Strona 3 z 5 PierwszyPierwszy 1 2 3 4 5 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 21 do 30 z 43

Wątek: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

  1. #21
    Kronikarz Roku 2017
    Kronikarz Roku 2015
    Awatar coshoo
    Na forum od
    09.2004
    Postów
    690

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta
    Mozna jeszcze dokleic niedzwiedzia
    Specjalnie dla Buby


  2. #22
    Kronikarz Roku 2011 Awatar buba
    Na forum od
    02.2006
    Rodem z
    Oława
    Postów
    3,646

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Teraz to az by sie chcialo tam pojechac Dzieki coshoo!
    "ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "

    na wiecznych wagarach od życia...

  3. #23
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Dzień 3. Rozpoczynam powrót właściwy z Łupkowa.

    Mam więc zaliczoną wczorajszą, rzeczywistą, wetlińską lokalizację KIMB-u 2014 i pierwotnie planowaną w Łupkowie. Na pożegnanie pamiątkowy obrazek z wnętrza.


    i pamiątkowy obrazek z zewnętrza.


    Czas rozpoczynać tytułowy powrót. Pierwszy odcinek odbyliśmy w składzie dwuosobowym; z Tomkiem (naszym, Marcowym) poszliśmy przez tunel pod Przełęczą Łupkowska na Słowację.


    Przed wejściem do tunelu zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie, żeby nie żałować, że przez całe Bieszczady niepotrzebnie statyw woziłem.


    W tunelu było wyjątkowo jasno, bo niskie, poranne słońce świeciło od polskiej strony wprost w otwór tunelu. Nie było to jednak aż takie jasno, by widzieć dokładnie podkłady kolejowe i kamienie pod nogami, toteż Tomek w połowie tunelu wypróbował swój nowy nabytek - czołówkę Petzla.


    Tuż za połową tunelu usłyszeliśmy od polskiej strony warczenie potężnego diesla. Oho, mamy szczęście, zobaczymy pociąg, nieczęstego gościa na tych torach. Wchodząc do tunelu ustaliliśmy, że w razie niespodziewanego przejazdu pociągu przysuwamy się do ściany tunelu a pociąg przejedzie w zupełnie bezpiecznej odległości. Warczenie diesla nie zbliżało się, więc postanowiliśmy wyjść z tunelu na słowacką stronę i tam zaczekać na pociąg. Tunel ma w pobliżu słowackiego końca zakręt i za zakrętem warczenia już nie było słychać. Pociąg nie nadjeżdżał. Tu się rozstaliśmy. Tomek planował połazić trochę po stronie słowackiej, dojść do granicy i szlakiem wrócić do Łupkowa.

    Ja pojechałem w dół do Paloty. Na dole zastanawiałem się nad dalszą trasą. Można było jechać w lewo, na Medzilaborce albo w prawo, do Polski. Wybrałem w prawo, czyli na północ. Drogą na Medzilaborce już rowerem jechałem a drogą do Polski jeszcze nie. Nie wjechałem jednak od razu na międzynarodową drogę na przełęcz nad Radoszycami, lecz pojechałem kawałek wiejską drogą przez Palotę. Palota, jak większość słowackich wsi, leżących w dolinie ma zabudowę po obu stronach potoku. Po jednej stronie biegnie główna droga „wioskowa”, do domków po drugiej stronie dojeżdża się lub dochodzi przez liczne mostki i kładki. Jest godzina ósma rano, wieś jest pusta. Ludzie albo jeszcze nie wstali, albo już pojechali do pracy, albo te domy to makiety. Nie widać też psów, kotów, kur, indyków, krów, koni ani nic żywego. Najbliższą drogą odbijam w lewo, w kierunku drogi głównej. Było to dobre trafienie. Z dwóch powodów. Po pierwsze, chyba dalej nie ma już przejezdnego połączenia miedzy drogą wiejska a drogą na przełęcz. Droga przez wieś biegnie w górę doliny i kończy się plątaniną dróżek i ścieżek dochodzących w okolice granicy. Żadna z nich nie pozwala jednak rowerzyście z sakwami nie tylko dojechać do granicy, ale trudno jest nawet wygodnie wypchnąć tam rower (już to kiedyś zaliczałem). A ten drugi powód to taki, że skręcając tam, gdzie skręciłem, dotarłem do eleganckiego urzędu gminy przed którym na eleganckim postumencie stał elegancki czołg radziecki.


    Spotkałem też tutaj jedynego człowieka, młodą urzędniczkę, która pojawiła się znienacka, powiedziała mi „dobre rano” i pognała do urzędu. A ja wjechałem wreszcie na drogę główną i pognałem na przełęcz. Określenie „pognałem” jest bardzo względne. Ja tę względność odnoszę do poruszających się drogą ślimaków. Niektóre z nich koniecznie chciały przejść na drugą stronę jezdni. Nie wiem, po co. Może na tej drugiej stronie był jakiś lepszy świat i one to wiedziały. Większość z przechodzących nie doszła jednak do tego świata i wędrówkę kończyła jako mokra plama na jezdni i kupka rozgniecionych skorupek. Te ślimaczki, którym zrobiłem zdjęcie, zabrałem z drogi i złośliwie odrzuciłem daleko w trawę. Może zrezygnowały z przechodzenia i przeżyły?


    Droga na przełęcz jest bardzo przyjazna dla rowerzysty i bardzo malownicza.


    Na przełęczy zboczyłem trochę z drogi, by odwiedzić stary, kamienny słup graniczny w miejscu dawnej komory celnej.


    Zjazd z przełęczy był dobrą próbą dla hamulców. Spisywały się nieźle, ale nie nadużywałem ich, wskutek czego miejscami przekraczałem ponad dwukrotnie dozwoloną prędkość.


    Przystanek przy radoszyckiej kapliczce.


    Obok źródełka siedział młody człowiek a przed nim stało ze dwadzieścia 5-litrowych pojemników napełnionych wodą; domyśliłem się, że ze źródełka. Ubrany był w zielony kombinezon roboczy, jaki czasem noszą pracownicy leśni. Wysnułem taką teorię, że zainwestował on w pojemniki, nabrał wody i sprzedaje ją przejeżdżającym turystom, którzy chcieliby przywieźć wodę z cudownego źródełka do swoich domów w Warszawie lub Pińczowie, ale nie mają pojemników ani czasu na ich napełnianie. Podszedłem do źródełka i ja ze swoim rowerowym 0,7 litra. Człowiek siedzący przy butlach bez słowa wskazał mi ręką, że wodę czerpie się nie w samym źródełku, ale w zmyślnie poprowadzonym odpływie poniżej.


    W pewnym momencie przy źródełku przystanęło terenowe Subaru, wyszła pani kierowczyni (tak to się ma teraz mówić?) i otworzyła bagażnik. Zielony ludek wstał i zaniósł dwie butle do bagażnika a pani Subaru wstawiła dwie kolejne. Trafiła się chłopakowi dobra klientka, pomyślałem. Pewnie się biedak ucieszył. Po chwili musiałem przeredagować swoje domysły. Zielony chłopak wstawiał do bagażnika kolejne butle, aż wszystkie znikły z pobocza. Subaru mocno przysiadło na tylnej osi, oboje wsiedli do auta, pani kierowczyni zawróciła i pognali w dół, w stronę Radoszyc.


    Przy lokalnej drodze w Radoszycach stoi taki stary dom. Jest go coraz mniej.


    Bo 4 lata temu jeszcze wyglądał tak:


    W Radoszycach postanowiłem odwiedzić cerkiew.


    Na drzwiach cerkwi znalazłem numer telefonu do osoby, która ma klucze. Zadzwoniłem. Odebrała kobieta, która potwierdziła, że ma klucze ale akurat pojechała po wodę do źródełka. Odpowiedziałem, że ja też przy źródełku przed chwilą byłem a na jej powrót zaczekam. Coś sobie zjem, pomodlę się i będę czekał. To niech pan cierpliwie czeka, przyjdę tam. Od źródełka jedzie się tu około 15 minut, więc czekałem spokojnie. Po 30 minutach też czekałem spokojnie. Po godzinie już czekałem cierpliwie. Potem już zapomniałem, od której czekam. W końcu pani przyszła. Otworzyła jedne drzwi, zanurzyła rękę w kropielnicy i przeżegnała się, otworzyła drugie drzwi. Potem usiadła w ostatniej ławce i wyjęła różaniec. Wiedziała z doświadczenia, że odwiedzający spędzi tu kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt minut, które ona może w sensowny sposób wykorzystać. Pokręciłem się po wnętrzu, porobiłem trochę zdjęć. Na pożegnanie zaproponowałem jakieś wynagrodzenie za przysługę. Nie przyjęła, pokazała puszkę na ścianie, do której można wrzucić coś na remont cerkwi. No to wrzuciłem.


    Teraz do Komańczy. Bez wjeżdżania do centrum skręcam na Tylawę. Z daleka widać ładnie po prawej odbudowaną cerkiew prawosławną. Robię z daleka zdjęcie. Będzie trochę jak przez mgłę ale dalej nie będzie dobrego ujęcia, zasłonią ją drzewa i stok wzgórza, na którym ją postawiono.


    Czy będzie tu jakiś sklep? Był jeden, tuż przed skrzyżowaniem do Dołżycy. Kupiłem coś na obiad-kolację. A była to bułka, kawałek kiełbasy i „Kasztelan” niepasteryzowany. Chciałem kupić „zwyczajną” ale pani sklepowa namówiła mnie na bardzo dobrą (podobno) drobiową wiejską. Różne głupstwa człowiek kupuje, następnym razem już nie dam się namówić. Za sklepem skręcam na Dołżycę. Pojechałem tam, bo Bazyl opowiedział mi o pewnej pustej i otwartej chacie, wysoko w lesie, na odludziu. Na początek miałem znaleźć drogę pod górę, zagrodzoną drutem. Objaśnienie nie było całkiem precyzyjne, bo to nie był drut, tylko potężna lina stalowa, na dodatek widoczna dopiero po wejściu spory kawałek w tę drogę. Po przejściu pod liną postawiłem rower i rozejrzałem się po okolicy. Droga tu się kończyła a dalszy teren nadawał się raczej dla piechura, któremu niestraszne bezdroża i nachylenia stoku powyżej 20%. Na pewno nie dla rowerzysty z sakwami!


    Zjechałem od liny z powrotem na asfalt ale nie rezygnowałem z odnalezienia chatki. Pojechałem w górę w górę Dołżycy, wypatrując bardziej przyjaznej drogi w kierunku chatki. Nic nie było. Zjechałem więc znów do drogi na Tylawę i pojechałem do Czystohorbu. Tu miała być 100% pewna droga do innego miejsca noclegowego. I była, tylko po chwili skończyła się w potoku. Wycofując się nieco i rozpędzając się odpowiednio, przejechałem przez potok suchą nogą (mokrym butem).


    Kolejną przeprawę też wykonałem bez szwanku. Potem droga była tak błotnista, że kolejne przejście przez potok wykonałem pieszo po dnie, bo buty i tak były już mokre, a teraz przynajmniej się wymyły. Z błotnej doliny pojechałem trawiastą drogą przez polany na Wahalowski Wierch. Droga z początku stroma, potem wypłaszczyła się, pozwalając wjechać na sam szczyt honorowo „na pedałach”.


    A z Wierchu już dzisiaj tylko w dół. Najpierw kawałek czerwonym szlakiem na północ, potem ścieżkami na wschód. Tak dotarłem do chatki w Jaworniku. Słońce świeciło mi wprost w obiektyw, muszę kiedyś zapytać dobrego fotografa, jak wtedy zdjęcie zrobić ; - )


    Na liczniku miałem dziś 33 kilometry! Życiowy rekord długości dziennego przebiegu. A może raczej krótkości. A była godzina 14! Trochę sobie pospacerowałem, potem zacząłem robić porządki w chacie. Przy tych porządkach znalazłem duży zeszyt w linie i z braku ciekawszego zajęcia zacząłem sobie coś pisać. Część notatek przepisuję właśnie tutaj, aby trochę czytelników pokatować ; - )


    W Jaworniku ognisko można palić wewnątrz budynku. No to sobie zapaliłem.


    Po mocnym podgrzaniu drobiowa z Komańczy była jadalna.


    Wieczorem przed chatą zjawił się zabłąkany turysta, którego zniosło do Jawornika z czerwonego szlaku. Tutaj nie chciał zostać, chciał koniecznie do Komańczy. Opowiedziałem mu, jak wrócić do szlaku. Chyba trafił, bo się więcej nie pokazał. Przyszła pora pozamiatać deski w miejscu pod materac i kłaść się spać.

  4. #24
    Forumowicz Roku 2012
    Forumowicz Roku 2011
    Forumowicz Roku 2010
    Awatar don Enrico
    Na forum od
    05.2009
    Rodem z
    Rzeszów
    Postów
    5,189

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Dzięki Wojtku , że ci się chciało opisać wędrówkę.
    Dzięki czemu mogłem wirtualnie przypomnieć sobie znajome miejsca.
    Już więcej się nie będę wtrącał , ani poprawiał.

  5. #25
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Ależ Heniu, się wtrącaj, ile tam chcesz
    Do odrębnego tematu kiełczawskiego/kielczawskiego się lada moment przyłączę, bo sprawa jest przeciekawa.
    A opisu jeszcze nie skończyłem, jeszcze muszę z Jawornika wrócić.

  6. #26
    Bieszczadnik Awatar michalN
    Na forum od
    07.2008
    Rodem z
    kielce
    Postów
    217

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Sakwy ciężkie a tu jeszcze tylu czytelników forumowych przycupnęło na bagażniku. Fajowa opowieść. A to w jaki sposób Buba wyjaśniła problem mleko/sklep bezcenne.

  7. #27
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Dzień 4. Cz. 1. Zygzakami do Zagórza.

    Tłoku dzisiaj w tym hotelu nie było. Poranek czwartego dnia. Śpiworek się wietrzy, buty się suszą a ja sobie serek zajadam.


    Przed spakowaniem się trzeba zgromadzić dobytek w jednym miejscu, żeby czegoś nie zapomnieć.


    Opisując zakupy w sklepie w Komańczy nie wspomniałem, że kupiłem jeszcze jeden produkt i to jedyny egzemplarz, który był w sklepie. Produktem tym było opakowanie jednorazowych porcji kawy rozpuszczalnej z dodatkiem mleka. Z 10 torebek skonsumowałem 6, puste wrzucając do opakowania. Pozostałe 4 miałem zamiar zostawić na półce, żeby sobie ktoś kiedyś skorzystał. W tym celu wysypałem zawartość opakowania na stół, by rozdzielić torebki pełne od otwartych i pustych. Jakież było moje zdziwienie, gdy pełne torebki znalazłem tylko trzy. Żeby sprawdzić, czy się suma zgadza, policzyłem też te otwarte i zużyte. I wtedy zauważyłem, że jedna nie jest ani pełna ani pusta. W nocy ktoś się moja kawą częstował. A ja spałem i nie wiem, kto to. Ale chyba mu nie smakowała, bo rozgryzł tylko jedna torebkę i nawet nie skończył zjadać jej zawartości.


    Po spakowaniu swojego dobytku rozejrzałem się jeszcze po obejściu, w szczególności, by sprawdzić, czy czegoś nie zostawiłem. Swojego nic nie znalazłem, ale nieswojego trochę było. Kilkadziesiąt butelek, kilkanaście sztuk brudnej i zniszczonej odzieży i bielizny, kilka klejących się ręczników.


    Korzystając z dużego worka foliowego oraz ładowności mojego pojazdu zapakowałem trochę tego, by zwieźć na dół. Tak sobie czasem myślę – mają ludzie siłę, by pod górę pełne flaszki i puszki nieść, a na zniesienie pustych na dół już sił nie starcza?


    Pożegnałem się z gościnnym wnętrzem chaty …




    i z obiektami towarzyszącymi


    Początkowo drogą się jechać nie dało.


    Kaplica na cerkwisku w Jaworniku.


    Na kultowym stosiku obok resztek cerkwi znalazły się też resztki z budowy i przebudowy kaplicy


    Stare sady w Jaworniku


    Krzyż na dolnym końcu wsi


    Suchą nogą potoku dzisiaj nie przejdę


    Na dole, przy wjeździe w dolinę spotkałem taką informację. Szkoda, że wczoraj o tym nie wiedziałem. Zawsze to człowiek lepiej się czuje, gdy wie, że może kogoś spotkać. I nie poszedłbym od tak szybko spać, tylko mu tę kawę zaparzył, żeby nie musiał podjadać na sucho


    W pobliżu skrzyżowania stał na swoim miejscu pojemnik na odpady. Całe szczęście, że zmieszane, bo mogłem legalnie wrzucić cały worek.


    Turzańsk, zima idzie


    Drezyną na zakupy


    Nie przypuszczałem, że budowa drogi jest tak skomplikowana


    Szczawne do kompletu napotkanych cerkwi
    Ostatnio edytowane przez Wojtek Pysz ; 24-05-2014 o 21:01 Powód: coś sie ze zdjęciami porobiło

  8. #28

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Dziękuję Wojtku- nie będąc tam dzięki Tobie - jestem.

  9. #29
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Jako koniec części asfaltowej jadę sprawdzić, co jeszcze pozostało z kolejnej cerkwi.


    W poziomie – jakby jej nie ubyło. Gorzej jest w pionie.


    Przy cerkwi ciekawe zdjęcia z przeszłości Płonnej


    Można - między innymi – zobaczyć, jak wyglądała kiedyś cerkiew


    Wnętrze i widok na kawałek dalej


    Jeszcze nie ma południa. Zastanawiam się, gdzie by tu jeszcze pojechać?


    Pomysł przyniósł mi pewien drogowskaz, który zobaczyłem kilkanaście minut temu (Cerkwisko, cmentarz, Kamienne, 2,7 km).


    I pojechałem. Ten fragment podróży był wymarzonym odcinkiem dla rowerzysty. Płasko, jak nie w górach, sucho, jak nie w dolinie po wielkich deszczach.


    Po jednej stronie drogi pasły się krowy


    a po drugiej kozy.


    Na terenie dawnej wsi zobaczyłem jedno gospodarstwo i dwa domy letnie.


    Kawałek wyżej, jeden rozsypujący się. Tu chyba mieszkali pracownicy wypału.


    Jak we wszystkich dawnych wsiach – stare sady.


    Powyżej obecnych zabudowań jest dawny cmentarz i cerkwisko.


    Na cmentarzu zachowany tylko jeden stary nagrobek z żeliwnym krzyżem, a pod drewnianą kapliczką na słupku – kuty krzyż (być może) z dawnej cerkwi.

  10. #30
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,215

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Dawniej tych tabliczek ze zdjęciami nie widziałem. Bardzo dobrze, że zostały postawione. Widzę, że wtedy używano tutaj alfabetu rusińskiego słowackiego.
    Wojtku, sporo widzisz z tego roweru a jak z niego zsiądziesz to tak jakbyś dużą lupę trzymał.
    Pozdrawiam
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Biblioteka dla Szwejkowa w Łupkowie
    Przez komisaRz von Ryba w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 11-02-2014, 22:51
  2. Jakżem rowerem na KIMB do Sękowca jechał
    Przez Wojtek Pysz w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 32
    Ostatni post / autor: 31-05-2013, 09:03
  3. Parking w Nowym Łupkowie
    Przez desorden w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 17-08-2008, 21:46
  4. Na KIMB z rowerem.
    Przez Szaszka w dziale Wypoczynek aktywny w Bieszczadach
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 24-03-2005, 09:06

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •