bertrand236
Nie wywołuj tu genderu i ... tego tam.. Relacjonować proszę...... bo..
bo czekam
Państwo dość silne, by Ci wszystko dać jest dość silne, by Ci wszystko odebrać
Się pisze...
Wstajemy rano, ale niezbyt wcześnie rano. Śniadanie jemy w naszym pokoju i tak już będzie do końca pobytu w Szymkówce. Po śniadaniu zamawiamy u gospodarzy obiadokolację i wyruszamy na Mszę Św. do cerkwi, która teraz kościołem jest. Znowu karawan wspina się na te same serpentyny, co wczoraj. Po drugiej stronie góry na postumencie stoi płaskorzeźba głowy oficera Nie mogę się nadziwić, że jeszcze stoi… Mijam schronisko, które bardzo lubi jeden z naszych kolegów forowiczów. Jeszcze przed „Leśnym Dworem” swoją drogą pięknie wyremontowanym skręcam w prawo. Droga równa, jak stół, nie to, co kiedyś. Mijamy Krzywy domek, co dawno już sczerniał i nie jest taki ładny oraz wodospad. Droga pnie się pod górę, ale karawan daje radę. Na górze, jak to na górze ładne widoki i nic więcej. Droga opada aż do samego brodu. Co to za bród, po którym można przejść suchą nogą? Woda płynie pod i w betonowych płytach. Kiedyś to i rurę wydechową można było w nim urwać, a teraz co? Oj zmienia się Bieszczad! Przejeżdżamy przez trzy brody i parkuję pod cerkwią znaczy się na dole. Teraz już tylko pod górę i jesteśmy na miejscu. Po Mszy Św. Krótka rozmowa z miejscowym proboszczem, zwiedzanie cerkwi i odjazd.
CD Jutro
bertrand236
No...
no pięknie
Państwo dość silne, by Ci wszystko dać jest dość silne, by Ci wszystko odebrać
Witam
osoba nr 7 melduje się :) i informuję, że jestem już zalogowana na forum. A teraz z radością czytam zaszyfrowaną wersję naszych wspólnych wędrówek.
może mało aktywna ale pozdrawiam serdecznie
Witam na forum
Pozdrawiam
bertrand236
Wracamy w stronę brodów, a nawet dwa przejeżdżamy. Tak dla odmiany po Mszy Św. trzeba odwiedzić Wiatrak Lucyferów. Przed trzecim brodem się zatrzymuję. Przechodzimy przez potok i idziemy ścieżką. Ścieżka ta jest oznaczona na drzewach znakami kapelusza. I tak się zastanawiam: są w Bieszczadzie szlaki turystyczne, są szlaki kapliczkowe, są szlaki tak zwane ścieżki spacerowe i jest szlak kapeluszowy, ale, po jaką ch…rę? Może jeszcze jakiś Zakapiorski powstanie? Od strony, w którą my podążamy, co chwilę jacyś ludzie idą. Znaczy się Wiatrak Lucyferów robi się coraz popularniejszy. Brniemy po błocie pod górę. Nagle naszym oczom ukazują się ciekawe tropy. Ktoś przed nami szedł tą droga na bosaka. Z błota wystają kamienie, korzenie, ale nic to. Jak da się w klapkach w Tatrach, to można na bosaka w Bieszczadzie. Po drodze dziewczyny spożywają to, co rośnie na krzewach i obserwują bacznie otoczenie. Ja wolałbym zrobić z tego nalewkę… Tuż przed celem naszej wędrówki naprzeciwko nas idzie mała grupka młodych ludzi. Butów odpowiednich do chodzenia w terenie nie ma nikt, za to już wiemy czyje tropy podziwialiśmy wcześniej. Był to młodzieniec w wieku około 20 lat. Nawet się nie sililiśmy na jakąkolwiek uwagę- głupoty podobno nie da się wyleczyć. Po chwili naszym oczom okazał się cel naszego spaceru. Nawet wody w Wiatraku było więcej niż zwykle widziałem. Kto chciał to wchodził do środka, kto nie chciał podziwiał z dołu. Po jakimś czasie postanowiliśmy wracać. Tym razem jak to zwykle czynię w pewnym momencie skręcam w lewo w bardziej zarośniętą ścieżkę. Po lewej stronie ukazuje się nam piwniczka z owalnym sklepieniem. Ciekawe, czy to była ziemianka, czy może chałupa stała nad nią? Jeszcze tylko przeprawa przez potok i jesteśmy przy karawanie.
bertrand236
Chwila zastanowienia dokąd jechać i zawracam. Znowu przez dwa betonowe niby brody. Jadę cały czas prosto, aż droga się nie skończy. W miejscu, w którym kiedyś stała cerkiew i została rozebrana, bo woda miała ją zalać, ale nie zrobiła tego skręcam w prawo. Po lewej stronie stoi budynek, w którym już podków nie robią. Po jakimś czasie mijam cmentarz, który jest na zboczu. Jedziemy coś przekąsić. Od wielu lat darzę dużym sentymentem „Bar pod gontami”. Jedzenie zawsze było tam przepyszne, a obsługa po lepszym poznaniu się przemiła. Bar ten ma jeszcze jedną wielką zaletę: jest czynny cały rok, a nie tylko w sezonie jak wiele tego rodzaju przybytków w Bieszczadzie. O dziwo nie ma starszej Pani. Obsługuje sama młodzież. Dziewczyny zamawiają naleśniki z jagodami, a ja tradycyjnie żurek. Siadamy na zewnątrz, bo w lokalu duszno strasznie. W pewnej chwili o mało nie spadłem z krzesła. Z głośnika tuż nad naszymi głowami wydarła się niewiasta „zamówienie nr9 proszę odebrać”. Ło matko było to straszne. Kiedyś donoszono żarełko do stolików bez wrzasków albo ludzki głos zapraszał do odebrania posiłku. W końcu doczekaliśmy się i my. Naleśniki były małe i z niewielka ilością jagód. Nie to co kiedyś… A żurek był podany w temperaturze zbliżonej do zimna. Może wystygł od jajka, które w nim było, bo było bardzo zimne… Zwróciłem uwagę dziewczynie z obsługi a ona moja uwagę przekazała młodemu mężczyźnie na zapleczu. O Sole mio (słowa te zastępują w tym miejscu ogólnie stosowany przerywnik przez ludzi kaleczący język polski), jak on ją wyzwał. Miał do niej żal, że nie umiała się nam odszczeknąć. Ten bar został wymazany przeze mnie z mapy Bieszczadu. Jeszcze tam wstąpię i jak będzie Starsza Pani to będę tam jadł w przeciwnym razie uciekam.
Teraz jedziemy w stronę Cisnej. Mijamy dwie smażalnie pstrągów i nowy bar tuż przed drewnianym mostem. Czy ktoś z siedzących przy tym ognisku w nim jadł? Jeżeli tak, to proszę o opinie. Zatrzymuję się przy sklepie. Dalej idziemy pieszo w lewo. Chciałem kobieto jeszcze pokazać cmentarz ale nie ten koło dzwonnicy. Ten na górze. Idziemy drogą (a jakże asfaltową) lekko pod górę. Przy ostatnim domu starszy Pan radzi nam wejść na łąki i łąkami iść do góry, bo droga błotnista bardzo jest. Zawsze mówiłem, że należy słuchać starszych, więc schodzimy na łąki. Pierwszy wylazłem na przełęcz i uwaliłem się pod drzewem. Za chwilę przyszła Ania. Po jakimś czasie myślałem, że ułożyli tu gdzieś tory kolejki, bo usłyszałem straszne sapanie. Ani chybi parowóz. Po chwili okazało się, ze to Renatka i Małgosia dochodzą… Niebo zaczęło robić się ciemne. Nic to – mówię dziewczynom idziemy do wsi, która kiedyś nazywała się „zimne miejsce”, czy jakoś tak. Słychać zbliżające się grzmoty, a na cmentarz jeszcze daleko. Renatka postanowiła wracać. Za Nią po chwili Ruszyła Małgosia, a my z Anią jeszcze idziemy w stronę cmentarza. W końcu my też zawracamy. Grzmi, gdzieś nad Soliną, a my, nie zmoczeni schodzimy błotnistą drogą. Starszy pan który, radził nam iść przez łąki nadal siedzi przed domem. Zagadnąłem go i rozpoczęła się długa opowieść. Człowiek ten pamiętał tragedię z 7 i 8 lipca 1946 roku. Pokazał nam miejsce, w którym stał ten dom. Obiecujemy sobie, że jeszcze kiedyś przyjedziemy do niego, żeby poopowiadał nam. Jeszcze tylko wizyta na cmentarzu. Pokazuję dziewczynom, gdzie jest mogiła Ukraińców… Wracamy do karawanu i on zawozi nas do Szymkówki. Jemy tam obiadokolację, która przeszła nasze oczekiwania. W bardzo przystępnej cenie bardzo dużo dobrego jedzenia. Na koniec kawa. Już wiemy, że do końca naszego pobytu w Szymkówce będziemy się tu stołować. Ania gotuje wspaniale, a Krzysztof mówi, że to jego szkoła. Nie wiem, gdzie leży prawda, ale serdecznie polecam. Po kawie jeszcze spacer do centrum i to koniec dnia.
Ostatnio edytowane przez bertrand236 ; 14-09-2014 o 21:00
bertrand236
Pozdrawiam
DUCHPRZESZŁOŚCI
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki