Była już godzina 18. Będąc na żółtym szlaku, wyjęłam mapę, by ocenić ile właściwie jest jeszcze do tego Jasiela. Minimum 3 godziny. Byłam zmęczona i w tym momencie najchętniej zakończyłabym wędrówkę, jednak z drugiej strony ten Jasiel jeszcze był całkiem realny na dziś -jeżeli bym się bardzo postarała. Bez chwili namysłu, zarzuciłam plecak i truchtem pobiegłam na szlak graniczny. Po około 15 minutach byłam na miejscu. Oznakowania mówiły to samo -Jasiel za 3 godziny. No to dalej trucht lub szybki marsz. Po drodze mijałam pełno cmentarzy wojennych, jednak niestety nie przyglądałam im się z bliska -zrobię to następnym razem. Tylko przy jednym, największym zatrzymałam się na sekundę.
26.jpg 27.jpg
W zasadzie już w tym momencie nogi odmawiały mi posłuszeństwa, dlatego postanowiłam, że przerwy będę robić wyłącznie przy głównych słupkach granicznych i będą one trwały góra 2 minuty. Tempa nie zwalniałam. Fajnie się złożyło, że szłam w kierunku, gdzie numery słupków malały, więc odliczałam każdy słupek w oczekiwaniu na ten główny. Zgodnie z założeniami -nie było możliwości postoju przy słupkach mniejszych, choćby nie wiem co. Tylko dzięki tej dyscyplinie dotarłam. Gdy wyszłam na Jasielskie łąki, przekroczyłam mostkiem strumyk -poległam na drodze, z której nie ruszyłam się dobre 15 minut. W zasadzie skonałam :) Był właśnie zachód słońca.
28.jpg
Uśmiechnęłam się z siebie ogromnie, gdyż patrząc obiektywnie nie było możliwym, że dziś zajdę na Jasiel -w zasadzie biorąc pod uwagę przebieg wydarzeń plany Jasiela około 4 godziny temu zostały przecież definitywnie odrzucone, gdyż zmusiła mnie do tego sytuacja. Więc co ja tu do diabła robię i jakim sposobem? Uśmiechnęłam się tylko. No ale zaraz, zaraz. To przecież nie koniec na dziś. Za pół godziny mam pole namiotowe, więc skoro dotarłam już tutaj to i dotrę i tam :) No to poszłam.
Na Jasielskim polu namiotowym byłam około 21.30. Dotarłam do celu. Rozłożyłam namiot, ugotowałam cudowny makaron z serem, obejrzałam mapę i poszłam spać.
Spałam długo, bo do godziny 8. Na dziś nie było wielkich planów. Rano zjadłam śniadanie, wykąpałam się w chłodnym potoku, umyłam włosy. Gdy złożyłam namiot i spakowałam się, była już godzina 11 -ot jak swobodnie płynie czas na Jasielu. Ruszyłam dalej do Moszczańca, czyli 8 km prostą drogą szutrem w samo południe, w samą lampę, gdy słońce prażyło sakramencko. Wdziałam okulary słoneczne, na głowę niebieską starą bandamkę, którą swego czasu często ze sobą zabierałam. Z resztą możesz ją zobaczyć na pierwszym zdjęciu tej relacji. Na tej długości miałam chyba tylko jedno miejsce zacienione, tuż przy dawnej leśniczówce, czyli w drugiej połowie drogi. Gdy znalazłam się w Moszczańcu zaczęłam łapać stopa w kierunku przeciwnym, niż miałam dziś zmierzać. Powodem tego był fakt, że najbliższy sklep jest w Posadzie Jaśliskiej a zamarzyły mi się napoje chłodzące z lodówki. Po zrobieniu zakupów zaczęłam łapać stopa -tym razem do Wisłoka Wielkiego, przejeżdżając znów przez Moszczaniec. Tu odbiłam w boczną drogę i udałam się niemalże autostradą leśną na górę Bukowica. Dzisiejsza wędrówka miała już charakter rekreacyjny. Autostradą -ponieważ droga była tak wielka i szeroka ale jednocześnie bardzo rozjeżdżona przez mostra leśne -tak przeogromnych kolein chyba jeszcze nigdy nie widziałam. Znalazłam się na miłym szczycie.
29.jpg
Z Bukowicy podreptałam na Tokarnię, na której spotkałam konnych turystów.
30.jpg
Na Tokarni usiadłam i zaczęłam szyfrować panoramę Bieszczadów, jaka się pięknie roztaczała. Ujrzałam pasmo Łopiennika i Chryszczatą, z lewej strony zaś Magurę Łomniańską na Ukrainie. Teraz mogąc w domu spojrzeć na mapę Bieszczadów i wygenerowaną panoramę widzę, że na zdjęciu uchwyciłam też między innymi Smerek, Roha, Paportną i Jawornik.
31.jpg
Zakładki