Strona 10 z 13 PierwszyPierwszy ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 OstatniOstatni
Pokaż wyniki od 91 do 100 z 130

Wątek: Z pamiętnika niedzielnego turysty

  1. #91
    Bieszczadnik Awatar tomas pablo
    Na forum od
    01.2009
    Rodem z
    pod karpacie
    Postów
    1,461

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    Cytat Zamieszczone przez skylux Zobacz posta
    w środku było kilkanaście pustych butelek.
    ....butelki widywałem tam zawsze...co najmniej kilkanaście lat temu

  2. #92
    Szkutawy
    Guest

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    Cytat Zamieszczone przez skylux Zobacz posta
    W tym samym dniu co Jimi byliśmy w tej cerkwi. Myślę, że trzeba ją zamknąć bo w środku było kilkanaście pustych butelek. Co będzie, jak komuś strzeli do głowy rozpalić w środku ognisko? Może nie być czego ratować.
    ... popieram... na mojej wichurze był pałac... jak się przeprowadziłem w to miejsce, to wewnątrz pałacu była stolarka nienaruszona, centralne ogrzewanie, wszystkie szyby w oknach, dach..leciutki remont i można użytkować.... później kupiła ten pałac pewna fundacja z Warszawy... nie wiem, ale chyba tylko by móc go zastawić pod hipotekę, otrzymać kredyt, lub występując o coś dysponować większym majątkiem... nikt tak naprawdę się nim nie interesował, a po kolejnym roku ubyła instalacja co, okna, stolarka, wyrwano z tynku przewody elektryczne, zaczął hulać wiatr i tylko miejscowe drobne pijaczki-cwaniaczki robili sobie imprezki przy najtańszym alkoholu.... aż pewnej nocy obudziło mnie odległe wycie syren strażackich i jedenaście jednostek straży nie uratowało pałacu....tak więc byłem świadkiem zrujnowania w przeciągu kilku lat... teraz ten pałac wygląda jak ruina z okresu IIwś .... jeśli ktoś może się przyczynić do zamknięcia tej cerkwii to być może ją uratuje od smutnego losu...

  3. #93
    Forumowicz Roku 2015
    Debiutant Roku 2013
    Awatar Jimi
    Na forum od
    03.2010
    Rodem z
    Rzesza
    Postów
    1,439

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    W zasadzie w tym momencie możemy zakończyć tę Roztoczańską sielankę. Do głowy przyszedł mi fatalny pomysł, jakoby następny odcinek, czyli z cmentarza w Starym Bruśnie do Polanki Horynieckiej pokonać doliną Brusieńki. Z cmentarza wiodła przyjemna ścieżka. Po 5 minutach dojechałam do rzeki Brusieńki. Dalej ścieżka prowadziła wzdłuż rzeki. Po chwili napotkałam przeszkodę w postaci przewalonych drzew. Z lewej strony nie dało się jej obejść, co tłumaczą gęste krzaki poniżej. Z prawej strony był niski, gęsty iglasty las. Nie mając wyboru przeszkodę ominęłam lasem. Potem było tylko gorzej.

    80.jpg

    Wróciłam na moją "ścieżkę" która w zasadzie już zanikła pod przykryciem starty pokrzyw i chaszczy sięgających minimum do pasa. Po prawej dalej ten gęsty, niski las świerkowy co róż z większymi i mniejszymi przewalonymi drzewami lub strome zbocze do rzeki. Tym razem lasem nie dało się iść, trzeba było wrócić na "ścieżkę". A na ścieżce porzywy minimum do pasa jak widać na zdjęciu. Nie chciało mi się nawet kurtki zakładać, szłam z krótkim rękawkiem. Pokrzywy parzyły mnie przez getry. Po rękach oczywiście też ale po dłuższej chwili przestałam na to zwracać uwagę. Starałam się je odgarniać nogą lub rowerem. Przyjęłam zasadę, że nie wolno mi się nawet raz podrapać. Dzięki temu łaskotanie przechodziło lada moment! Już nie zwracałam na to uwagi. W zasadzie jak tylko widziałam pokrzywy, to w zasadzie się cieszyłam i szłam tędy, bo było to sto razy lepsze niż noszenie roweru ponad lub pod zawalonymi drzewami pośród lasu. Od tego lasu ręce, ramiona miałam tak pocharatane jakbym całą rękę pocięła nożem w odcinkach co 2 cm :) Gdybym miała na sobie nową kurtkę to mogłoby to się dla niej źle skończyć, dlatego wolałam pociąć ręce :) Więc ruszyłam w morze pokrzyw :)

    81.jpg

    Ten w sumie krótki odcinek doliny Brusieńki, idąc cały czas wzdłuż rzeki czyli właśie doliną (po lewej miałam wzniesienia, coś na kształt gór, po prawej strome zbocze rzeki) pokonałam w aż półtorej godziny! Chyba nie trzeba dodawać, że było to wyłącznie pchanie/noszenie/targanie roweru. Ah jaka ja byłam zła. Stwierdziłam, że nigdy w życiu tutaj nie wrócę! Niecierpiałam tej doliny! Dżungla! Jakieś badyle twarde i wyższe ode mnie, krzaczory, pokrzywy (te akurat najprzyjemniejsze). Samemu pewnie łatwiej by się szło. Wystarczyłoby się schylić, kucnąć itp. Ale jak przez to wszystko przeprowadzić rower! Chyba nie trzeba dodawać, że było to zdecydowanie moje największe chaszczowanie w życiu. Myślałam, że nigdy z tej dżungli nie wyjdę :) Pieprzonej roztoczańsiej dżungli. Doszłam do miejsca po starym młynie, co dało się usłyszeć przez silny wodospad.

    82.jpg

    W końcu doszłam do "drogi" w wysiedlonym przysiółku Polanki Horynieckiej, uff. Minęłam stadninę koni. Ścieżka znów obsypała się piachem uniemożliwiającym zupełnie przejazd. Znowu trzeba było pchać rower z dobre pół godziny! A szlak jest oznaczony jako rowerowy - do diaska z takimi roztoczańskimi szlakami! Skąd oni mają tyle piachu na drogach??

    83.jpg 84.jpg 85.jpg

    Po sporym wysiłku dnia dzisiejszego ogarnął mnie głód a żarełko już się skończyło. Byłam dziś tylko o skromnym śniadaniu. Zastanawiałam się po jaką cholerę wyznaczają trasy rowerowe przez miejsca po których nie da się jechać rowerem. Po pół godzinie znalazłam odpowiedź. Jak najbardziej warto było tędy pchać rower po to, by po czasie wyjść na przepięne roztoczańskie pola ("skrzyżowanie" przy kapliczce) i dalej jechać płytami betonowymi. Potem już wkroczyłam na asfalt (w końcu!) a rowerek sam zjeżdżał sobie z górki. Dość szybkim tempem w ten sposób dojechałam do Nowin Horynieckiech. Stąd miałam dwie możliwości dojazdu do Horyńca -albo elegancko asfaltem, gdzie droga wiedzie cały czas prosto lub znów jakimiś ścieżkami, lasami -kto wie co pod nimi może się kryć, czy będzie łatwo czy nie. Stwierdziłam, że skoro już jestem w Nowinach to wypada je chociaż obejrzeć. Przejechałam więc całą wieś do kapliczki. Tu przeszukałam cały plecak, czy faktycznie nie mam już nic do żarcia? Nic a wody zostało na dwa łyki. No to pięknie. Miałam ochotę jak najszybciej znaleźć się w Horyńcu. Spojrzałam znów na mapę. Najszybciej oczywiście asfaltem, gdzie prosta droga. Ale nieopodal, dalej, znajduje się cmentarzyk wojenny. I ja miałabym go przeoczyć?! Przeoczyć cmentarz wojenny dla jakiś kaprysów?! Nigdy w życiu!

    86.jpg 87.jpg

    Cmentarz wojenny zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Wbił mnie w ziemię. Przede wszystkim swoją pustką. Były na nim tylko dwa wielkie drewniane krzyże przy wejściu a pomiędzy nimi jeden nagrobek. Oprócz tego całość otoczona była wyraźnym wałem i rowem. Pośrodku znajdowały się rzędy a między nimi nasypy ziemi jako znak, że tutaj są mogiły. Nie było na nich żadnych inskrypcji, napisów. I właśnie ta pustka wywarła na mnie większe wrażenie, niż gdyby cokolwiek tu było napisane. Później doczytałam, że jest tu pochowanych 1000 żołnierzy o nieznanej przynależności do jednostek czy armii. Szok! Pierwsza myśl to taka, że Roztocze potrafi niesamowicie wyznaczyć teren cmentarza wojskowego. Najczęściej nie ma na nich nic szczególnego -wał i nasypy i tablice informacyjne, że jesteś na cmentarzu wojskowym ale teren ten jest doskonale widoczny. To robi na mnie większe wrażenie, niż beskidzkie cmentarze wojskowe, gdzie może i nawet znajdzie się jakaś mogiła czy krzyżyk ale teren ten nie jest zachowany. Tu nie chodzi o ozdoby w postaci krzyżyków. Tutaj chodzi o samo wyznaczenie cmenatrza, zachowanie jego lini wałów oraz kształtu mogił, które pokryła ziemia i trawa. Czujesz to, że jesteś na cmentarzu wojskowym. Jednak zdaję sobie sprawę, że pewnie dla 90% odwiedzających jest to zwyczajna nuda, ponieważ tu nic nie ma...

    Co prawda miałam wracać na asfalt ładniutką drogą ale gdy zobaczyłam napis, że za 500 metrów jest jakaś kapliczka leśna, pomyślałam - "i ja miałabym przeoczyć tą kapliczkę leśną dla jakiś kaprysów?! Nigdy w życiu!". Kapliczka owa okazała się najbardziej popularną, wycieczkową atrakcją regionu. Wiele samochodów na parkingu na skraju lasu. Wiele turystów niedzielnych. Niektórzy łamali zakaz wjazdu i podjeżdżali autem pod samą kapliczkę. Wiele ujęć wody zdrowotnej i w ogóle szał atrakcji i ludzi. Gdy pojawiłam się z rowerem na którym miałam bagaże, robiąc wrażenie wytrawnego turysty, wzbudziłam spore zainteresowanie. Napełniłam przynajmniej zapas wody zdrowotnej. Jakieś półgodziny temu miałam wprawdzie plan jechania asfaltem prostą drogą ale teraz pomyślałam, że skoro zajechałam już tak daleko, to nie mam wyboru niż znów jechać lasem :) Przejechałam pod tunelem, potem pod górkę. No i wyjechałam do drogi prowadzącej do Horyńca. Już byłam tak głodna ale z racji, że była niedziela po południu miałam nikłe szanse na znalezienie jakiegoś otwartego sklepu. Spotkałam ludzi i zapytałam o otwarty slep. Powiedzieli zadowoleni, że dziś wszystko jest otwarte ponieważ są dożynki! :) A w centrum jest festyn! :) Koniec świata!!! Pognałam na festyn, na dożynki! Miałam jeszcze półtorej godziny do pociągu, czyli idealnie. A w Horyńcu gra wiejska kapela, ludzie się bawią, poubierani odświętnie, różne domowe pyszności i piwko się leje. Wiejskie, domowe gołąbki, kotleciki, ciasta i inne cuda -każda porcja za... 2 zł czyli symboliczną opłatę :D Ależ jadłam aż mi się uszy trzęsły! :D Głupi to ma zawsze szczęście.

    88.jpg

    Dziękuję za uwgę.

  4. #94
    Bieszczadnik Awatar wadera
    Na forum od
    03.2008
    Rodem z
    okolice Lublina duszą zawsze conajmniej 1000 m npm
    Postów
    259

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    Co za zbieg okolicznośći też w niedzielę byłam w tamtych stronach odwiedzając kraj przodków bo moja rodzina pochodzi z Narola.Co do kapliczki postawionej za oddalenie choroby to nie jestem pewna ale gdzieś w tych latach jak prababka mi opowiadała panował tyfus ona była jedną z niewielu chorych ,którzy przeżyli,może tamten ktoś też był ofiarą tej epidemi.
    „Life is brutal and full off zasadzkas”.

  5. #95
    prowydnyk chaszczowy Awatar Browar
    Na forum od
    01.2006
    Rodem z
    Kraków
    Postów
    2,823

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    No ładne chaszczowanko Brusienką, bardzo ten kawałek od ruin młyna do cmentarza lubię :)
    Ale tak naprawdę to łatwy kawałek, od ruin młyna na południe do zakrętu Brusienki a potem na wschód, tam jest 2,5 km wąwozu, jego przejście to syta dniówka po której dżungla w Kongo to lasek wolski
    Pozdrav

  6. #96
    Forumowicz Roku 2015
    Debiutant Roku 2013
    Awatar Jimi
    Na forum od
    03.2010
    Rodem z
    Rzesza
    Postów
    1,439

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    Haha a ja go nie lubię :) Tak jak mówiłam, na pusto nie ma problemu ale z rowerem to była masakra :) Cały czas mam całą tą trasę przed oczami no bo jak się idzie taki odcinek 1,5 godziny to można nauczyć się go na pamięć :) A ten drugi wariant sobie zapamiętam :)

    ps. Lasek Wolski to chyba najczęściej odwiedzane przeze mnie miejsce w Krakowie (od strony przystanku Baba Jaga) i darzące największym sentymentem -eh ile to jesienno-wiosenno-zimowych wieczorów przesiedziałam w nim z przyjacielem sącząc piwko :) I mało tam ludzi bywa, przynajmniej z tej naszej strony. Kumpel raz nawet w lasku wolskim zobaczył dzika. Nie wiem skąd się to mi wzięło ale często gdy właziliśmy do lasku to mówiłam że idziemy na.. Łopiennik :D (mimo że przyjaciel w Bieszczadach w życiu nie był ;p)
    Ostatnio edytowane przez Jimi ; 15-09-2014 o 18:38

  7. #97
    Bieszczadnik Awatar tomas pablo
    Na forum od
    01.2009
    Rodem z
    pod karpacie
    Postów
    1,461

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    Cytat Zamieszczone przez Browar Zobacz posta
    No ładne chaszczowanko Brusienką, bardzo ten kawałek od ruin młyna do cmentarza lubię :)
    Ale tak naprawdę to łatwy kawałek, od ruin młyna na południe do zakrętu Brusienki a potem na wschód, tam jest 2,5 km wąwozu, jego przejście to syta dniówka po której dżungla w Kongo to lasek wolski
    ja też ....

  8. #98

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    W cudowne, roztoczańskie miejsca trafiłaś (trafiliście). Nieopodal (na trasie od młyna do cmentarza) umknęła Wam kapliczka św. Mikołaja. Tyle, że ostatnio chyba podtopiona przez bobrowe harce. :) W tamtych okolicach jest wiele urokliwych miejsc. Ot chociażby stare siedliska z zapomnianymi, zębem czasu nadgryzionymi , krzyżami, schrony bojowe ( Hrebcianka : 6 schronów jeszcze nie zamurowanych i nieokratowanych ) ... Przepraszam, że się rozgadałem ale Roztocze to Moja Miłość ... jak zapewne dla Was Biesy. :)

    PBS. Cez (może być Czarek).

  9. #99
    Forumowicz Roku 2015
    Debiutant Roku 2013
    Awatar Jimi
    Na forum od
    03.2010
    Rodem z
    Rzesza
    Postów
    1,439

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    Beskid Niski sercu bliski
    ...czyli chaszczem się sztachnąć!

    4/7 czerwca 2015

    http://wadera55.republika.pl/niski_c...015/niski.html

    Chwilę zastanawiałam się, czy opisywać tę węrówkę. Jednak z racji, że czasem lubię cofnąć się w czasie i poczytać swoje wspomnienia, postanowiłam i te utrwalić. Dawno nic nie opisywałam ale to nie znaczy zupełnie, że wędrówek nie było. Wręcz przeciwnie. Były albo krótkie albo w gronie znajomych, więc nie kwalifikowały się do owej serii opowiadań. W międzyczasie zapoczątkowałam nowy kolejny etap, czyli biwakowanie zimą w górach, które stanowić miało jedynie trening przed następnymi zimowymi planami. W zasadzie w pierwszy dzień nowego roku obudziłam się na najwyższej górze polskich Bieszczadów, co stwierdziłam, że jest dobrym rokowaniem na ten rok. Były systematyczne wędrówki po bezdrożach Karpat Ukraińskich. Teraz nadszedł czas, by spakować swój 28 już letni namiot, który podarował mi pewien wspaniały podróżnik i na swoje 28 letnie urodziny udać się na kilkudniową wędrówkę po Beskidzie Niskim.

    W Boże Ciało dojechałam autobusem do Krosna. Przespałam dworzec końcowy, lekko zaskoczyłam kierowcę gdy przemówiłam doń z szeluści autobusu, gdy ten zajeżdżał na zajednię w Krośnie. Podreptałam na znaną mi już obwodnicę. Stąd sprawnie złapałam stopa do Nowej Wsi. W planach była Cergowa. Przeszłam przez most i planowałam niebieskim, potem żółtym szlakiem wejść na szczyt. Udałam się wzdłuż rzeki Jasiołki niewielką ścieżką. Pod koniec była trochę zarośnięta ale przebrnęłam dalej. Doszłam do dużej stokówki. Był potoczek, tak jak na mapie. Tu zjadłam pierwszy posiłek tego dnia.

    01.jpg

    Szlaku nie widziałam, więc ustaliłam azymut. Stokówka szła w kierunku północnym, ja zaś miałam iść na wschód. Trzeba było ją opuścić. Idąc lasem zobaczyłam, że moje zbocze schodzi po prawej do jakiegoś jaru. Skoro jest jar - to musi być potok! Pewnie ten właściwy, wzdłuż którego idzie szlak. Zeszłam do jaru, wdrapałam się na jego drugie zbocze. Dotarłam pięknie do szlaku. Gdzie ten szlak w Nowej Wsi się zaczyna i wchodzi do lasu?! Oj ciężko było to przewidzieć, od samego mostu żadnych zupełnie oznakowań, potem szłam jedyną możliwą ścieżką też bez oznakowań. Raczej na wyczucie trzeba wejść w las, teraz już domyślam się gdzie powinnam. Nawet się zastanawiałam nad tym punktem, nawet się do tego przymierzałam, jednak pokrzywy do pasa dzielące łąkę od lasu -nie zachęciły mnie do tego. Jeżeli ktoś chce wejść w las niebieskim po jakiejś ścieżce -niech zapomni o swoich fantazjach. Dziś tylko uśmiecham się, gdyż te wtedy trawki były niczym w porównaniu z tym co czekało mnie następnymi dniami. Tak więc po 15 minutach chodzenia po lesie na azymut znalazłam się idealnie na szlaku. Niebawem dotarłam do Złotej Studzienki. Stąd znów poszłam pierwszą lepszą stokówką na azymut myśląc że idę żółtą ścieżką. W rzeczywistości żółta szła równolegle ale zaczynała się gdzieś za studzienką. Po 10 minutach doszłam do szlaku. Stąd jak z łuku strzelił, prosto na Cergową. Na szczycie spotkałam turystów a później gdy zostałam sama posłyszałam jakiś okrzyk. Oglądam się, nikogo nie ma -czy ja mam przesłyszenia? Po chwili znów. Oglądam krzaki za zboczem -pusto. Za trzecim razem zorientowałam się, że te nawoływania dochodzą... z góry. Wesoły człowiek szybował na paralotni. Jak wiadomo, na szczycie Cergowej jest las, więc nie wypatrzyłam go za pierwszym razem, gdyż był nad drzewami. A to ci psikus! Potem chwilę szlakiem do jaskiń. Jakież to było piękne miejsce! Zostawiłam plecak i pobiegłam do skałek, wchodząc na większość i oglądając z każdej strony. Ileż jam tam było! Znalazłam nawet jaskinię. Okolica przecudna, jakby w tym miejscu poruszyła się ziemia. Pamiętam, podobne wrażenie miałam na pięknym osuwisku w lesie w Bieszczadach, które też opisywałam. Po dłuższej chwili wróciłam do plecaka. Podążyłam jeszcze chwilę szlakiem, jednak zerkając co chwilę na mapę i kompas w ustaleniu pozycji, z której miałam odbić ze szlaku. W międzyczasie zarysował mi się piękny widok na Pietrosa, zwanego w Niskim - Piotrusiem. Jeszcze chwilę szłam szlakiem aż zniecierpliwołam się tym szukaniem odbicia, więc wymyśliłam swoje. Na azymut, przez krzaki. Pełno krzaków jeżyn i malinisk, oczywiście ścieżki brak.

    02.jpg

    Ale na co mi ścieżka jeśli mam azymut. Doszłam do fajowego zbiegnięcia się trzech jarów w jednym punkcie. Mizerne zdjęcie przedstawia tylko kawałek jednego.

    03.jpg

    Oczywiście potok. W górę i znów do jaru. I znów pod górę. Tak szłam i szłam. Krzaki coraz większe. Drzewa coraz niższe. Czasem napotykałam ściany niskich drzewek iglastych, które w parze z krzakami już zupełnie zagrodziły mi drogę. Nie lada wyzwaniem było wydostać się z tego labiryntu! Ostatni raz taki na prawdę solidny chaszczing zaserwowałam sobie na Roztoczu, co też opisywałam. Tylko, że wtedy było gorzej, bo miałam z sobą rower :) Nie ukrywam, że trochę się już zezłościłam, gdyż idąc i idąc nie mogłam się wydostać, zaś każde podchodzenie do "skraju" okazywało się skrajem złudnym, gdyż dalej było to samo. W końcu stwierdziłam jedno -co by nie stanęło mi na drodze, nie ważne, muszę iść zgodnie z azymutem, gdyż tylko w ten sposób wydostanę się z tej mordęgi. Idąc na pałę przed siebie po dość krótkim czasie wyszłam do miejsca planowanego! A jeżeli już chcemy być drobnostkowi, to wyszłam z lasu ok. 80-100 metrów dalej niż planowałam to sobie w domku w Rzeszowie. Tylko, że w domku obstawiałam, że będę szła ścieżką zaznaczoną na mapie. Idąc dobrą godzinę po niezłym leśnym labiryncie, taki wynik uważam za bardzo dobry. Przecież mogłam wyjść zupełnie gdzie indziej -bo tak na prawdę to Bóg jeden wie, którędy ja właściwie szłam! Czasem chciałabym by mi ktoś wyrysował dokładnie trasę i slalomy którędy chodzę, nawet są urządzenia do tego służące, jednak używanie takowych wynalazków odebrałoby mi w zupełności całą frajdę i sens moich wędrówek, gdyż ważnym elementem ich jest adrenalina, która wytwarza się np. w momencie totalnego wkurzenia gdy chodzę i chodzę i sama siebie pytam -gdzie ja u licha właściwie jestem i czy tak na prawdę dobrze idę? Giepees odpowiedziałby mi na owo pytanie a to oznaczałoby koniec zabawy.

    04.jpg 05.jpg 06.jpg

    Tak więc wyszłam na niesamowicie piękne i bezkresne łąki Beskidu Niskiego. Aż do następnego dnia nie padną żadne nazwy, by zmusić czytelnika do zabawy z mapą. Jednak z kompasem nie rozstawałam się w ogóle i wytyczałam kolejne azymuty lub opisywałam otaczające mnie panoramy. Była już połowa dnia a dopiero 1/3 planowanej trasy przebytej. Zbyt wiele czasu i energii zajęło mi krążenie po labirytnach góry Cergowej i sama zabawa na niej. Jednak cel tej wędrówki miałam dość jasno określony - miała to być po prostu wyrypa i jutro wieczorem planowałam być na ... Jasielu, do którego miałam dotrzeć z okolic Dukli pieszo górami w 2 dni. Praktycznie nigdy nie ustalam sobie punktu docelowego, punktu noclegowego itp -przecież mam namiot. Jednak tym razem zrobiłam wyjątek. Ustanowaiłam cel. Jasiel. Dlatego, że jutro wypadały mi urodziny i chciałam być wtedy w tym miejscu. Od 8 lat nie obchodziłam tego dnia, nawet uwagi nań nie zwracałam. Dlaczego więc teraz nagle mi się odmieniło? Nie wiem :)

    Było bosko. Godzina chyba około 15, czyli późno. Słońce wysoko dawało we znaki. Od tej pory szłam już tylko otwartym terenem. Zanurzyłam się w wysokich, kolorowych łąkach. Schodząc w dół, a w zasadzie wynurzając się zza zakrętu za zagajnikiem, nagle ujrzałam idącą pod górę parę zakochanych nastolatków. Przywitali się. Dziewczyna minąwszy mnie, zaśmiała się sympatycznie do chłopaka, jakby chciała mu przez to powiedzieć - "a zapewniałeś, że będziemy tutaj sami!". Któż mógł bowiem spodziewać się, że nagle zza drzew wyłoni się Jimi. Jak to kolega w Przybyszowie określił -Jimi zawsze pojawia się z Marsa (czyli ni stąd, ni zowąd). Gdy po chwili obejrzałam się - kochanków już nie było na horyzoncie. Pewnie zatonęli w morzu traw. Zeszłam w końcu do sympatycznej drogi.

    07.jpg

    Jednak moja droga nie szła nią ale przecinała i znów miałam wspinać się pod górę. Napełniłam zapasy wody. Wchodziłam coraz wyżej a piękne widoki nie ustępowały.

    08.jpg 09.jpg

    Weszłam na przepiękny szczyt. Zjadłam obiad z widokiem na Pietrosa. Ruszyłam dalej. Nagle dopadło mnie dziwne osłabienie, gardło lekko pobolewało. Ot słoneczny dzień, czasem zerwał się wiatr. Będąc zgrzanym łatwo wtedy o przeziębienie. Tylko nie to! Wynalazłam w apteczce aspirynę i witaminę C. Góra schodziła w dół po to, bym za chwilę wchodziła na kolejną. Potem znów w dół i znów następna góra. W ten sposób wchodziłam i schodziłam na 4 szczyty, których wysokości oscylowały na poziomie przekraczającym 600 metrów.

    10.jpg

    Ot taka wędrówka po Beskidzie Niskim -góry są niewysokie, jednak na trasie do pokonania było ich wiele. Gdy weszłam na ostatnią na tym odcinku, szyfrując panoramę niemało się załamałam - pierwszy szczyt na który miałam jutro wchodzić, był masakrycznie daleko, w zasadzie na samym horyzoncie! O wiele dalej, niż teraz po całym dniu marszu, za moimi plecami była Cergowa. A to miała tylko moja pierwsza górka, dalej za nią cały dzień marszu! Zeszłam w końcu do asfaltu. Tutaj się zawahałam -czy podjechać kilka kilometrów autostopem do Jaślisk, by jutro sprawnie rozpocząć długą wędrówkę? Wtem przypomniałam sobie cel owego wyjazdu - to miała być wyrypa! Nie ma zlituj się. Przeszłam wtem przez asfalt i zaraz za nim padłam. Stwierdziłam, że wejdę jeszcze chociaż na ostatnią górkę i nań rozłożę namiot. Ciężko było wstać. Woda mi się już kończyła. Na szczęście zaraz doszłam do wybornego potoku, więc uzupełniłam zapasy. Wody piłam dziś dużo. No to - komu w drogę, temu w górę!
    Ostatnio edytowane przez Jimi ; 16-06-2015 o 23:43
    "Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.

  10. #100
    Bieszczadnik
    Na forum od
    10.2009
    Postów
    745

    Domyślnie Odp: Z pamiętnika niedzielnego turysty

    Piękny był zachód na Bani?

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. IV Płomień Pamięci
    Przez joorg w dziale Turystyka nie-bieszczadzka
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 03-04-2009, 23:10
  2. Pamięci Przyjaciela.
    Przez WUKA w dziale Poezja i proza Bieszczadu...
    Odpowiedzi: 8
    Ostatni post / autor: 14-01-2009, 18:29
  3. Kto pamięta?
    Przez WUKA w dziale Oftopik
    Odpowiedzi: 24
    Ostatni post / autor: 12-09-2007, 21:37
  4. Pamiątki
    Przez Ajgor w dziale Zakwaterowanie i usługi
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 07-09-2006, 09:32

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •