Niesamowita wędrówka!!! Pozazdrościć!
Niesamowita wędrówka!!! Pozazdrościć!
Dzień 6. Niedźwiedzim tropem na Pietros Budyjowski
Pierwotny plan zakładał dalszą wędrówkę grzbietem granicznym w kierunku Stoha. W nocy padał deszcz. Rankiem także; wstaliśmy później, niż zazwyczaj. Pogoda była taka sobie a widoczność bardzo taka sobie. Spowodowało to zmianę planów – zamiast na Stoha, idziemy na Piterosa Budyjowskiego. Też go nie widać, ale widzieliśmy go wczoraj wieczorem. Poza tym jest wysoki i samotny, na pewno tam trafimy nawet we mgle.
Jemy śniadanko, przygotowane na kamieniu nakrytym lnianym obrusem w kwiatki.
Przed wyjściem napełnienie wodą wszystkich butelek. Dzisiaj mamy wprawdzie gwarantowaną dostawę wody z góry, ale zawsze pewniej jest mieć swoje zapasy.
Schodzimy z grzbietu głównego i idziemy w kierunku Budyjowskiej Małej.
Potem trawers wzgórza Cristina
Naszą drogą szli też inni podróżnicy. Niestety, a może na szczęście, widzieliśmy tylko ich ślady.
W lesie widoczność jest lepsza, niż na otwartej przestrzeni.
Pietros ma niestety ponad 1850 m i trzeba tam wyjść. Na zdjęciu nie bardzo widać, że było tam stromo, ale było stromo.
Początkowo wydawało się, że szczyt to już jest na tej skałce. Ale to tylko się wydawało.
A szczyt był tutaj, 200 m obok skałki. Na Pietrosie zrobiliśmy jedno z czterech zdjęć, na którym jest cała załoga.
Przy zejściu otworzyło się okienko w chmurach.
Im niżej schodziliśmy, tym chmur było mniej. Ale nasz Pietros wciąż się ukrywał.
Pod Lutoasą spotkaliśmy potężne fundamenty jakiejś niedokończonej budowli, w pobliżu których leżało kilkadziesiąt worków skamieniałego cementu. Co to miało być?
Namiot rozbijamy w jałowcach pod szczytem góry Pecialul (1727 m)
Znów daje się rozpalić z mokrego drewna ognisko, przy którym można co nieco podsuszyć lub przypiec.
Fajna wycieczka, zazdroszczę.
I pewnie nogi przemoczyliście ....
Też bym tak chciał ....
Państwo dość silne, by Ci wszystko dać jest dość silne, by Ci wszystko odebrać
z dnia 6 się mi foty nie wczytują, może za dużo przeczytałem jak na jeden wieczór w końcu całe 5 dni, poczekam (z niecierpliwością) do jutra (to tylko 20 min.) wiec może do rana.
świetna relacja
Dzień 7. Schodzimy w doliny
W nocy padało, rano padało, a gdy przestało, otworzyliśmy okno w namiocie.
Poranek jest nieustająco taki sam – trzeba wstać, ubrać się, coś zjeść, spakować plecaki, zwinąć namiot. Po raz kolejny zwijany namiot jest mokry.
Zostawiamy charakterystyczny ślad po biwaku.
I czas schodzić w dół. A na dole coś zaczyna być widać.
Na polanie-przełęczy Vacaristea Pecealu widać już wszystko.
Widok z polany na najwyższy szczyt Gór Marmaroskich Fărcăul (1961 m) oraz rozsiane po zboczach zabudowania Poienile de sub Munte.
Domki pasterskie z bliska.
Cieszymy się słońcem, bo za chwilę się schowa.
Przy drodze znajdujemy takie grzybki. Aż się gęba do nich uśmiecha Nóż ma długość 13 cm. Grzybów było dużo także w poprzednich dniach, nie zbieraliśmy ich jednak. Dzisiaj jest szansa znieść je na dół!
Skończyły się grzybki i - niestety - skończyło się słoneczko. Dochodzimy do skraju przysiółka Bardiu, miejsca, gdzie jeszcze kilka lat temu nie było prądu. Te dwa domki zwróciły uwagę wszystkich uczestników wycieczki, jednak z powodu padającego deszczu nikomu nie udało się zrobić ładnego zdjęcia. Te same domki umieścił autor na okładce przewodnika „Bukowina, Maramuresz”. Na widać także drogę. Porobiono na niej ogromne, sztuczne garby w poprzek. Wymyśliliśmy, że to w celu ochrony drogi przed wymywaniem kolein przez rozpędzoną wodę, która spływa drogą po opadach. Ale czy dobrze to wymyśliliśmy?
Schodzimy do osiedla
Już jesteśmy w centrum.
To miejsce żyje. Spotyka się tu nie tylko staruszków, jak to często bywa w oddalonych od dróg i wygód osadach. Są też ludzie młodzi oraz bardzo młodzi.
Dom w centrum kadru, kryty świeżą blachą, był niedawno odnawiany i rozbudowywany. Rozbudowa polegała na poszerzeniu budynku o około 2 metry. Aby tego dokonać, wcięto się w zbocze do samej drogi a dach nad dobudowanym fragmentem ma inny kąt nachylenia. W drugą stronę (w lewo) rozbudować się nie dało, bo tam dom już teraz wisi nad uciekającym w dół stromym zboczem.
To jest kontynuacja głównego ciągu komunikacyjnego na terenie przysiółka. Schodzimy stromo w dolinę potoku Bardiu.
Tytułem uzupełnienia: Na pewno Hnitessa nie była najbardziej wysuniętym szczytem 'Polski' przez kilaset lat, bo nie zawsze była ostatnim szczytem granicznym. Stwierdenie 'Nie jest pewne czy Pol był w opisywanym miejscu' w świetle analitycznej rozprawy Tomasza Boruckiego zamieszczonej w 'Wierchach' (2007) brzmi nieco kuriozalnie.
Niewątpliwie masz rację. Nie zawsze była. Co nie jest sprzeczne ze stwierdzeniem, że Hnitessa, traktowana jako masyw, przez kilkaset (w sumie) lat - była.
Zdaję sobie sprawę ze swoich braków w wykształceniu; nie napisałem więc, że "nie był" albo że "był", lecz, że nie jestem pewien czy był. Życie jest za krótkie, by przeczytać wszystkie analityczne rozprawy na każdy temat, toteż przyznaję ze skruchą, że cytowanej rozprawy analitycznej nie czytałem, stąd nie wiem, jak to wygląda w jej świetle i moje wypowiedzi brzmią kuriozalnie, za co serdecznie przepraszam i obiecuje poprawę.
Ostatnio edytowane przez Wojtek Pysz ; 31-07-2014 o 14:51 Powód: popr. składni
... fajna wędrówka... dzisiaj właśnie kolega też opowiadał jak w latach dziewięćdziesiątych wędrowali po Czarnohorze....
Dwa razy przesledzilem juz tą wedrówke-spoko , to jest fajne ze tacy ludzie jak p.Wojtek pokazują takie miejsca,wedrówki .Tez bym tak chciał
Może kiedys mnie ktos zabierze,narazie poznaje bieszczady choc ostatnio pogoda ku temu nie sprzyja, przekonalem się o tym bendąc w ostatni weekend.(ale i tak bylo ok he)
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki