Pokaż wyniki od 1 do 2 z 2

Wątek: Bieszczadzkie przygody TWA cz.V

  1. #1
    Bieszczadnik Awatar Szaszka
    Na forum od
    09.2002
    Rodem z
    znad morza
    Postów
    463

    Domyślnie Bieszczadzkie przygody TWA cz.V

    Jakos nie moglam sie zebrac, zeby dokonczyc relacje, ale w koncu sie udalo. To juz ostatni odcinek.

    Piątek 20 czerwca
    Rano badawczo postawiłam stopę całym ciężarem na ziemi. Eeee, tak sobie... Postanowiłam iść razem z Irasem i Asiczką do Krywego, bo to względnie płasko i po równym. Reszta ekipy wybrała się na Carynską i Rawki.
    Świeciło słonce, ale był dość parno. Ruszyliśmy powoli stokówką z biegiem Sanu. Przez pierwsze kilkaset metrów obawiałam się, ze jednak będę musiała zawrócić, powoli jednak noga „rozchodziła się”.
    Minęliśmy stary kamieniołom. San malowniczo rozlewał się w zakolach, bardzo płytki i pełen białych kamieni.
    Po jakimś czasie i paru kilometrach odbiliśmy w lewo, w zarośniętą dróżkę, i dotarliśmy do ruin mostu.
    Woda sięgała najwyżej do kolan, zdjęliśmy więc buty i ostrożnie przeszliśmy na drugi brzeg. Ostrzeżenie dla zwiedzających: najbardziej śliskie i zdradliwe są te największe i najbardziej płaskie kamienie!
    Iras miał nadzieję na jakieś fotki miss mokrego podkoszulka, ale udało nam się z Asiczka nie poślizgnąć. :D
    Na drugim brzegu poczułam się jak odkrywca w głębi amazońskiej dżungli! Właśnie zaczęłam na dobre podniecać się niedostępnością i dzikością doliny Krywego, kiedy wpakowaliśmy się na dużego fiata, do którego dwoje emerytów upychało połamane gałęzie. Mit „dzikiej niedostępnej doliny” prysnął już zupełnie, kiedy wyszliśmy z lasu i zobaczyłam mnóstwo ohydnych słupów z drutami wysokiego napięcia. Iras popatrzył na nie i stwierdził: „Wiecie dlaczego nie podjąłem się prowadzenia schroniska w Krywem? Bo bym codziennie rano wychodził, patrzył, i by mnie te słupy wk.....y!”. Rzeczywiście, na tle przepięknej doliny stanowiły one rażący dysonans.
    Dotarliśmy do schroniska AM z Lublina. Byliśmy przekonani, ze w tym sezonie jest już otwarte! Było otwarte, i owszem – klucz tkwił w drzwiach. Ale nikogusieńko nie było w środku. Nasunęło mi się skojarzenie ze statkiem – widmo, pływającym bez załogi gdzieś po trójkącie bermudzkim. Prąd był, woda była... Rozsiedliśmy się na werandzie i zjedliśmy posiłek, popijając przyniesionym Żywcem. Mała dygresja – ostatnio dowiedziałam się, ze Żywiec sponsoruje GOPR, tak więc my pijąc to piwo także w pewnym sensie przyczynialiśmy się do sponsorowania GOPR-u, prawda? Hehe.
    Przeszedl przelotny deszczyk, i znowu zrobiło się parno i gorąco. Ruszyliśmy na szlak ścieżki przyrodniczo – dydaktycznej „Dolina Krywego”. Weszliśmy najpierw na wzgórze, gdzie kiedyś stał dwór, a obecnie już tylko kilka ułomków ścian. Ogarnęłam wzrokiem dolinę, i z pamięci wypłynęły słowa z „Ballady o Świętym Mikołaju”: „Święty Mikołaju, opowiedz jak tu było, jakie pieśni śpiewano, gdzie się pasły konie...” Wzruszenie złapało mnie nieco za gardło... To samo uczcie ogarnęło mnie przy ruinach cerkwi. Puste oczodoły okien otoczone gąszczem... „(...) z wypalonych źrenic tylko deszcze płyną”... Rzeczywiście zaczęło padać.
    Przyspieszyliśmy kroku i zaczęliśmy wchodzić na Ryli. Szlak był tak zarośnięty, ze znowu zaczęły nasuwać się skojarzenia z amazońską dżunglą. Osty i pokrzywy sięgały miejscami do ramion. Iras, który był w krótkich spodenkach, klął na czym świat stoi. Odwróciłam się, żeby jeszcze raz rzucić okiem na ruiny cerkwi. Okazało się, ze góry po drugiej stronie doliny zniknęly... Pożarł je sino-szary kłąb, który w dodatku zmierzał w nasza stronę! Założyłyśmy z Asiczka przeciwdeszczowe kurtki. Okazało się, ze Iras w przypływie beztroski nie zabrał z sobą nic oprócz polaru! Pędziliśmy jak wariaci, byle tylko zdążyć skryć się przed nawałnica pod osłoną lasu. Lunęło straszliwie, a wiatr aż przygiął drzewa do ziemi. A my ruszyliśmy stokówką przez Hulskie do Zatwarnicy. Nie wiem ile czasu szliśmy, wiem tylko ze cały czas potwornie lało.... Po drodze płynęły strumienie, woda chlupała nam w butach. Przemoczony Iras po kilkunastu minutach zaczął zamarzać. Zęby dzwoniły mu jak kastaniety i zrobił się siny. Złapałyśmy go z Asiczka z obu stron za ręce, żeby przekazać mu choć trochę ciepła. W życiu nie maszerowałam takim tempem! Ale tylko to nas mogło uratować... Nawet moja stopa przestała popiskiwać.
    Kiedy dotarliśmy w końcu do Zatwarnicy, chmury się rozwiały i wyszło słońce. Humory nam od razu wróciły, zrobiliśmy zakupy w sklepie „Pod Lipą”, a potem zrobiliśmy sobie skrót, przechodząc w bród przez nieco spieniony po ulewie San. Tym razem przeszliśmy w butach, bo i tak było nam wszystko jedno. Na rozgrzewkę zaserwowałyśmy z Asiczką grzane piwo i żurek.
    Wieczorem wciągnęliśmy jeszcze po tradycyjnej kiełbasce z ogniska, i dosc szybko poszliśmy spać, bo wieczór był chłodny. Na szczęście w nocy było nam ciepło... :)


    Sobota 21 czerwca

    Nasz ostatni dzień w Biesach... Było chłodno i pochmurnie, chyba na pocieszenie. O 14:00 mieliśmy stawić się w Dwerniku na pierogach, nie było wiec wiele czasu na wycieczki. Razem z Geronimo i Marcinem zdecydowałam się pojeździć na rowerze. Zaplanowaliśmy trasę przez Dwernik Kamień, Nasiczne, Dwernik i Chmiel z powrotem do Sękowca.
    Podjazd pod Dwernik Kamień zaczynał się od razu za mostem przed Zatwarnicą i miał 11 km długości, co Marcin powiedział mi dopiero po fakcie, na moje szczęście (albo i nieszczęście, hehe). Zatrzymaliśmy się tylko dwa razy – żeby rozpiąć windstopper i zawiązać buta. Gero nie wytrzymał mojego żółwiego tempa i pojechał naprzód, a mi towarzyszył Marcin, podjeżdżający sobie spokojnie na średniej tarczy... aaaaa! Na górze nawet nie miałam czasu pozachwycać się widokami, bo już mi zaczął uciekać na zjeździe... Resztę trasy przebyliśmy w błyskawicznym (przynajmniej dla mnie, hehe) tempie, gdyż droga prowadziła głownie w dół lub po płaskim. Pod koniec wyprzedziliśmy jeszcze jakichś rowerzystów, zmoczył nas także zimny przelotny deszcz. Zlizałam krople spływające mi po twarzy – były słoneeee... Po dotarciu do domku padłam w swoim zabłoconym stroju na łożko, wciągnęłam Marsa, pokontemplowałam swoją nizinno-trekkingową kondycję i poszłam pod prysznic.
    Reszta drużyny wróciła z wycieczki do Dżwiniacza, spakowaliśmy się więc i pojechaliśmy do Dwernka.
    Kultowa knajpa zafundowała nam odrobinę lokalnego folkloru w postaci pana, którego zmogło bieszczadzkie winunio i leżał sobie, cały jakiś taki fioletowy, przez wejściem do „Piekiełka”. Ooo, straszliwa jest moc bieszczadzkiego wina za 3,5 plus kaucja za butelkę!
    Na sobotni dyżur dotarł m. in. MarekM z rodzina, a także Lupino z Anetą. Pochłonęliśmy niesamowite ilości pierogów: ruskich, z jagodami, oraz z mięsem. Aż mi ślinka idzie jak sobie przypomnę te skwareczki, i przysmażoną cebulkę...
    Pod koniec obiadu zrobiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcie i rozjechaliśmy się do domów. Ciekawska wsiadła do auta z Marcinem, Asiczka z Geronimo, a ja z Irasem. Skierowaliśmy się w stronę Berehów. Ja miałam jeszcze zrobić w Wetlinie pewne zakupy, a Gero miał odwieźć Asiczkę do Leska. Punktem zbornym wszystkich trzech samochodów był Nadarzyn pod Warszawą.
    W Górnej Wetlince nakupiliśmy oscypków i świeżego bundzu, a w samej Wetlinie... Doprawdy nie wiem, czemu akurat JA poszłam to kupować... Poprosiłam o sześć butelek wina „Bieszczady”. Dwóch gości, sączących sobie piwko przy stoliku w sklepie skomentowało z podziwem: „No ta pani to musi mieć pragnienie... My tu sobie pifffko, a ona – sześć butelek!”.
    Iras tak zasuwał, ze udało nam się dogonić vw Geronimo tuż przed rondem. Zaczęliśmy dawać rozpaczliwe znaki, żeby Gero przypadkiem nie zapomniał o rundzie honorowej! Kwicząc ze szczęścia, przygotowałam się do wykonania historycznego zdjęcia: otworzyłam maksymalnie szybę, zablokowałam zamek w drzwiach, lewą ręką złapałam za uchwyt pod dachem, a następnie wysunęłam się do połowy przez okno z przygotowanym aparatem! JEST! Zrobił kółko!!! A ja zdjęcie!!! Stojący akurat na stacji benzynowej policjanci wybałuszyli oczy i pogrozili mi palcem, więc szybciutko uciekliśmy.
    Zarykując się ze śmiechu podjechaliśmy pod dom Asiczki. Zostaliśmy u niej poczęstowani kawką i pysznym ciastem, a potem.. Niestety, nadszedł czas pożegnania.
    Na zakończenie dodam, ze pobiliśmy tego dnia rekord trasy Lesko-Nadarzyn: 4h!!! DON’T TRY IT AT HOME!!! Kiedy wysiadłam pod domem Irasa, stwierdziłam: “Wiesz Irek, jazda z tobą samochodem to prawie jak lot szybowcem – tylko bardziej rozłożony w czasie...”

    Jak dobrze pojdzie, to za miesiąc bedzie kolejna relacja.. hehehe.
    TWA RULES! Ide do domu, bo troche skostniałam przed tym komputerem.
    Pozdrawiam,

    я пиду в далекие горы на широкие полонины

  2. #2
    Bieszczadnik
    Na forum od
    11.2001
    Rodem z
    Warszawa (Ochota)
    Postów
    2,504

    Domyślnie Re: Bieszczadzkie przygody TWA cz.V

    Szaszka:
    ". Lunęło straszliwie, a wiatr aż przygiął drzewa do ziemi. A my ruszyliśmy stokówką przez Hulskie do Zatwarnicy. Nie wiem ile czasu szliśmy, wiem tylko ze cały czas potwornie lało.... "

    Trzeba było w Hulskiem skręcić (zaraz za potokiem, przy chacie) w lewo i iść cały czas ścieżką nad potokiem przez gęsty las aż do samego Sękowca. Ścieżka w pewnym miejscu dochodzi do Sanu i tam "przekształca się" w drogę leśną. Wychodzi się z niej już w Sękowcu, mniej więcej w tym miejscu, w którym Wy później forsowaliście San w bród (vis a vis ośrodka Basi). Jest to znacznie krótsza trasa niż ta górą (stokówką) przez Zatwarnicę. Poza tym dlaczego nie zrobiliście sobie postoju w Hulskiem ? Byłoby dobre schronienie przed deszczem.

    "Zęby dzwoniły mu jak kastaniety i zrobił się siny. Złapałyśmy go z Asiczka z obu stron za ręce, żeby przekazać mu choć trochę ciepła."

    Irkiem po prostu wstrząsnął paroksyzm rozkoszy, gdy go tak obydwie, z Asiczką, dopadłyście z obu stron.

    "Na zakończenie dodam, ze pobiliśmy tego dnia rekord trasy Lesko-Nadarzyn: 4h!!! "

    Irek, nie jeździj tak prędko bez b. ważnego powodu. Kiedyś (odpukać !) możesz nie zdążyć wyhamować. Pośpiech to jest wskazany, ale tylko przy ... rozstroju żołądka.

    Pozdrawiam



    Wiadomość została zmieniona (24-07-03 07:37)
    Serdecznie pozdrawiam
    Stały Bywalec.
    Pozdrawia Was także mój druh
    Jastrząb z Otrytu

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Długiego przygody w Bieszczadzie
    Przez bertrand236 w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 52
    Ostatni post / autor: 23-06-2006, 15:03
  2. Przygody Młodych Twórców w Bieszczadach :))
    Przez dsliwinski w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 25-10-2005, 19:43
  3. coś o TWA w necie ;-P
    Przez Szaszka w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 1
    Ostatni post / autor: 12-09-2003, 14:14
  4. TWA
    Przez irek w dziale Bieszczady praktycznie
    Odpowiedzi: 4
    Ostatni post / autor: 10-08-2003, 21:09
  5. Bieszczadzkie przygody TWA, cz.I
    Przez Szaszka w dziale Relacje z Waszych wypraw w Bieszczady
    Odpowiedzi: 8
    Ostatni post / autor: 12-07-2003, 18:38

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •