Dla zainteresowanych relacja z 3 dniowego (plus jedna godzina) rajdu po Tatrach Niżnych. Niestety zdjęć jest niewiele i robione są telefonem komórkowym, stąd słaba jakość. Może kiedyś dorobię się dobrego aparatu i nauczę robić zdjęcia.
Miałem jechać z przyjacielem, ale wyszło nieporozumienie w kwestii terminów. Przyjaciel żył w przekonaniu, że jeszcze półtora tygodnia do wyjazdu, a ja wierząc, że jedziemy za trzy dni zacząłem się pakować. Nie pozostało nic innego jak nie jechać w ogóle, lub jechać samemu. Ponieważ co do zasady lepiej zawsze w góry pojechać aniżeli nie, to w czwartek o 3:00 wrzuciłem plecak do bagażnika samochodu i ruszyłem z podwarszawskiej sypialni na południe w stronę Liptovski’ego Mikulaszu, z zamiarem zaparkowania w miejscowości Liptovski Jan. Na miejscu byłem około 10:00. Pozostawiłem swój jedyny, samotny, samochód na dużym parkingu z tabliczką „free parking” i ruszyłem zielonym szlakiem w kierunku północnym na szczyt „Kupiel”, żeby następnie zejść na przełęcz pod Kupielem. Następnie kontynuowałem niebieskim szlakiem na przełęcz „Prednych” i dalej na Krakova Hola (1751m npm). Z Krakovej roztaczał się przepiękny widok na Demanowską dolinę i na kotlinę Tarzańską wraz z jej osadami i jeziorem Liptowskim.
2014-09-04 14.54.59.jpg2014-09-04 14.55.11.jpg2014-09-04 14.55.22.jpg2014-09-04 14.55.42.jpg
Słońce prażyło , a ja czułem się wyśmienicie.
Siedząc przy krótkim odpoczynku pod Krakovą usłyszałem za sobą w krzakach jakieś niuchanie. Tak jakby jakiś zwierz wciągał intensywnie powietrze nozdrzami. Wiecie, że w takich chwilach wyobraźnia potrafi przywołać obraz miśka zainteresowanego w najlepszym wypadku moim prowiantem, jeżeli nie mną samym. Oczywiście logika podpowiada, że to pewnie jakieś znacznie mniejsze zwierzę, a nawet jeżeli trochę większe to raczej roślinożerne. Niemniej jednak wykrzyczałem „niedźwiedziu jestem tu!” i niuchanie ustało. Od tego czasu zawsze przedzierając się przez zarośla gadałem do siebie, albo chociaż powtarzałem „idę!”. Tak na wszelki wypadek. Nie wstydzę się tego, w końcu warto być „bear aware”.
Z Krakovej poszedłem w dół na przełęcz Javorie, a stamtąd na wschód czerwonym szlakiem w stronę leśniczówki przy „Bystrou” . Teraz dwa słowa o szlakach i ich oznakowaniu w Niżnych. Otóż jest sporo mniej uczęszczanych szlaków, które w wyższych partiach mają postać słabo zarysowanych ścieżek, często przedzierających się przez gęste krzaki lub kosówkę. Niemniej są dosyć dobrze oznaczone i nie ma większych problemów z odnajdywaniem szlaku. Rzecz się ma nico inaczej w niższych partiach gdzie szlaki prowadzą fragmentami łąk lub drogami leśnymi. W tych przypadkach częstość występowania oznaczeń bywa różna i nierzadko brakuje oznaczenia przez odcinek np. kilometra. Nie wiem jaka logika za tym stoi. W każdym razie schodząc czerwonym przecinałem sporą leśną łąkę, a potem wyszedłem na drogę leśną i zgubiłem szlak. Patrząc na kompas stwierdziłem, że idę w dobrym kierunku , tj. dokładnie na wschód, więc powinno być o.k. Dosłownie po 5 minutach ujrzałem leśniczówkę nad potokiem, dokładnie to czego się spodziewałem patrząc na mapę. Niepokojącym wydawał się tylko fakt, że to tak szybko poszło i że nie mogłem odnaleźć kolejnego – żółtego -szlaku, w kierunku miejscowości Malużina. Od leśniczówki odchodziło kilka dróg, ale jakoś żadna nie chciała być szlakiem, ani nie wydawała się wieść w odpowiednim kierunku. Po godzinie takiego błądzenia stwierdziłem, że robię zmęczony i czas na posiłek. Poza tym z zasady nie gotuję w miejscu biwaku ze względu na niedźwiedzie. Przysiadłem na skraju drogi, rozłożyłem maszynkę i jąłem strugać prowizoryczną łyżkę z patyka, bo prawdziwej zapomniałem L. Tymczasem z lasu wyszła trójka grzybiarzy. Zapytałem ich o drogę , ale nie wiele mogli mi poradzić. Uprzejmie zaoferowali, że mogą mnie podwieźć do Liptvsky’ego Jana, bo tą drogę znają, ale ze zrozumiałych względów odmówiłem. Robiło się już późno, i byli trochę zdziwieni, że odmawiam, ale wytłumaczyłem im, że jestem przygotowany do spędzenia nocy w lesie. Po kilku do okolicznościowych wymianach uprzejmości grzybiarze oddalili się, a ja z przyjemnością wziąłem się za pałaszowanie liofilizowanego Chili con carne. Powspominałem przy tym posta Jimi jak błądziła wokół góry Baranie. J Następnie, wstyd się przyznawać, uruchomiłem smartfona… Roamingu nie miałem, ale GPS, powinien działać? Otworzyłem aplikację, która podaje współrzędne geograficzne, chwila niepewności i już wiedziałem gdzie jestem. Rzut oka na mapę i wszystko jasne! Nie ma wyjścia, trzeba się cofnąć z 1,5 km do szlaku… Spakowałem graty i ruszyłem na poszukiwanie szlaku. Znalazłem go bez trudu, ale słońce już było dawno schowane za górami i czas było szukać miejsca na biwak. Idąc wzdłuż strumienia zauważyłem zdewastowaną kładkę. Z początku myślałem, że przez nią wiedzie szlak, ale po drugiej stronie nie było szlaku, za to znalazłem kawałek płaskiego mięciutko wyścielonego mchem terenu, w sam raz pod namiot. O 20:15 w zasadzie było już całkiem ciemno, a ja w świetle czołówki układałem rzeczy w namiocie i pakowałem się do śpiwora. Budzik nastawiony na 5:00. Czułem zmęczenie po długim dniu, więc bez problemu szybko zasnąłem wśród zapachu lasu. Uwielbiam Karpaty.
Dzień 2.
Nad ranem ciepło wieczoru było już tylko wspomnieniem i do-ubierałem się w polara i kurtkę. Po osiągnięciu odpowiedniego poziomu ciepła zapadłem w przyjemnym sen, z którego wyrwał mnie budzik. O 5:00 było jeszcze zupełnie ciemno. Poleżałem więc i podrzemałem jeszcze pół godziny, a potem zacząłem poranne zwijanie obozu. Biwakowałem nieopodal pięknych polanek, których zdjęcia, już oświetlonych pierwszymi promieniami słońca, zamieszczam poniżej.
2014-09-05 06.39.18.jpg2014-09-05 06.42.41.jpg2014-09-05 08.23.18.jpg
Przy leśniczówce w Bystrou byłem przed 7:00. Akurat pracownicy leśni grzali silniki w kilku ciężarówkach i spychaczo-ładowaczach do pozyskiwania drewna. Najwyraźniej przygotowywali się do kolejnego dnia pracy. Szybko oddaliłem się od tego miesjca ze względu na mało przyjemny smród z układów wydechowych maszyn. Zjadłem dalej przy szlaku małe śniadanko i podążyłem przez przełęcz „Swidovskie” do wsi Malużina. Dzisiaj byłem bardziej ostrożny przy wybieraniu drogi „na azymut” i starałem się pilnować szlaku, co w kilku miejscach nie było banalne. W Malużinie zakupiłem i zjadłem kilka owoców i bułkę, a potem ruszyłem niebieskim szlakiem prowadzącym po asflatowej stokówce s stronę grani głównej Niżnych. Mój plan był taki, żeby dojść do schronu – Utulni – Ramża. Nie chciałem jednak iść cały czas niebieskim szlakiem, tylko skręciłem w pewnym momencie w leśną drogę wiodącą dokładnie na północ, która według mamy powinna mnie zawieźć dokładnie do Ramży. Według regulaminu parku, nie powinno się chodzić poza szlakami turystycznymi, ale jakąż szkodę wyrządza ktoś poruszający się rozjeżdżonymi ciężkim sprzętem drogami leśnymi? W każdym razie doszedłem bez przeszkód do Ramży nie spotykając nikogo, poza padły lisem, którego zdjęcie zamieszczam. Krwawe ślady w okół jego szyi pozwoliły przypuszczać, że zginął od sideł. Pożyczyłem mu więcej szczęścia w przyszłym wcieleniu i podążyłem dalej.
2014-09-05 12.41.10.jpg
Poniżej zdjęcie utulni Ramży.
2014-09-05 13.23.08.jpg
W odległości 250 od schronu znajduje się wydajne źródełko. Słyszałem, że Słowacy dbają bardzo o ujęcia wody w górach i tutaj się to potwierdziło. Ujęcie było doinwestowane w świeże zadaszenie i rynnę ułatwiająca pozyskiwanie wody. Słońce prażyło tego dnia i być może dlatego bolała mnie głowa. Mimo, że była dopiero 14:00 rozłożyłem się w schronie na karimacie i poszedłem spać na około dwie godziny. Po południu wykąpałem się w źródlanej wodzie, zjadłem tym razem strogonoff’a w wersji lio, napaliłem pod wieczór w piecu i siedziałem sobie przed chatą sącząc wodę (herbaty zapomniałem spakować, a piwa nie chciałoby się nosić) i podziwiając widoki. Z radością myślałem, że dane będzie mi tej nocy być gospodarzem niepodzielnie rządzącym całym schronem, aż już o zmroku usłyszałem głosy rozmowy przebijające się przez las. Przyszło dwóch umęczonych Słowaków , którzy maszerowali aż z Karlovej. Patrzyłem jak się „oporządzają” i przeżyłem lekki szok. Najpierw umyli się chusteczkami higienicznymi typu „baby wipes”. No dobra pomyślałem, można się w ogóle nie myć, można i tak. Potem każdy z nich wsypał po jednej saszetce jakiegoś proszku do 0,5 zimnej wody w butelce, zamieszali tworząc shake’a i wypili. To by było na tyle jeżeli chodzi o kolację. Moje hiper nowoczesne liofilizaty odpadają. Ułożyli w utulni sobie spania, a następnie mówią, że teraz zapalą po skręcie, bo to dobre na zasypianie i czy ja się przyłączę? Podziękowałem (chociaż systemowo nie mam nic przeciwko), a turyście wypalili w pięć minut po skręcie i rzeczywiście po kolejnych pięciu minutach słyszałem już ich chrapanie. A więc to tak wygląda nowoczesna turystyka. Liczy się efektywność! Posłuchałem jeszcze trzasku palącego się drewna w piecu i przyglądałem się migoczącym po podłodze przez otwory w drzwiczkach światełkom płomieni. Rozkoszowałem się płynącym ciepłem i zanim się spostrzegłem znalazłem się w objęciach Morfeusza.
2014-09-05 18.30.43.jpg
Strasznie mi się podoba koncepcja takich schronów, czy bezobsługowych schronisk. Nie kojarzę zbytnio takich miejsc w Polskich górach, chociaż pamiętam jak jeszcze w latach 90’tych, moja pierwsza dziewczyna (byliśmy wtedy w LO) zaprowadziła mnie do chaty na Gorcu, gdzie spędziliśmy romantyczny wieczór (szczegóły na innym forum tematycznymJ). Ciekawe czy ta chata jeszcze tam stoi? Ale to już temat na osobny wątek.
Zakładki