Ostatni dzień pobytu zaczął się jak zwykle śniadaniem. Nie zaczynam dnia bez kawy i śniadania.
Śniadanie, by nabrać sił na przebudzenie, kawa by się przebudzić i mózg złapał kontakt z rzeczywistością.
Kończyłem kawę, gdy dopadła mnie mrożąca krew w żyłach rzeczywistość. Przy krzesełku w trawie COŚ się kłębiło.
Jakaś gadzina wywijała młynki wokół własnej osi. Złapałem za aparat. Nim ustawiłem ostrość zobaczyłem, że jeden gad zmaga się z drugim.
Jednego szybko rozpoznałem - padalec. Drugi, większy podobny do padalca, ale w takiej kolorystyce... nigdy nie widziałem.
Zakładki