Oni cały czas się byczyli. Podczas kiedy my z Anią odpoczywaliśmy reszta towarzystwa dyskutowała o sposobie powrotu do cywilizacji. Hania i Renatka postanowiły wrócić ta drogą, która przyszliśmy. Reszta towarzystwa postanowiła wracać przez Armat. Niby dłuższa droga ale bardziej widokowa. Pożegnaliśmy się czule i poszliśmy w swoje strony. Niebo trochę, ale tylko trochę pojaśniało. Szło nam się dobrze poprzez łąki i polany. Natomiast w lesie szło nam się źle. W lasach rozchodził się przykry zapach. Nie był to zapach niedźwiedzia ani innego zwierza. Ten smród to uryna. Ja rozumiem, że czasem trzeba wydalić z siebie nadmiar płynów, ale można odejść kawałek dalej od ścieżki. Nie był to smród wydzielany tylko przez urynę ale także przez… sami wiecie. I te wszędobylskie chusteczki higieniczne i inne papiery służące do… sami wiecie. Szybko przechodziliśmy przez las, żeby być na świeżym powietrzu z ładnymi widokami. Niby nie sapię, niby się nie pocę, ale zaczynam odczuwać zmęczenie. Po drodze stała wiata przy której ochoczo zlegliśmy. Tam dosyć długo odpoczywaliśmy. W końcu trzeba było powstać i maszerować dalej. Kiedy dotarliśmy do schodów wiedziałem, że już niedaleko. Jeszcze kilka minut i widzimy Renatkę i Hanię, które po nas podjechały. Renatka powitała mnie puszka zimnego złocistego napoju. Prawda, że mam kochaną żonę? Piję browarek i zdejmuje buty. Od razu mi lepiej. Jedziemy na obiad do baru, który jest z drugiej strony miejscowości. Dają tam smacznie jeść. Ala jest przeszczęśliwa, bo serwują tam duże i smaczne schabowe. Po obiedzie się rozstajemy. Wracamy na kwatery. Na kwaterze dostaję dreszcze i temperaturę. Renatka mocno się zaniepokoiła. Ale naszło mnie to od wysiłku. Już wiem, że Bieg Rzeźnika nie jest dla mnie ;-)
Zakładki