Wyjazd w góry planowałem wczesną wiosną, ale jak to z planami często nie wychodzą. W końcu 26 kwietnia udaje mi się wyrwać z miasta i około 12.00 ląduję w Lesku.
DZIEŃ 1
26 kwietnia - sobota
Mam jeszcze pół dnia do zmroku więc trzeba rozruszać kości. Przechodzę przez most na Sanie i zagłębiam się w jakąś bezimienną dolinkę. Za ostatnimi zabudowaniami pierwszy postój żeby ogarnąć sprawy. Przebieram się w ciuchy bardziej "górskie" i zajadam kanapki z własnoręcznie upieczonego chleba z własnym masełkiem czosnkowym .
Czas zdobyć trochę kilometrów i poczuć "smak" lasu.
Początki zawsze trudne, pierwsza górka i pierwsze poty. Las na tej wysokości powypuszczał już liście, wstrętne meszki też już się pobudziły.
Zapomniana kapliczka na starym buku.
Opuszczam las i wychodzę na łąki nad Dziurdziowem. Pierwsza dalsza panorama z większymi górkami w tle.
Aż się chce oddychać pełną piersią, kolorowe drzewa i łąki...
Dziurdziów w teleobiektywie...
Na skraju tej łąki, nieco niżej, mijam stare gospodarstwo i leśną drogą schodzę do wsi Olchowa. Docieram do opuszczonej, murowanej cerkwi...
Krótki postój, kilka zdjęć, chwila zadumy nad historią, poczucie magi miejsca i ruszam dalej przez łąki i pola. Kierunek górka Miarki. Pod szczytem mijam dwójkę jeźdźców, konie były niespokojne na widok takiego dziwadła z garbem na plecach. Kolejne widoki na okolicę.
Powoli rozglądam się za miejscem na noc. Schodzę do doliny potoku i znajduję przytulne miejsce. Te cztery godzinki marszu wystarczą na pierwszy dzień.
Przez resztę dnia miałem za towarzysza pewnego wścibskiego gryzonia. Wszędzie go było pełno i nie był szczególnie płochliwy.
Dobrze mieć za "oknem" namiotu takie widoki...
Kończy się pierwszy dzień. Według naniesień na internetową mapę wyszło że przeszedłem 8 km w poziomie + 400m pod górę i niecałe 300 w dół.
C.D.N.
Zakładki