Kleszcz nie jest globtroterem i nie łazi sobie tak sam pokonując odległości liczone w metrach lub kilometrach. Woli raczej przemieszczać się na gapę i jeśli trafi "frajera" to jego dalsza przejażdżka i przemieszczenie odbędzie się na dwa sposoby.
Pierwszy sposób jest zakończony odszukaniem cienkiej skóry (nie ma czasu na przebijanie się na grubszej) i dogodnego miejsca do krwiopoju i tam wpije się w ciało swojego "środka lokomocji". Gdy się ochla i bardzo mocno spęcznieje od wypitej krwi to najzwyczajniej w świecie sobie sam odpada. Taki pękaty zupełnie nie przypomina siebie przed wyruszeniem na łowy. Przemieścił się, jest ożarty i zatankowany, teraz ma czas nawet kilka lat (2-3 lata) na odszukanie następnego dawcy krwi. Wszystko temu podporządkuje a ma trochę czasu. Generalnie intuicja mu podpowiada, że ma się załapać na żywiciela bo czuje krew, gorzej gdy trafi na człowieka bo wtedy w sumie to czeka go przeważnie męczeńska śmierć gdy zostanie zauważony.
Drugi sposób przemieszczenia się w terenie to załapanie się na "frajera", ale nie dotrze do miejsca gdzie sobie popije... a to spadnie z takiego "środka lokomocji" i to z różnych przyczyn (zostanie strząchnięty przez "ś.l.", zostanie zaczepiony krzakami, trawą itp.), sam odpadnie bo podłoże będzie dla niego toksycznie nieprzyjazne (środki przeciwkleszczowe). Tam gdzie spadnie znowu musi czekać, chociaż musi pamiętać, że czas mu leci, ale może też zostać przeniesiony w bardziej dogodne miejsce niż to było na "stacji początkowej".
Znawcy tematu twierdzą, że nie siedzą wyżej niż 120 cm bo wyżej im intuicja, nabywana setkami lat, podpowiada "po kiego wyżej!". Rozpoznaje nadchodzące ofiary przez swój narząd detekcyjny tzw. narząd Hallera, który jest wrażliwy na dotyk, ciepło, dwutlenek węgla, zmianę wilgotności, gdy rozpozna wskakuje w biegu na ofiarę... losu
O chorobach przenoszonych przez kleszcze, sposobie zakażenia się nimi a zwłaszcza istotnym momentem zakażenia można choćby tutaj poczytać http://www.eioba.pl/a/1qjz/choroby-p...przez-kleszcze
W życiu byłem dla kleszcza tym "frajerem" dwa razy... raz jako dziecko w lato na Mazurach (wbił mi się w bark) a drugi raz po jeździe rowerem po Lesie Kabackim (zaczynał się wbijać w pachwinę... jak on tam wlazł przez obcisłe spodenki kolarskie?).
W Bieszczadach nigdy a chodzę po nich już trochę. Trzymam się jednak zasady , noszę zawsze kapelusz z rondem, za kostkę buty, podkolanówki coolmax (czyli wysokie) i zawsze długie spodnie. Mam też zawsze przy sobie środek na komary i kleszcze firmy J&J, spryskuję gdy mam iść "podejrzaną" trasą (ścieżki zwierząt, łąki, pastwiska gdzie prowadzony jest/był wypas), wytrzepywania odzieży po wędrówce i otrzepywania w jej trakcie a i sprawdzam wtedy siebie też tak na wszelki wypadek.
Z kleszczami w Bieszczadach spotkałem się dwa razy. Pierwszy raz i to w ogromnych ilościach, gdzieś tak w połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy po wędrówce szlakiem granicznym z Łupkowa, zrobiłem sobie dłuższy odpoczynek na łące w Balnicy. Zdjąłem buty, nogi cieszyłem chłodem trawy, oczy zaś pasącymi się krowami gdy w pewnym momencie patrzę jak mi dosłownie po jakimś czasie oblazły nogi malutkimi kleszczykami, przesiadłem się dalej i nadal obserwuję inwazję na moje nogi. Było trzeba zwiewać do lasu, tam porządnie się otrzepać i wnikliwie obejrzeć... to właśnie był dla mnie pierwszy sygnał ostrzegawczy. Drugi raz to kilka lat temu, w nocy wyciągałem kobiecie, mocno już wbitego kleszcza z pleców, przy pomocy scyzoryka i dziesięciogroszówki bo ani ona ani ja nie miałem odpowiednich przyrządów. Coś tam w ciele zostało, ale miała to wyjąć gdy wróci do domu. W tym miejscu można podpowiedzieć, że w aptekach są za kilka złotych specjalne pęsety lub pompki i warto je mieć ze sobą na wędrówkach... wystarczy wpisać w Google "do usuwania kleszczy apteka".


ps. Tomku, już jest taki zapomniany wątek w temacie "żmije, kleszcze, wścieklizna..." http://forum.bieszczady.info.pl/show...C5%9Bcieklizna