Strona 1 z 4 1 2 3 4 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 1 do 10 z 43

Wątek: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

Mieszany widok

  1. #1
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    W ubiegłym roku po KIMB-ie napisałem relację Jakżem rowerem na KIMB do Sękowca jechał
    http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/8038

    W tym roku dojazd nie był szczególnie ciekawy, więc głównym tematem mojego opowiadania będzie powrót. I stąd tytuł.

    Tym razem relacja będzie długa. Dla tych, co nie lubią czytać, a tylko oglądać obrazki, może być ciężkostrawna.
    A wszystko przez pewne 33 kilometry i duży zeszyt w linie, o czym będzie mowa gdzieś tam poniżej.

  2. #2

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Opowiadaj Wojtek bo już sam początek jest intrygujący :))

  3. #3
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Dzień 1 - jadę do Wetliny przez dwie Kalnice

    Mieszkam nad Sanem. Jakbym nie jechał w Bieszczady, znad Sanu wyruszam i zawsze gdzieś tam po drodze się z Sanem spotykam. Po kilkudniowych deszczach wody było więcej niż zazwyczaj, ale rzeka nie wyglądała na okropną i zabójczą. Tylko deszcz trochę po obiektywie kropił. Tak było w Krasiczynie.


    Jak niektórzy czytelnicy wiedzą, poruszam się zazwyczaj rowerem. Dawniej wyruszałem rowerem z domu. Teraz stosuję sztuczne wspomaganie i kawałek podjeżdżam samochodem a na rower przesiadam się gdzieś u podnóża Bieszczadów. Tym razem owym podnóżem był Zagórz. I w Zagórzu właśnie przestało padać.

    Droga z Zagórza do Komańczy jest poważnie remontowana. Co chwilę są zwężenia z ruchem sterowanym światłami. Jadąc rowerem trudno jest stosować się do tej sygnalizacji, bo w czasie zielonego światła samochody przejadą w swoim kierunku, a rower nie zawsze zdąży. Tak więc jechałem sobie nie zważając na światła i w trudnych chwilach zjeżdżałem na pobocze. Zresztą długo to nie trwało, bo w Tarnawie Dolnej (nie mylić z Niżną) skręciłem w lewo i opuszczając dolinę Osławy wjechałem w dolinę Kalniczki.


    Zatrzymuję się przy wszystkich napotkanych cerkwiach. Tutaj zastanawiam się, jak zrobić zdjęcie, aby cerkwi nie przesłaniał przystanek autobusowy a nieba nie szpeciły przewody elektryczne. Trzeba będzie przy okazji spytać jakiegoś dobrego fotografa;-)


    Cerkiew w Łukowem ma obecnie mało cerkiewny wygląd.


    Kolejna cerkiew w Serednim Wielkim już nie istnieje. A stała tutaj.


    Nie wiadomo, jak długo postoją jeszcze budynki dawnego PGR-u.


    Polskie krowy występują nie tylko na opakowaniach z masła. Jest ich tutaj sporo.


    W pierwszej Kalnicy zaczął lać deszcz. Zadaszony dąb to dobre miejsce do schowania się.


    Romantyczny, bieszczadzki, nieczynny sklep w Kalnicy. A może to była zlewnia mleka?


    Po deszczu wyjrzało słońce, na starym kominie upolowałem bociana.


    Bocian nie chciał być fotografowany i zaraz uciekł.


    Na przełączy między Gawganią a Gabrów Wierchem.


    Cerkwisko i cmentarz w Kiełczawie.


    A w Baligrodzie znów deszcz.


    Stężnica, Natura Park Bieszczady. Muszę tu kiedyś przyjechać na dłużej. Pojadę sobie quadem na kręgielnię, potem skuterem śnieżnym do parku liniowego a wieczorem zrobię zapasy sumo z mega piłkarzykami. Nie wiem, co to jest zorbing i triaperiada, wiec nie będę ryzykował. Z rejsu łodzią też nie skorzystam, bo nie widziałem tam rzeki. I wreszcie poznam, co to prawdziwe Bieszczady.


    Ktoś kiedyś pisał na forum, że droga z Baligrodu do Górzanki traci już swoją romantyczność, bo likwidują brody i budują mosty. Wiadomości te należy uznać za nieco przesadzone. Wszystkie trzy brody są. Przez wszystkie udało mi się szczęśliwie przejechać, nie mocząc się (wyżej, niż do kolan).


    Myślałem, że w zalewie będzie więcej wody. A tu nie było.


    Z Wołkowyi do Polanek pojechałem nie przez Terkę, ale dla odmiany przez Bukowiec. Zaczęło lać. Schronienie przed deszczem znalazłem w starym tartaku.


    Potem była droga leśna po stokach Korbani. A na niej takie ciekawe oznakowanie. Nieważne, dokąd dojdziesz, ważne, jakim kolorem szlaku.


    Kapliczka szczęśliwego powrotu, dobry pretekst, żeby sobie zrobić postój.


    Sine Wiry


    Ciekawe proporcje między informacją merytoryczną, przekazywaną przez tę tablicę i niejawną informacją, ile to musiało kosztować. Słów merytorycznych jest cztery, razy dwa języki, więc osiem. Słów dodatkowych naliczyłem około 60. Może zacytuję początkowy fragment: Dofinansowano ze środków Programu „Działaj Lokalnie VII” Polsko-Amerykanskiej fundacji Wolności realizowanego przez Akademie Rozwoju Filantropii w Polsce oraz z Funduszu …
    Dawniej filantropia polegała na bezinteresownym udzielaniu pomocy potrzebującym. Teraz wszystko się zmienia i dzięki filantropii mnóstwo ludzi, firm, organizacji udzieliło sobie pomocy finansowej (a przy okazji trzeba było postawić taką tabliczkę przy drodze).


    Wetlina zajmuje dzisiaj całe swoje koryto ale nie wybiera się dalej (czyli szerzej).


    A potem był Łuh, Jaworzec i druga Kalnica. Na starym torowisku w Starym Siole pasły się dwie sarenki (a może to nie sarenki?) Nie spodobał im się fotograf i pobiegły gdzieś sobie.


    I tak dojechałem do Wetliny.

  4. #4
    Kronikarz Roku 2017
    Kronikarz Roku 2015
    Awatar coshoo
    Na forum od
    09.2004
    Postów
    690

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Cytat Zamieszczone przez Wojtek Pysz Zobacz posta
    ...zastanawiam się, jak zrobić zdjęcie, aby cerkwi nie przesłaniał przystanek autobusowy a nieba nie szpeciły przewody elektryczne. Trzeba będzie przy okazji spytać jakiegoś dobrego fotografa...




  5. #5
    Kronikarz Roku 2011 Awatar buba
    Na forum od
    02.2006
    Rodem z
    Oława
    Postów
    3,646

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Cytat Zamieszczone przez Wojtek Pysz Zobacz posta
    [B]
    Romantyczny, bieszczadzki, nieczynny sklep w Kalnicy. A może to była zlewnia mleka?


    ]
    Chyba jednak sklep...

    https://picasaweb.google.com/buba.da...57700461727986


    Cytat Zamieszczone przez coshoo Zobacz posta


    Mozna jeszcze dokleic niedzwiedzia
    Ostatnio edytowane przez buba ; 22-05-2014 o 18:12
    "ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "

    na wiecznych wagarach od życia...

  6. #6
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta
    Chyba jednak sklep...
    Tak, to na pewno był sklep!

    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta
    Mozna jeszcze dokleic niedzwiedzia
    No to ja poproszę jeszcze o tego niedźwiedzia

  7. #7
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Dzień 2. Do Łupkowa czas jechać.

    Dzisiaj nie będzie nic ciekawego. W oficjalnych dokumentach stoi, że KIMB odbył się w Łupkowie, więc dzisiaj pędzę do Łupkowa.

    Po noclegu w schronisku PTSM za 23 zł wybrałem się na mszę św. w tutejszym kościele Bernardynów. Rower zaparkowałem dyskretnie na tyłach.


    Kawałek wracam po śladach. W Starym Siole sprawdzam, czy wczorajsze sarenki nadal pasą się na torach. Wynik sprawdzenia jest pozytywny.


    Na tablicy informacyjnej jest napisane, że teraz tędy przebiega narciarska trasa biegowa. A sarenki wybrały się tu bez nart


    W Kalnicy opuszczam drogę do Cisnej i jadę stokówka między Krzemienną a Czerenina przez przełęcz 766. Droga jest może trochę gorsza, może trochę bardziej stroma i może trochę dłuższa, ale przynajmniej pusta. Spotykam tylko dwóch ludzi na wypale i jednego psa.


    Spokój trwa tylko do Dołżycy, tu trzeba wrócić na asfalty. Dojeżdżam do Cisnej. Tu już mamy reprezentacyjne klimaty bieszczadzkie.


    Ale głównie od frontu. Od zaplecza klimaty są mniej reprezentacyjne.


    Na terenie cmentarza wojennego na zachód od Cisnej nie ma chyba ani jednego elementu pochodzącego z tego cmentarza. Najbardziej autentyczny, choć tez obcy w krajobrazie wydał mi się ten kwiat.


    Gdzieś po drodze spotkałem charakterystycznego Citroena bez kołpaków.


    Wola Michowa. Kolejka dawno już nie jeździ, torów prawie nie widać, ale ktoś starannie odnowił wszystkie znaki kolejowe.


    Chata w dolinie Magurycznego Niżnego.


    Most kolejki nad Magurycznym.


    Do Nowego Łupkowa dojeżdżam boczną dróżką obok zakładu karnego i ruin PGR-u.


    W jakim celu ktoś obdarł z kory te patyki?


    Słynne nowołupkowskie rondo.


    Tu już Łupków nie Nowy. Cmentarz i cerkwisko.


    Jak palić znicze, to dumnie wszyscy, ale pozbierać to potem nikt nie chce.


    Ilekroć tu jestem, muszę zrobić zdjęcie najpiękniejszej stacji kolejowej na świecie. Szkoda tylko, że pustej i smutnej.


    W końcu docieram do „Szwejkowa”. Gospodyni ze swoimi gośćmi jedzie do Smolnika. Ja zostaję na gospodarstwie.

  8. #8
    Bieszczadnik Awatar skylux
    Na forum od
    06.2008
    Rodem z
    Leżajsk
    Postów
    122

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Cytat Zamieszczone przez Wojtek Pysz Zobacz posta
    Kawałek wracam po śladach. W Starym Siole sprawdzam, czy wczorajsze sarenki nadal pasą się na torach. Wynik sprawdzenia jest pozytywny.
    Jakie piękne Panie Jeleniowe. Ciekawe gdzie się podziewa Pan Głowa Rodziny. Jak zwykle super relacja.
    "W tak pięknych okolicznościach przyrody... i niepowtarzalnej... " J.H.

  9. #9
    Kronikarz Roku 2017
    Kronikarz Roku 2015
    Awatar coshoo
    Na forum od
    09.2004
    Postów
    690

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta
    Mozna jeszcze dokleic niedzwiedzia
    Specjalnie dla Buby


  10. #10
    Forumowicz Roku 2016
    Kronikarz Roku 2016
    Forumowicz Roku 2014
    Forumowicz Roku 2013
    Ekspert Roku 2012
    Awatar Wojtek Pysz
    Na forum od
    02.2008
    Rodem z
    Jarosław
    Postów
    2,485

    Domyślnie Odp: Jakżem rowerem z KIMB-u w Łupkowie wracał

    Dzień 3. Rozpoczynam powrót właściwy z Łupkowa.

    Mam więc zaliczoną wczorajszą, rzeczywistą, wetlińską lokalizację KIMB-u 2014 i pierwotnie planowaną w Łupkowie. Na pożegnanie pamiątkowy obrazek z wnętrza.


    i pamiątkowy obrazek z zewnętrza.


    Czas rozpoczynać tytułowy powrót. Pierwszy odcinek odbyliśmy w składzie dwuosobowym; z Tomkiem (naszym, Marcowym) poszliśmy przez tunel pod Przełęczą Łupkowska na Słowację.


    Przed wejściem do tunelu zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie, żeby nie żałować, że przez całe Bieszczady niepotrzebnie statyw woziłem.


    W tunelu było wyjątkowo jasno, bo niskie, poranne słońce świeciło od polskiej strony wprost w otwór tunelu. Nie było to jednak aż takie jasno, by widzieć dokładnie podkłady kolejowe i kamienie pod nogami, toteż Tomek w połowie tunelu wypróbował swój nowy nabytek - czołówkę Petzla.


    Tuż za połową tunelu usłyszeliśmy od polskiej strony warczenie potężnego diesla. Oho, mamy szczęście, zobaczymy pociąg, nieczęstego gościa na tych torach. Wchodząc do tunelu ustaliliśmy, że w razie niespodziewanego przejazdu pociągu przysuwamy się do ściany tunelu a pociąg przejedzie w zupełnie bezpiecznej odległości. Warczenie diesla nie zbliżało się, więc postanowiliśmy wyjść z tunelu na słowacką stronę i tam zaczekać na pociąg. Tunel ma w pobliżu słowackiego końca zakręt i za zakrętem warczenia już nie było słychać. Pociąg nie nadjeżdżał. Tu się rozstaliśmy. Tomek planował połazić trochę po stronie słowackiej, dojść do granicy i szlakiem wrócić do Łupkowa.

    Ja pojechałem w dół do Paloty. Na dole zastanawiałem się nad dalszą trasą. Można było jechać w lewo, na Medzilaborce albo w prawo, do Polski. Wybrałem w prawo, czyli na północ. Drogą na Medzilaborce już rowerem jechałem a drogą do Polski jeszcze nie. Nie wjechałem jednak od razu na międzynarodową drogę na przełęcz nad Radoszycami, lecz pojechałem kawałek wiejską drogą przez Palotę. Palota, jak większość słowackich wsi, leżących w dolinie ma zabudowę po obu stronach potoku. Po jednej stronie biegnie główna droga „wioskowa”, do domków po drugiej stronie dojeżdża się lub dochodzi przez liczne mostki i kładki. Jest godzina ósma rano, wieś jest pusta. Ludzie albo jeszcze nie wstali, albo już pojechali do pracy, albo te domy to makiety. Nie widać też psów, kotów, kur, indyków, krów, koni ani nic żywego. Najbliższą drogą odbijam w lewo, w kierunku drogi głównej. Było to dobre trafienie. Z dwóch powodów. Po pierwsze, chyba dalej nie ma już przejezdnego połączenia miedzy drogą wiejska a drogą na przełęcz. Droga przez wieś biegnie w górę doliny i kończy się plątaniną dróżek i ścieżek dochodzących w okolice granicy. Żadna z nich nie pozwala jednak rowerzyście z sakwami nie tylko dojechać do granicy, ale trudno jest nawet wygodnie wypchnąć tam rower (już to kiedyś zaliczałem). A ten drugi powód to taki, że skręcając tam, gdzie skręciłem, dotarłem do eleganckiego urzędu gminy przed którym na eleganckim postumencie stał elegancki czołg radziecki.


    Spotkałem też tutaj jedynego człowieka, młodą urzędniczkę, która pojawiła się znienacka, powiedziała mi „dobre rano” i pognała do urzędu. A ja wjechałem wreszcie na drogę główną i pognałem na przełęcz. Określenie „pognałem” jest bardzo względne. Ja tę względność odnoszę do poruszających się drogą ślimaków. Niektóre z nich koniecznie chciały przejść na drugą stronę jezdni. Nie wiem, po co. Może na tej drugiej stronie był jakiś lepszy świat i one to wiedziały. Większość z przechodzących nie doszła jednak do tego świata i wędrówkę kończyła jako mokra plama na jezdni i kupka rozgniecionych skorupek. Te ślimaczki, którym zrobiłem zdjęcie, zabrałem z drogi i złośliwie odrzuciłem daleko w trawę. Może zrezygnowały z przechodzenia i przeżyły?


    Droga na przełęcz jest bardzo przyjazna dla rowerzysty i bardzo malownicza.


    Na przełęczy zboczyłem trochę z drogi, by odwiedzić stary, kamienny słup graniczny w miejscu dawnej komory celnej.


    Zjazd z przełęczy był dobrą próbą dla hamulców. Spisywały się nieźle, ale nie nadużywałem ich, wskutek czego miejscami przekraczałem ponad dwukrotnie dozwoloną prędkość.


    Przystanek przy radoszyckiej kapliczce.


    Obok źródełka siedział młody człowiek a przed nim stało ze dwadzieścia 5-litrowych pojemników napełnionych wodą; domyśliłem się, że ze źródełka. Ubrany był w zielony kombinezon roboczy, jaki czasem noszą pracownicy leśni. Wysnułem taką teorię, że zainwestował on w pojemniki, nabrał wody i sprzedaje ją przejeżdżającym turystom, którzy chcieliby przywieźć wodę z cudownego źródełka do swoich domów w Warszawie lub Pińczowie, ale nie mają pojemników ani czasu na ich napełnianie. Podszedłem do źródełka i ja ze swoim rowerowym 0,7 litra. Człowiek siedzący przy butlach bez słowa wskazał mi ręką, że wodę czerpie się nie w samym źródełku, ale w zmyślnie poprowadzonym odpływie poniżej.


    W pewnym momencie przy źródełku przystanęło terenowe Subaru, wyszła pani kierowczyni (tak to się ma teraz mówić?) i otworzyła bagażnik. Zielony ludek wstał i zaniósł dwie butle do bagażnika a pani Subaru wstawiła dwie kolejne. Trafiła się chłopakowi dobra klientka, pomyślałem. Pewnie się biedak ucieszył. Po chwili musiałem przeredagować swoje domysły. Zielony chłopak wstawiał do bagażnika kolejne butle, aż wszystkie znikły z pobocza. Subaru mocno przysiadło na tylnej osi, oboje wsiedli do auta, pani kierowczyni zawróciła i pognali w dół, w stronę Radoszyc.


    Przy lokalnej drodze w Radoszycach stoi taki stary dom. Jest go coraz mniej.


    Bo 4 lata temu jeszcze wyglądał tak:


    W Radoszycach postanowiłem odwiedzić cerkiew.


    Na drzwiach cerkwi znalazłem numer telefonu do osoby, która ma klucze. Zadzwoniłem. Odebrała kobieta, która potwierdziła, że ma klucze ale akurat pojechała po wodę do źródełka. Odpowiedziałem, że ja też przy źródełku przed chwilą byłem a na jej powrót zaczekam. Coś sobie zjem, pomodlę się i będę czekał. To niech pan cierpliwie czeka, przyjdę tam. Od źródełka jedzie się tu około 15 minut, więc czekałem spokojnie. Po 30 minutach też czekałem spokojnie. Po godzinie już czekałem cierpliwie. Potem już zapomniałem, od której czekam. W końcu pani przyszła. Otworzyła jedne drzwi, zanurzyła rękę w kropielnicy i przeżegnała się, otworzyła drugie drzwi. Potem usiadła w ostatniej ławce i wyjęła różaniec. Wiedziała z doświadczenia, że odwiedzający spędzi tu kilka, kilkanaście lub kilkadziesiąt minut, które ona może w sensowny sposób wykorzystać. Pokręciłem się po wnętrzu, porobiłem trochę zdjęć. Na pożegnanie zaproponowałem jakieś wynagrodzenie za przysługę. Nie przyjęła, pokazała puszkę na ścianie, do której można wrzucić coś na remont cerkwi. No to wrzuciłem.


    Teraz do Komańczy. Bez wjeżdżania do centrum skręcam na Tylawę. Z daleka widać ładnie po prawej odbudowaną cerkiew prawosławną. Robię z daleka zdjęcie. Będzie trochę jak przez mgłę ale dalej nie będzie dobrego ujęcia, zasłonią ją drzewa i stok wzgórza, na którym ją postawiono.


    Czy będzie tu jakiś sklep? Był jeden, tuż przed skrzyżowaniem do Dołżycy. Kupiłem coś na obiad-kolację. A była to bułka, kawałek kiełbasy i „Kasztelan” niepasteryzowany. Chciałem kupić „zwyczajną” ale pani sklepowa namówiła mnie na bardzo dobrą (podobno) drobiową wiejską. Różne głupstwa człowiek kupuje, następnym razem już nie dam się namówić. Za sklepem skręcam na Dołżycę. Pojechałem tam, bo Bazyl opowiedział mi o pewnej pustej i otwartej chacie, wysoko w lesie, na odludziu. Na początek miałem znaleźć drogę pod górę, zagrodzoną drutem. Objaśnienie nie było całkiem precyzyjne, bo to nie był drut, tylko potężna lina stalowa, na dodatek widoczna dopiero po wejściu spory kawałek w tę drogę. Po przejściu pod liną postawiłem rower i rozejrzałem się po okolicy. Droga tu się kończyła a dalszy teren nadawał się raczej dla piechura, któremu niestraszne bezdroża i nachylenia stoku powyżej 20%. Na pewno nie dla rowerzysty z sakwami!


    Zjechałem od liny z powrotem na asfalt ale nie rezygnowałem z odnalezienia chatki. Pojechałem w górę w górę Dołżycy, wypatrując bardziej przyjaznej drogi w kierunku chatki. Nic nie było. Zjechałem więc znów do drogi na Tylawę i pojechałem do Czystohorbu. Tu miała być 100% pewna droga do innego miejsca noclegowego. I była, tylko po chwili skończyła się w potoku. Wycofując się nieco i rozpędzając się odpowiednio, przejechałem przez potok suchą nogą (mokrym butem).


    Kolejną przeprawę też wykonałem bez szwanku. Potem droga była tak błotnista, że kolejne przejście przez potok wykonałem pieszo po dnie, bo buty i tak były już mokre, a teraz przynajmniej się wymyły. Z błotnej doliny pojechałem trawiastą drogą przez polany na Wahalowski Wierch. Droga z początku stroma, potem wypłaszczyła się, pozwalając wjechać na sam szczyt honorowo „na pedałach”.


    A z Wierchu już dzisiaj tylko w dół. Najpierw kawałek czerwonym szlakiem na północ, potem ścieżkami na wschód. Tak dotarłem do chatki w Jaworniku. Słońce świeciło mi wprost w obiektyw, muszę kiedyś zapytać dobrego fotografa, jak wtedy zdjęcie zrobić ; - )


    Na liczniku miałem dziś 33 kilometry! Życiowy rekord długości dziennego przebiegu. A może raczej krótkości. A była godzina 14! Trochę sobie pospacerowałem, potem zacząłem robić porządki w chacie. Przy tych porządkach znalazłem duży zeszyt w linie i z braku ciekawszego zajęcia zacząłem sobie coś pisać. Część notatek przepisuję właśnie tutaj, aby trochę czytelników pokatować ; - )


    W Jaworniku ognisko można palić wewnątrz budynku. No to sobie zapaliłem.


    Po mocnym podgrzaniu drobiowa z Komańczy była jadalna.


    Wieczorem przed chatą zjawił się zabłąkany turysta, którego zniosło do Jawornika z czerwonego szlaku. Tutaj nie chciał zostać, chciał koniecznie do Komańczy. Opowiedziałem mu, jak wrócić do szlaku. Chyba trafił, bo się więcej nie pokazał. Przyszła pora pozamiatać deski w miejscu pod materac i kłaść się spać.

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Biblioteka dla Szwejkowa w Łupkowie
    Przez komisaRz von Ryba w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 11-02-2014, 22:51
  2. Jakżem rowerem na KIMB do Sękowca jechał
    Przez Wojtek Pysz w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 32
    Ostatni post / autor: 31-05-2013, 09:03
  3. Parking w Nowym Łupkowie
    Przez desorden w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 17-08-2008, 21:46
  4. Na KIMB z rowerem.
    Przez Szaszka w dziale Wypoczynek aktywny w Bieszczadach
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 24-03-2005, 09:06

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •