, stali obok siebie spoglądając na przybysza z niedbałym uśmieszkiem.
Machura zniknął w swoim samochodzie i po chwili za zakrętem. Wojtek pewnie byłby jeszcze długo oglądany, ale Ataman przerwał ciszę.
- Bedzieta się tak gapić? Do roboty się brać! Panu siekierke zara dam i pokaże, co i jak. Robota prosta nawet Baranek potrafi- wymieniony dumnie na chwilę się wyprężył, uśmiechając się ni to z dumy ni to z zawstydzenia.
- A potrafię, kurwa!
- Czego bluzgasz ryju niemiły?- Ataman splunął prawie trafiając w buta chłopaka. Bracia Cisi uśmiechnęli się szeroko – do roboty, ino mig!
Chłopy rozeszli się z ociąganiem a Wojtek dostał siekierę i instruktaż jak odcinać z leżącego drzewa gałęzie nie ucinając sobie przy tej okazji niczego innego.
Machura wrócił prawie przed zmierzchem. Zabrał Wojtka do auta i od razu przeprosił:
- Pan tu o suchym pysku i na głodniaka cały dzień! Myślałem, że wcześniej przyjadę i na obiadek już pana do domu zabiorę, ale gdzie tam! Gruzdała to panie, guzdrała a nie chłop! Oj da mi Krycha, popalić.
- Nic się nie stało. I ja nie chcę tylko do obiadu pracować. Tak jak dziś jest dobrze.
- Przecie to cały dzień?
- Ano właśnie. I tak jest dobrze. A kanapki sobie przecież mogę brać.
- Niby tak. A jak chłopy?
- W sumie... nijak. Ataman mi pokazał, co i jak i każdy swoje robił.
- E! Bo nie znają pana. Przyzwyczają się to i pan zobaczy. A jutro to niech pan flaszkę ze sobą weźmie.
- Jak to flaszkę? Przecież pan mówił, że wódki w pracy...
- Oj mówił, mówił. Nie o wszystkim muszę wiedzieć, nie? Zresztą, popołudniem pan wyciągnij, bo z rana to załapią. Wkupne musi być! No i prawie jesteśmy. Niech pan Kryśce powie, że coś jedliśmy, bo będę spać musiał w stodole.
- Pewnie, że powiem!
Mimo zapewnień, gospodyni i tak nie uwierzyła. Zastawiła stół i zasypała Wojtka pytaniami: a co? A jak? A ile? Zaspokoiwszy głód fizyczny i głód wiedzy gospodyni Wojtek szybko przeniósł się do domku i krótko potem już spał.
Następnego dnia przed końcem pracy usiadł przy Atamanie i nieśmiało zaproponował:
- Napilibyśmy się?
- Kawa się skończyła- odpowiedź była nieco ponura.
- Mam coś mocniejszego niż kawa.
- W robocie? Coś pan? Machura by nas na zbity pysk...
- Już go tu nie będzie. Słyszałem jak wczoraj żonie mówił, że wróci późno, bo wyjazd ma do miasta.
Ataman przyglądał się uważnie Wojtkowi. Widać było jak waży ryzyko z przyjemnością. W końcu jednak zdecydował:
- A niech ta! Chłopy do mnie! Wkupne będzie!- rzucił głośno, a ciszej dodał- widzisz pan jak lecą? Moczymordy, pożar by ich tak nie przypędził! Co ta wóda z ludzi robi...-
zakończył zawieszając głos dramatycznie i wznosząc oczy ku górze. Jednak zaraz się rozpogodził na widok litrowej flaszki.
- Widzita, mądrale? Mówiłem, że pan Wojtuś jak miastowy to i zachować się umie? nie darmo ludzie gadają, że szczęście nosi- roześmiał się głośno.
Roześmiane twarze skwapliwie potwierdziły wyrok, ale oczy niczym przywiązane niewidzialną nicią podążały za butelką, którą Ataman niczym małe dziecko trzymał w okolicy piersi.
- A co się tak gapita? Wódki dawno nie widzieliśta, co? Baranek, kiedy ostatnio wódeczkę taką piłeś? Pewno nie pamiętasz? Tylko te mózgojeby walisz.
- A ty Ataman, że niby co? Kwaśniaczkiem gardzisz? Ile razy ci do sklepu latałem?
- Winko złe nie jest, ale wódeczka... Kubek dawać. W pana Wojtka ręce.
Siwa broda podniosła się raptownie do góry i zawartość kubka zniknęła a podekscytowane głosy potwierdziły: Wrednym na pohybel! Kubek przechodził z rąk do rąk a Wojtek śmiał się w duchu, że tak traktowany mógłby być Święty Graal. Nikt nie popijał, każdy delektował się wybornym widać smakiem napoju. Nawet bracia Cisi, szturchali radośnie jeden drugiego i po swojemu, po cichu śmiali się do siebie. Flaszka skończyła się szybko a ostatnim toastem zakończył wkupne Ataman:
- Tylko mi łązęgi do domu iść! Jak któryś do knajpy trafi i jutro do roboty nie przyjdzie to bronić nie będę! Zrozumiano? No! To znowu w pana ręce panie Wojtusiu! Widać, żeś pan nasz tylko w tych miastach tak żeś pan zdziwaczał. Ale dzięki Bogu, my już pana wyprostujemy! Zobaczysz pan! Tak chłopaki?
Nie czekając na potwierdzenie przechylił głowę do tyłu i w las poniósł się już słabo słyszalny szmer:
- A wrednym na pohybel....
Czas leciał Wojtkowi bardzo szybko. Praca fizyczna przez cały dzień powodowała, że zaraz po kolacji kładł się i po przeczytaniu kilku kartek książki zasypiał. Tylko ręce nie nawykłe do takiej pracy dokuczały mu cały czas. Mimo, że pracował w rękawicach, pęcherze na samym początku trochę go bolały ale po tygodniu zniknęły. Natomiast do tej pory, czyli ponad miesiącu z trudem był w stanie utrzymać długopis. Jego ręce jako jedyne broniły się przed zadanym im gwałtem, przypominały codziennym bólem, że stworzone są do czego innego. Chłopy przywykły już do obecności nowego, miastowego jak czasami o nim mówiono. Coraz częściej podczas przerw, siedząc razem na powalonych drzewach i jedząc, chcąc nie chcąc przysłuchiwał się dyskusjom na przeróżne tematy. Dyskutowali tylko Ataman i Baranek, bo bracia Cisi jak zwykle tylko potakiwali lub przecząco kiwali głowami. Często śmiali się, oczywiście po cichu i szturchańcami w sobie tylko znany sposób przekazywali jakieś wiadomości. Wojtkowi nawet przez moment wydawało się, że rozgryzł kod szturchnięć. Łokieć w żebro- „ważne”, pięść w ramię- „śmieszne”. Otwartą dłonią powyżej kolana- „bardzo śmieszne”. Otwarta dłoń w plecy- „a widzisz”? lub „nie mówiłem”. Im mocniejsze uderzenie tym rzecz była bardziej ważna lub śmieszna. Czasami aż bał się powiedzieć coś śmiesznego bojąc się, że kolejne potężne uderzenie w plecy oderwie płuca któremuś z braci. Im dłużej jednak przebywał w ich towarzystwie zauważał, że bracia posiadali w swoim asortymencie mnóstwo innych uderzeń- sygnałów. Rozgryzienie ich jednak na razie było ponad jego siły.
Czasami podczas dyskusji wydawało mu się, że Ataman próbuje wysondować go, jaki stosunek łączy go z Machurą. Czy chodziło mu tylko o ciekawość, czy też zastanawiał się do kogo Wojtkowi bliżej, pracodawcy czy pracowników. Któregoś piątku rozmowa zeszła na słowo „przyjaźń”. Ataman wspominał jakiegoś swojego przyjaciela z młodości, opowiadając o wielu licznych pijatykach, bitkach, podróżach. Baranek, zmarszczywszy czoło, co było widoczną oznaką zaangażowania obydwu półkul mózgowych, stwierdził nagle:
- A ja to bym chciał mieć bogatego przyjaciela. Jak ci co domy mają pod Czarnym.
- A co byś z nim robił- zainteresował się podejrzanie spokojnie Ataman.
- No, jak co? Jeździlibyśmy sobie, świat bym oglądał...
- Winko by ci kupował, tak?
- No! A czemu nie?
- Oj, Baranek ty jak coś palniesz! Ty się raz na miesiąc myjesz, gazetę w łapie trzymasz tylko jak do kibla idziesz, w telewizji to reklamy tylko oglądasz, bo wszystko inne za długie a wydaje ci się, że cie któś w świat weźmie. A ile razy w województwie byłeś? No mów! Ile?
- Dwa! No i co? Ale w powiecie to ze sto.
- Bo z drzewem jechałeś! Przyjaciel musi być swój! Taki sam, rozumiesz?
- A nie może być swój i bogaty? Jak Machura? Albo leśniczy?
- A jacy oni bogaci? Że auto mają? Ludzie po pięć samochodów mają.
- Pięć? – Baranek aż sapnął- pięć samochodów? Po co?
- A ja wiem, po co? Bo dupę lubią wozić?
- To jeden starczy...
- Oj wiem, że starczy- Ataman się żachnął- wiem. Oni jak ty z ubraniami, rozumiesz? Ty masz pięć swetrów a oni pięć samochodów. Jest tak? Wojtuś? -Ataman już po wkupnej przestał używać słowa „pan”.
- Ano jest- potwierdził pytany.
- A ty jakiego byś wolał mieć przyjaciela? Bogatego czy swojaka?
- Atamanie- zastanowił się chwilę czując w pytaniu pułapkę- myślę, że przyjaciela się kocha nie za to, kim jest, tylko za to, jaki jest. I że jest. Tak myślę.
- O to to to! Ładnieś wywiódł! Za to, jaki jest! Widzisz Baranek? Ma głowę nasz Wojtuś? No, ale dosyć pitolenia, do roboty chłopy. Do roboty!
Pod koniec dnia stanął obok Wojtka i dłuższą chwilę przyglądał się jego pracy.
- Coś źle robię, Atamanie?
- Ni, czemu? Tak se myślę: jutro roboty nie ma. Może byś przyszedł nad strumień?
- Nad strumień? Gdzie?
- Machura pokaże.
- Ale co tam będzie?
- A takie tam... ognisko. Wypijemy co, pośpiewamy. Przyjdziesz?
- Pewnie Atamanie. Chętnie. A o której?
- Powiedz Machurze to on wszystko już będzie wiedział.
- To powiem.
I powiedział, przy kolacji. Machura zdziwił się trochę.
- Toś mu musiał przypasować. To wyróżnienie od Atamana. Nie każdy może tam iść.
- Ale co to? Imieniny? Rocznica?
- Imieniny? Ja go znam cóś ponad 30 lat a nawet nie wiem jak on na imię ma. Ciekawym czy on sam pamięta? Nie, to coś innego. Zobaczysz. Kupimy piwek troszkę, winek kilka, wódeczkę, kiełbaski. No! Słyszysz, Krycha? Ataman całopalenie jutro robi!
- Całopalenie? Znowuż mi się opijesz!
- Ja? No wiesz? Trocha wypić trzeba. Wiesz jak jest.
Żona coś jeszcze gderała sobie pod nosem a Zyga ciszej powiedział:
- Zła jest bo tam baby nie chodzą. Ataman przepędza.
- Całopalenie?- zdziwił się Wojtek.
- A on tak sam wymyślił. I tak już mówimy. Zobaczysz jutro. Będę musiał tylko wcześniej przywieźć mu...- Zyga zastanowił się chwilę – opał nad strumień, to i resztę zawiozę.
- Pomogę.
- A nie. Ja sam. Ty sobie odpocznij. Po to wolny dzień. Ciężki tydzień był. A po dziewiątej pójdziemy, bo to kawałek. O Pojadło się, pojadło. Teraz do łóżeczka. No nie? Wojtuś?
- Ano chyba tak.
- Ee. Ja cię znam. Ty do późna światło palisz. Czytasz pewnie po nocy?
- Trochę czytam.
- No to idź i czytaj. Ja jak za dużo w litery patrze to mnie zara głowa boli. Tylko się wyśpij, odpocznij. A jutro pośpiewamy! Zobaczysz! Dobranoc!
Po dziewiątej zaczynała się już szarówka. Zanim doszli było ciemno, już z daleka widzieli ogień. Ognisko faktycznie było duże, oświetlało wszystko dookoła w promieniu z dziesięciu metrów. Dookoła w bezpiecznej odległości siedziało kilka osób. Zbliżając się Machura objaśniał Wojtkowi:
- Ten gruby na czarno to proboszcz Miszcz, ten w zielonej kurtce leśniczy Poraj, ten z głową wygoloną to Czarny, obok niego Hiszpan, Cichych znasz, Baranka też. A tam to Sowa i Pielucha. O każdym książkę by można....
Weszli w krąg światła. Natychmiast zauważył ich Ataman i z butelką w ręku i jednym kieliszkiem podszedł do nich.
- W końcu! Myśmy już za wasze zdrowie ze dwa razy pili! Karniaka musicie!
- Muszą! Dwa zdrowia, dwa karniaki- potwierdził swoim nieco nader rozbawionym autorytetem proboszcz- tym bardziej, że to ten pan co to baby mówią, że szczęście nosi. A szczęście przecież od Pana Boga- prawda?- reszta przytaknęła zgodnie.
Ataman napełnił kieliszek i podał Machurze. Zawartość zniknęła. Ten sam kieliszek został napełniony powtórnie i trafił do rąk Wojtka. Wypił.
- No to właśnie Wojtuś-szczęścienosi, co razem las rąbiemy- przedstawił go Ataman, napełniając kieliszek i podając go znowu Machurze i znowu potem Wojtkowi.
- To teraz siadajta, mięsko jest, kiełbaska, co tam chcecie. Flaszeczkę skończymy i zaczynamy bo sporo palenia dzisiaj.- Gospodarz wskazał palcem na dziwny nie
regularny przedmiot przykryty brezentem.- Oj dużo.
Flaszka a nawet dwie skończyła się bardzo szybko. Baranek zaczął nawet okazywać widoczne oznaki zmęczenia. Zsunął się z leżącego pniaka na ziemię, oparł o drzewo plecy i spuściwszy głowę na pierś, zachrapał.
- Z nim tak zawsze- obruszył się Ataman- pić to trza umić, nie chłopy? No, ale całopalenie trza zacząć. Wojtuś pomożesz mi? –wskazał na brezent- ściągnąć to mus. Pomożesz?
Złapali z dwóch stron za brezent i zrzucili na ziemię. Wojtek stanął wmurowany, wszyscy ucichli. Ataman jakby czując się winny wrócił do kręgu siadł ciężko na pniaku, sam sobie nalał wódki i zmieliwszy w ustach przekleństwo wypił. Wojtek tymczasem patrzył na ożywione przez światło ogniska, świątki, kobiety, Chrystusy, diabły, mężczyzn. Duże, małe, ale wszystkie bolesne twarze patrzyły na Wojtka jakby pytając: „czemu”?
- Atamanie, co wy chcecie im.. z tym zrobić? Przecież nie...- zawiesił głos.
- Ano właśnie to zamierzam.- ponuro odpowiedział zapytany.
- O Jezu...- Wojtek nie mógł dojść do siebie- przecież to takie piękne rzeźby...
- Skoro o Jezusie mowa – głos proboszcza podziałał jak zaklęcie budzące ludzi ze snu- to napijmy się za jego łaskę i dobroć!
Toast został szybko spełniony a Machura stanąwszy obok Wojtka po cichu powiedział:
- Ze dwadzieścia razy tu byłem i zawsze mi gębę muruje. Umie Ataman w drewnie robić, oj umie.
- Ale jakże to spalić? To takie piękne wszystko. Ja to kupię od niego, wszystko!
- Siadaj Wojtuś, siadaj. Opowiem ci wszystko. Myślisz, że ty jeden? Każdy jeden, co tu siedzi a pieniądze jakieś ma to chciał to kupić. Chociaż jedną, najmniejszą. Ale on nic nie sprzedaje! Czasami da komuś ale, żeby za pieniądze? Nigdy. Znaczy się teraz, bo kiedyś...
...kiedyś to Ataman imię miał, nazwisko, dom, żonę. Zza granicy do niego przyjeżdżali ludziska i za dolary, marki brali rzeźby. A z ilu kościołów zamówień? Dobrze mu się działo. Wiesz, wtedy dolary mieć to było bardzo dobrze. Wszystko mogłeś kupić, wystarczyło posmarować komu trzeba i... no wiesz. I Ataman miał wszystko, co chciał. Tylko jakoś dzieciaka się nie mogli doczekać. Aż w końcu kobita zaciążyła i ze szczęścia powariowali no wiesz jak my z Elunią naszą, dobudował Ataman dwa pokoje, kupił wszystko, łóżeczko, wózki ze dwa, chodaki, kołyskę, wszystko . A potem coś się stało. Jakieś kobiece sprawy, do szpitala ją wzięli. Opłacił najlepszych doktorów, najlepszą opiekę. Ale Bóg jakoś... no w końcu kazali mu wybierać. Żona czy syn. I wybrał żonę. I najlepsze doktory dwa dni i dwie noce walczyli, ale udało im się. Ona przeżyła. Słaba była, bez przytomności ale żyła. Ale jak tylko do przytomności wróciła a on cały czas przy jej łóżku, to się go ponoć ciągle pytała:
„Czemu? czemu?”. I płakała cały czas. Całe dnie i całe noce. I znowu doktorów wezwano, żeby coś z tym jej smutkiem zrobili, ale na to leków nie mieli. Cała jej rodzina ręce załamywała. Tłumaczyli, rodzice, siostra, brat, że wszystko się ułoży ale....nic nie dało. I jakoś tak po miesiącu umarła. Na smutek ponoć, bo oprócz słabości to nic jej nie było. Tak lekarze mówili.
I wtedy Ataman zaczął pić. Strasznie pić. I przepił wszystko, co mógł wynieść, rzeźby, meble, telewizor kolorowy, radio. Nawet garnki przepił. Tylko jej rzeczy i dziecka zostały. Na podłodze spał obok ich łóżka. Jakby się bał?Nikogo so siebie nie dopuszczał. Z nikim nie gadał. Wszyscy pouciekali w końcu bo w nim tyle żalu było, że aż się go bali. Jadł byle co, jak nie miał na picie pożyczał, jak już nikt pożyczyć nie chciał to próbował znowu rzeźbić. Ale to już inne rzeźby były. Bo inne ręce, trzęsące i w głowie inaczej. Straszne rzeźby to były, potwory jakieś, straszydła to i nikt kupować już nie chciał. I wstawiał je do pustego domu i znowu próbował. I nawet jak chciał świątka jakiegoś to mu się świątek w potwora zmieniał. Aż kiedyś... różnie mówią... niektórzy, że wytrzeźwiał bo już za co pić nie miał, inni, że mu się żona ukazała... różnie mówią. Tyle, że którejś nocy podpalił dom, zanim straż przyjechała już nie było, co gasić. I spalił wszystko. Przeszłość swoją i rzeźby wszystkie. Te potwory spalił, tak jakby z drewnem w sobie także je ogniem wypalił. To było pierwsze całopalenie. I tu przyjechał a tam ponoć pogorzelisko krzakami zarosło. Nigdy stąd się nie ruszył, odkąd pamiętam. Będzie ze dwadzieścia lat... Tak jakby tamtego życia nie było, tamtego miejsca, domu. A czemu nadal pali? Też różnie mówią. Jedni, że jak zaczyna mu spod rąk potwór wychodzić to wie, że czas go wypalić, dusze oczyścić, inni, że to pokuta taka. A ja to myślę, że on się boi, że jak by znowu zaczął sprzedawać to pieniędzy by za dużo miał. I wtedy pić by znowu mógł jak wtedy? Dzień i noc? A tak to tylko w piątek, sobotę...? Różnie mówią. Nie wiem. Tyle wiem, że nikt tak w drewnie nie umie jak Ataman. Nikt.
Wojtkowi kręciło się w głowie. Od wódki, od tych drewnianych postaci, od których wzroku nie mógł oderwać. Patrzył i widział ich ból na twarzach, w oczach. Tak jakby wiedziały, że zaraz czeka je śmierć, ból. Ktoś złapał go za ramię, potrząsnął, podniósł oczy. Ataman. Uśmiechał się smutno.
- Pomóż mi Wojtuś. Pierwszą zawsze ja kładę ale ta ciężka jest- wskazał na ponad metrowego diabła.
Wojtek podniósł się jak automat, chwycił za dół rzeźby i na znak Atamana cisnął rzeźbę w ogień. Demon upadł twarzą w żar, ale jakąś siłą sturlał się nieco na bok i skierował oczy na ludzi. Ogień natychmiast strzelił w górę snopem iskier i zaigrał płomieniami po rzeźbie. Twarz demona wydawała się żywa. Usta rozciągnęły się w pogardliwym uśmiechu, oczy przekrwiły się...
- Tera tą- głos Ataman wyrwał go z objęć hipnotycznego wzroku diabła. Tym razem do ognia wpadł świątek frasobliwy. Zamyślona postać jakiegoś świętego upadła obok płonącego już zdrowo demona.
- Co boskie Bogu co diabelskie diabłowi. Taka sprawiedliwość. – z rozmów prowadzonych szeptem wyłonił się wyraźnie głos księdza.- Czyż Lucyfer nie jest aniołem upadłym? Atamanie. Więcej nie dokładajcie, bo nie wysiedzimy- dodał zaraz widząc, że ten
zamierza wrzucić w ognisko kolejną rzeźbę.
- Wiecie, że jak bym mógł to bym wszystko zaraz...
- Oj wiem, ale przecież jeszcze tyle jedzenia... no i wódki jeszcze tyle. Mamy czas. Do pierwszej mszy.- roześmiał się głośno- oj jakby biskup wiedział, że ja jutro od sumy zacznę...Oj byłoby! Ale wszyscy wiedzą, że dziś wyjątkowa noc. Siadajcie Atamanie tu przy mnie. Dokładać może ktoś inny- spojrzał się wymownie na braci Cichych, którzy zerwali się natychmiast- my pośpiewać musimy, pogadać. A i toaścik jakiś jeszcze wznieść...
Śpiewali, pili, rozmawiali. Wojtek nadal patrzył w ogień czekając aż któraś rzeźba w końcu zerwie się z krzykiem z płomieni. Wszystko powoli zaczynało się rozpływać aż w końcu utonęło w mgle.
Ognisko płonęło wielkim krwawym płomieniem, Ataman stał obok nie zważając, że jęzory ognia prawie lizały go po plecach. Odwrócił się i palcem wskazał na brezent. Razem go zerwali. Pod nim siedziały kobiety. Piękne. Złapali jedną i wrzucili do ognia. Uśmiechała się do nich cały czas, jakby ogień był dla niej pieszczotą. Wrzucili następną i jeszcze jedną i jeszcze... Wszystkie dziękowały im uśmiechem. Ogień był coraz większy, coraz bardziej czerwony, krwawy. Ale nie parzył, wydawał się być miły, kuszący, delikatny. Wrzucili ostatnią. Ta jednak nie uśmiechała się. Płakała. Coraz głośniej. Zawodziła, by po chwili zacząć krzyczeć. Chciał jej pomóc, ale wtedy ogień zmienił się. Przestał być czerwony, miły. Zmienił barwę na prawie białą i swoimi ramionami niczym długimi nożami bronił swojej zdobyczy. Ataman gdzieś zniknął, krzyk stawał się nie do zniesienia, ból w parzonej ręce narastał. Musiał jakoś, musiał...
Otworzył oczy. Przez moment nie wiedział gdzie jest. Zdrętwiała ręka wydawała się być nakłuwana tysiącem igieł. Rozcierał ją mocno zbierając myśli. Uniósł się opierając plecy na poduszce. Spojrzał na zegar. Dochodziła dwunasta. Spuścił nogi na podłogę. Zawadziły o coś. Obok łóżka leżała rzeźba. Półmetrowa. Podniósł ją, postawił. Patrzył na niego diabeł. Diabeł z piękną twarzą. Gdyby nie rogi, nie szponowate ręce wydawać by się mogło, że to piękna kobieta. Że uśmiecha się, kokietuje. Tylko, że on znał tę twarz! Przecież to krzycząca kobieta z jego snu, tyle, że uśmiechnięta. Spod lekko przymrużonych oczu patrząca się na niego ni to kusząc ni pokpiwając.
- O wstało się wreszcie. Trzeci raz sprawdzam- drgnął przestraszony słysząc za sobą głos Machury- Elunia przyjechała i mi dziursko w brzuchy wierci: a idź tata zobacz, może już nie śpi. A budzić nie chciałem boś trocha wczoraj się uciorał.
- Skąd ta rzeźba?- głos z trudem przeszedł mu przez gardło.
- Nie pamiętasz? Oj nieźle było. Nieźle. No ja opowiem a ty się ubieraj. Kwaśnica już gorąca, wie ta moja Krycha co na nogi stawia, oj wie. Było tak: jakoś tak przy końcu palenia, myślałem, że śpisz a ty jak nie chulniesz w ogień! Nawet nie zdążyłem krzyknąć. A ty z tego ognia wywlokłeś ten kawał drewna. Nawet sie osmalić nie zdążył, taki szybki byłeś. Cisi stali jakby ich kto zaczarował. Oni dwa metry od ognia, bo gorąc nie możebny a ty w sam środek. Nawet, żeś sie nie oparzył! Włosy tylko troche se opaliles. Wiec wywlokleś go – wskazał na rzeźbę- i powiedziałeś Atamanowi, a on już też nie lekko trafiony był, i powiedziałeś mu, że jak chcą jeszcze raz do ognia rzucić to razem z tobą. A tak żeś ją ściskał... I wiesz, co Ataman zrobił? Pierwszy raz sie zdarzylo. Jak Boga! Nigdy z całopalenia nic nie zostało a tu? Ataman sie patrzył na ciebie i mówi: „Widać każdy musi mieć swojego demona, nawet taki co szczęście nosi”- tak powiedział! A ty cały czas, do końca z tym diabłem siedziałeś. Jak z dzieckiem. I jak wracaliśmy też nie dałeś se pomóc. Dziwna noc. Ale żebyś widział jak w ten ogień skoczyłeś. O raju...
Wojtek był już gotowy. Spojrzał jeszcze raz na diabła. Przesunął go bliżej okna. Wyjął z plecaka mały pakuneczek.
- Już gotowy jestem. Chodźmy do Eluni.
- Ano chodźmy. I na kwaśnicę, mój ty ognio-nurku.
cdn....jesli ktoś zechce.
Zakładki