Witam. Pojawiłam się na tej stronie, ponieważ odwiedziłam po raz pierwszy Bieszczady. Drugi tydzień września, upragniony miesiąc miodowy. Wybraliśmy z mężem te tereny, ponieważ sądziliśmy, że odnajdziemy tam obopólne korzyści- On wyjazd nad jezioro Solińskie, ja natomiast- upragnione chodzenie po górach. Na dzień dzisiejszy mogę śmiało powiedzieć , że On z urlopu zadowolony, a ja natomiast...no cóż...?! Nie wiem co mam myśleć, nie wiem co mam robić, nie wiem jak dalej to wszystko ogarnąć!!!! Pochodzę z Karkonoszy, można powiedzieć, że góry mam we krwi. Pojechaliśmy nad Solinę, załamałam ręce. Kolejny przystanek- Cisna. Lekkie niedowierzanie- poczułam się jak w rodzimej wiosce. Lasy, lasy, wszędzie lasy. Klimatem Cisnej rozczarowałam się po całej linii. Pomaszerowaliśmy z samego rana, wśród mgły w góry. Po drodze ogromna liczba osóbi, którzy również chcieli odnaleźć się w tych terenach. Wyszliśmy czarnym szlakiem raz, dwa, na Połoninę Wetlińską, gdzie przywitały nas głośne komentarze ludzi.Przez następne dni, zdobywaliśmy kolejne szczyty, ku niezadowoleniu mego męża. Wróciliśmy do Krakowa, gdzie obecnie mieszkamy...i stało się! Nie mogę spać, nie mogę myśleć logicznie! Ciągle w głowie mam te Wasze Bieszczady! Śnią mi się po nocach, pochłaniam Ich historię, ciągle myślę o ludziach, którzy przybyli w te tereny zaraz w latach 50. Męczę wszystkich, wokoło mnie. Chcę wrócić do swojego życia, do codziennych spraw, jednak One mi przeszkadzają! Zaprzątają moje myśli. Uciekałam z nich, rozczarowana, z chęcią. Jednak im bardziej drążę temat, tym bardziej chcę tam wrócić.A przecież nawet mi się tam nie podobało... Jednak im bardziej oddaliłam się od nich, tym bardziej chcę być przy nich.Następnym razem przeszłabym Je inaczej. Nie wiem dlaczego, nie wiem. Rozumie ktoś coś z tego, czy oszalałam?