Szyderca
Nie skarcone, jeno delikatnie zwróciłem im uwagę, że to nie bieg rzeźnika! Zdjęcia, które później zamieszczę będą jednoznacznie wskazywać, iż nie mogłem ich zrobić znajdując się na prowadzeniu. Widzę, że demokracji się zachciewa – nie ze mną te numery. Co prawda grupa była niewielka ale i tak momentami ciężko było ją ogarnąć. Na przykład drugiego popołudnia, gdy już wszystkie butelki zostały osuszone należało poszukać wody i jakiegoś w miarę płaskiego miejsca na nocleg. Poprosiłem więc, byśmy trzymali się prawej strony i szli wzdłuż górnej granicy kosodrzewiny gdyż na ścieżce biegnącej szczytami wody się nie spodziewałem a poniżej od czasu do czasu pojawiały się jakieś mniejsze lub większe jary. No i ruszyliśmy w prawo w dół do linii kosówki, jak się po chwili okazało we dwóch: bartolomeo i ja . Reszta grupy pocięła dalej szlakiem biegnącym grzbietem. Za bardzo by mi to nie przeszkadzało, ale akurat tego popołudnia przez grzbiety wędrowały chmurzyska i co chwilę to znikali z pola widzenia to się pojawiali, nie było widać dobrze dalszego przebiegu grani i mogło okazać się, że po pewnym czasie nasze drogi całkiem się rozejdą i stracimy się z pola widzenia. W końcu zareagowali na nawoływania i machanie rękami i na szczęcie postanowili dołączyć do nas. Jak pewnie wszyscy wiedzą, prawa ręka to jest ta, jak się leży na brzuchu to od ściany, ale żeby na przyszłość nie było nieporozumień, ogłosiłem krótkie szkolenie podniosłem prawą rękę i powiedziałem tylko: to jest prawa ręka! Nawet zbytnio nie protestowali, choć jednomyślności nie było, bieszczadzka kuna na to: ja się wstrzymuję! Ja pierdziu, pomyślałem z ulgą, przecież mogło być trzy głosy sprzeciwu a tu tylko jeden wstrzymujący się. Udało się! Prawa strona nadal może być prawą, ufff.
Tak więc, już całą grupą znaleźliśmy fajne wypłaszczenie pomiędzy dwoma strumykami, na którym założyliśmy drugi biwak:
Zakładki