Pokaż wyniki od 1 do 5 z 5

Wątek: Pikuj to nie pikuś!

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2014
    Postów
    56

    Domyślnie Pikuj to nie pikuś!

    Grzbiet Bieszczadów Wschodnich pomiędzy Pikujem i Przełęczą Użocką to bardzo fajne miejsce. Całkiem blisko, a można tam znaleźć to wszystko, co po polskiej stronie Bieszczadów odbiera nam Bieszczadzki Park Narodowy - czyli przede wszystkim swobodę. Nie ma też tego, co Park dodaje od siebie - czyli tłumów turystów i kiczowatej infrastruktury.

    Byłem tam wielokrotnie pieszo, na nartach, ostatnio już trochę dawno bo ze cztery lata temu, z całkiem nawet małymi jeszcze wtedy dziećmi ( https://picasaweb.google.com/klubik.karpacki/Pikuj ) - od pewnego czasu chodziło mi po głowie aby spróbować tam wędrówki rowerowej. Tym bardziej po zachęcających wynikach wakacyjnego poruszania się rowerem z dziećmi po górach w Rumunii. Trafił się wolny weekend, w miarę dobre prognozy pogody no i ruszyliśmy.

    Ponieważ na wyjazd mogłem poświęcić tylko weekend (szkoła), komunikacyjnie oparliśmy się na samochodzie i przejeździe przez Słowację. Na początek nieprzespana nocka (standard) i niemal równiutko 500 km za kółkiem przez zamglone czasem na maksa drogi. Do Ubli dotarliśmy o 4:20 niemal na styk - o planowanej drzemce mogłem sobie więc tylko pomarzyć. I tak mieliśmy wielkiego farta, bo na dzikim "parkowisku" przy przejściu granicznym akurat było jedno wolne miejsce. Miejsce było wolne, bo praktycznie nie dało się na nie wjechać, chyba dobre pół godziny zajęło mi wprowadzenie tam auta metodą centymetr do przodu - maksymalny obrót kierownicą - centymetr do tyłu - maksymalny obrót kierownicą - itd. Plan rezerwowy przewidywał wycof do Ubli, ale o tej godzinie nie zdążylibyśmy już na poranny pociąg.

    Po szybkim przepakowaniu się, granicę przekroczyliśmy z marszu i jeszcze po ciemaku pojechaliśmy do Bereznego na pociąg. Zimno było już jesienne - termometr w samochodzie pokazywał 1 stopień. Dzieci oczywiście szybko to zauważyły i dały znać.

    Przed pociągiem mieliśmy nawet chwilę czasu na kawę i coś słodkiego do kawy.

    Pociągiem dojechaliśmy do Wołosianki, dalej już normalnie na rowerach do Użoku. Po drodze festiwal sklepów co by dzieci wiedziały, że na wycieczce górskiej też jest fajnie.

    Po zaniknięciu porannych mgieł pogoda zrobiła się jak żyleta - niebieskie niebo, żadnej chmurki, lekki chłodek - idealnie! No i ruszyliśmy.

    Było kilka koncepcji trasy, ale żadne nie była idealna. Ostatecznie wybraliśmy wariant z wjazdem grzbietem przez Jasy (885) na Kruhłą (981) i dalej głównym grzbietem do Pikuja. Wyjazd z doliny Użu (ok. 550) na Jasy (885) był trudny. Ponad trzy stówki podjazdu, miejscami bardzo stromo, po kamieniach i błocie zmusiło nas w kilu miejscach do prowadzenia rowerów. Moje, nieprzystosowane do tego typu tras poczciwe Marathony XR ślizgały się nawet na niewielkim nachyleniu.

    Dalej na grzbiecie do Kruhłej było już znacznie przyjemniej - dało się swobodnie jechać. Sama Kruhła i Przeł. Kut - bardzo przyjemnie, tylko niestety także bardzo błotniście, kałuże błota rozlewały się na całą szerokość drogi co zmuszało do skomplikowanych ewolucji przy ich pokonywaniu - tym bardziej, jak się chciało, aby dzieci jeszcze przez jakiś czas pozostały w miarę mało ubłocone.

    Podjazd na Kończyk Hnylski (1116) w naszym wykonaniu oznaczał raczej podejście. Podejście pokonane kilka razy, bo dzieci miały problem także z wciągnięciem rowerów pieszo. Nachylenie było "słuszne" a i nawierzchnia utrudniała ruszenie z miejsca - błoto, głębokie koleiny, kamienie, itp. - jak to w górach.

    Na Kończyku Hnylskim - jak sama nazwa wskazuje - zaczyna się już połonina, a dla nas zaczęła się właściwa jazda. Sama przyjemność! Niestety w międzyczasie zrypała się pogoda. Niebo całkowicie zaciągnęło się chmurami i zaczął wiać wiatr. Syf szedł od zachodu, szczyty polskich Bieszczadów spowiły chmury - widzieliśmy więc co za jakiś czas będzie i u nas - "la sif" jak mawiają starzy turyści.

    Wjechaliśmy na Mostek (1186), a potem zjechaliśmy na przełęcz (przemiły zjazd) pod Starostyną, gdzie zatrzymaliśmy się na przegryzkę. Podjazd przez Rozsypaniec na Starostynę (122 pozwolił nam się dobrze rozgrzać po tym, jak trochę zmarzliśmy na postoju. Nieco powyżej przełęczy weszliśmy we mgłę/chmury, widoczność spadła do kilku metrów. Zjazd ze Starostyny na Przeł. Chresty (1109) - bajka. Niestety zaczął siąpić deszcz.

    Zrobiło się późno. Nie na tyle, aby spać w tym, idealnym przecież do tego celu miejscu, ale na tyle, aby zacząć się martwić, że przejechaliśmy znacznie mniej niż planowaliśmy oraz nabrać z pobliskiego źródła zapas wody na biwak. Na pierwsze nie mieliśmy zbytnio już wpływu, za to wodę udało się nabrać przy pomocy wożonego ze sobą specjalnie na takie okazje kawałka rurki.

    Wiele już tego dnia nie przejechaliśmy. Ostatecznie z uwagi na późną porę, deszcz i silny wiatr rozbiliśmy się tuż pod grzbietem, na południowym stoku Rozsypańca. Ciepło nie było, uczucie zimna potęgowała wilgoć i silny wiatr. Przytargaliśmy więc trochę drewna, zapaliliśmy ognisko na którym zagotowaliśmy obiad. Przy ognisku dało się trochę pogrzać i w spokoju wypić parę łyków gorącej kawy. Dzieci szybko poszły spać.

    Pod wieczór grzbietem ponad nami przejechała jeszcze ekipa rowerzystów - mieli przeciwny kierunek niż my. Ponieważ dzieliło nas te parę metrów w pionie, tylko sobie z daleka pomachaliśmy. Nieznani jeźdźcy założyli czołówki i pojechali dalej.

    Trochę martwił mnie wiatr bo po tym jak markowy namiot MSRa szlag trafił po jednym wyjeździe, musiałem reaktywować moją staruszkę Salewę. Hilleberga na taki lajtowy wyjazd było mi trochę szkoda. Na szczęście odciągi utrzymały konstrukcję i rano nadal mieliśmy dach nad głową.


    Noc minęła chyba spokojnie - nie wiem, bo po nieprzespanych kilku ostatnich spałem jak zabity. Według prognoz pogoda miała się poprawić, niestety obudziliśmy się w tak samo gęstej mgle jak się kładliśmy.

    Śniadanie ugotowaliśmy na ognisku, zwinęliśmy biwak i ruszyliśmy w dalszą drogę. Na dzień dobry była Żurówka (122 - dało się wjechać, ale dzieciom trzeba było pomóc. Potem zjazd na Jamę i znowu do góry na Behar i Listkowanię (124. Z Listkowani przyjemny zjazd w pobliże Przeł. Ruski Put. Przeł. Ruski Put droga mija dużo poniżej grzbietu. Dałoby się poruszać grzbietem, tak aby nie tracić niepotrzebnie aż tyle wysokości, ale nie z dziećmi. Podjazd na Wielki Wierch (1312) jak się na niego popatrzy - naprawdę robi wrażenie. Skończyło się częściowo jazdą, częściowo pchaniem - przy czym tego drugiego było znacznie więcej. Za dzieci też oczywiście trzeba było wepchać. Z wielkiego Wierchu początkowo stromo, a później przeuroczy zjazd połoniną. Za zjazd trzeba było zapłacić w postaci podjazdu pod Ostry Wierch (1294) - nie było tam jednak już tak stromo jak pod Wielkim Wierchem i dało się wjechać - tylko tradycyjnie dzieciom trzeba było pomóc.

    W międzyczasie pogoda poprawiała się. Ostatecznie pod Ostrym Wierchem znowu na całego wyszło słońce, zrobiło się cieplej a wiatr i chmury zanikały na naszych oczach.

    Ostry Wierch to pierwszy szczyt, który lekko strawersowaliśmy. Nie było sensu zjeżdżać z drogi. Myślałem, że więcej kulminacji przyjdzie nam omijać i byłem zadowolony, że nie było takiej konieczności. Chwilę później, po pokonaniu przeł. Dziurawy Żłób byliśmy na wierzchołku Przyporu – na oko wyżej niż na szczycie Ostrego Wierchu. Jechało się bardzo przyjemnie. Nondag (1303) lekko skosiliśmy i bardzo przyjemnie zjechaliśmy stokami Połoniny Bukowskiej. Dalej grzbietem prowadzi ścieżka, droga natomiast stokami Zełemenego (1306) opada nisko na Połoninę Szeredowską. Pojechaliśmy drogą, ponieważ z dziećmi trudno byłoby przeciskać się z rowerami wąską ścieżką pośród wychodni skalnych Zełemenego. Kosztowało to nas jednak utratę wysokości, ale za to dzieci były zachwycone urozmaiconym błotem, kamieniami i korzeniami zjazdem w bukowym lesie. Młody umysł jeszcze nie ogarnia, że za ten przyjemny zjazd przyjdzie potem zapłacić koniecznością odzyskania utraconej wysokości. Podjazd Połoniną Szeredowską dało się wjechać na rowerach i w ten sposób osiągnęliśmy okolice koty 1318, a nasz cel Pikuj (1406) wyrósł wreszcie wprost przed nami. Podjechaliśmy połoniną pod wierzchołek, a na sam szczyt weszliśmy pieszo.

    W pobliżu szczytu było bardzo dużo ludzi. Niemal tak, jak by się zeszło kilka wycieczek zakładowych. Długo na szczycie nie zabawiliśmy, pomimo, że pogoda była w tym momencie już na tyle cudowna, że chciałoby się zalec w słońcu i grzać się jak stare koty. Było już na tyle późno, że i tak straciliśmy wszelkie możliwości powrotu na czas, ale lepiej było jak najwięcej przejechać za widoku. W każdym razie perspektywy w tym zakresie mieliśmy baaaardzo nieciekawe.

    Przed nami był najbardziej dla nas niewiadomy odcinek naszej trasy. Musieliśmy wytracić mnóstwo wysokości na bardzo krótkim odcinku. Z Pikuja (1406) do Serbowca (<600). Na nasze szczęście była ścieżka. Było naprawdę bardzo stromo, ciężko było jechać i ciężko było prowadzić rowery. Szczególnie dzieci miały z tym problem i rowery raz po raz przelatywały nad ich głowami robiąc fikołka na przednim kole. Na połoninie było jeszcze jako-tako, gorzej było w lesie, gdzie ścieżka była pełna błota.

    Aż żal było tracić tę wysokość tak bez sensu - przyjemniej by było, aby to był długi zjazd. Zresztą sposób zjazdu z grzbietu był jedną z zagwoztek przy planowaniu trasy.

    Nieco niżej trochę się wypłaszczyło i wreszcie mogliśmy poczuć radość zjazdu. Było super!

    W Serbowcu byliśmy po 17 miejscowego czasu. Wszelkie transporty dawno już mieliśmy z głowy. Pozostał nam powrót na rowerach - bez dzieci banalna sprawa, z dziećmi gorzej bo kilometry i podejścia w nogach, odległość słuszna, po drodze przełęcz, a do zmierzchu całkiem mało czasu. Cóż było robić - pojechaliśmy. Najpierw do doliny Zdeniówki (465), dalej doliną na przełęcz nad Roztoką (ok. 900). Początkowo był dziurawy asfalt, który płynnie przeszedł w typową kamienistą drogę. Na przełęczy byliśmy o zmroku. Zjedliśmy przegryzkę, przebraliśmy się bo zrobiło się zimno, założyliśmy oświetlenie i ruszyliśmy. Dla dzieci jazda (zjazd!) po takiej drodze, przy sztucznym oświetleniu to była pewna nowość - poszło więc dłużej niż można by się tego spodziewać, do tego wieczorne, jesienne zimno dawało nieźle w kość.

    Gdzieś przed godz. 21 lokalnego czasu dojechaliśmy do doliny Użu w Użoku. Gdybyśmy byli na czas - wystarczyło by dojechać do Wołosianki i wsiąść w pociąg ... Ale nie byliśmy. Cóż było robić ruszyliśmy głównym asfaltem, bez nadziei, że uda się nam dojechać o sensownej porze. Grubo ponad 40 km z małymi dziećmi, po całym dniu jazdy po górach, w jesienną, zimną noc - marne nasze szanse. Pora była późna na szukanie alternatywnego transportu, zresztą przed domami stały raczej małe osobowe samochody.

    Minęliśmy Użok, Wołosiankę. Gdy jechaliśmy przez Łuh wyprzedał nas samochód, który udało się zatrzymać. Przekonanie kierowcy, że przydałaby nam się pomoc nie było trudne - wystarczyło pokazać dzieci. Gorzej było z możliwością załadowania nas do samochodu - cztery rowery, cztery osoby no i bagaż. Kierowca kombinował - ale nic z tego nie wychodziło. Dzwonił nawet do znajomych, czy ktoś by nie mógł nas podrzucić - było około dziesiątej wieczorem, a raczej już w nocy. Dzwonił do bazy taxi w Bereznem - też bez rezultatu - nie mają dużych samochodów. Dzieci drżały z zimna, szanse na dociągnięcie jeszcze 40 km do granicy były marne. Wreszcie udało się przekonać kierowcę, aby spróbował włożyć rowery nieco zdemontowane - facet chyba nie bardzo sobie to wyobrażał, dlatego nie czekając rozkręciliśmy trochę rowery no i ... weszły. Sami też się jakoś wcisnęliśmy. Byliśmy uratowani.

    Po niecałej godzinie jazdy (40km) byliśmy przy sklepach przed przejściem granicznym. Cała przyjemność za 10 EUR i "duże dziakujem". Jeszcze tylko składanie rowerów, szybkie zakupy i mogliśmy pojechać na granicę. Na granicy luzik, a odprawa na bieżąco. Samochód na nas czekał - to zawsze miłe, kiedy zostawia się auto na niestrzeżonym miejscu. Jeszcze tylko szybkie pakowanie, mocowanie rowerów i można ruszać.

    Udało się wyjechać jeszcze przed północą. Znowu 500km w nocy za kółkiem, mgły, TIRy, stada jeleni i saren przebiegających przez drogę tuż przed maską oraz inne przyjemności - jak np. bolące od znużenia oczy. Ostatecznie do Warszawy nie udało się wjechać przed porannym szczytem komunikacyjnym, co dodatkowo zabrało nam dużo czasu. W efekcie dzieci poszły do szkoły dopiero na trzecią lekcję.

    Wycieczka był wymagająca i trudna. Szczególnie dla dzieci. Sporo trzeba jeszcze zoptymalizować, bardzo starannie planować trasę, tak, aby wykorzystywać właściwości terenu. Sprawdziliśmy możliwości naszego poruszania się z dziećmi w terenie w górach. Zastanawiam się, jakie opony sprawdziłyby się w takim zastosowaniu.

    W zasadzie, aby zdążyć na czas, powinniśmy zmienić plany już na biwaku - szkoda by jednak było być tak blisko celu i go nie zrealizować - dlatego, pomimo, że łączne koszty znacząco wzrosły - kontynuowaliśmy wycieczkę. Myślę, że w przypadku wycieczki bez dzieci weekend spokojnie wystarczyłby na pokonanie tej trasy na rowerach i to bez większego sprężu, zdążając na pociąg powrotny z Wołosianki.


    Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś znowu odkryję Pikuja dla siebie na nowo. Znowu to nie szczyt był celem naszej wycieczki, ale droga na ten szczyt, droga ze szczytu i droga do osiągnięcia tego celu. To lubię!

    Zdjęcia:
    https://picasaweb.google.com/klubik....ikujToNiePikus

    https://picasaweb.google.com/madziaba2/PikujToNiePikus

    Nazwy i wysokości wg mapy WIG:
    http://www.mapywig.org/m/WIG_maps/se...KUJ_300dpi.jpg

    PABLO
    ---------------------------------------------------------------------------------------------
    1994-2014 - 20 lat wycieczek Klubu Karpackiego w Karpaty rumuńskie i ukraińskie
    >> Zapraszam na stronę WWW Klubu Karpackiego: http://www.klub-karpacki.org

  2. #2
    Forumowicz Roku 2012
    Forumowicz Roku 2011
    Forumowicz Roku 2010
    Awatar don Enrico
    Na forum od
    05.2009
    Rodem z
    Rzeszów
    Postów
    5,127

    Domyślnie Odp: Pikuj to nie pikuś!

    Rekordowa wyprawa.
    Ech ! rekordy, rekordy, rekordy ...

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2014
    Postów
    56

    Domyślnie Odp: Pikuj to nie pikuś!

    Jak się ma tylko dwa wolne dni do dyspozycji, to ... trzeba korzystać z tego co się ma.

    PABLO

  4. #4
    Kronikarz Roku 2011 Awatar buba
    Na forum od
    02.2006
    Rodem z
    Oława
    Postów
    3,646

    Domyślnie Odp: Pikuj to nie pikuś!

    Wyprawa jak zwykle rewelacja! Podziwiam naprawde ze wam sie chce- taki kawal na weekend? a toperz mi marudzi ze w Beskidy albo na MRU za daleko na dwa dni Jest to najlepszy przyklad ze chciec to moc a wszystkie ograniczenia i "nie da rady" -sa wylacznie w naszej glowie!

    Ale jak to z tymi dwoma dniami? w szkole przeciez nie ma urlopu... ja pamietam ze co roku zarywalam nawet po dwa tygodnie na jesienne i wiosenne wypady z rodzicami (a na Bieszczady w liceum to nawet po dwa miesiace )
    Teraz robia jakis duzy dym w szkolach o to czy twoje chlopaki takie pilne ze nie chca opuszczac zajec?

    Cytat Zamieszczone przez P_A_B_L_O Zobacz posta
    . Znowu to nie szczyt był celem naszej wycieczki, ale droga na ten szczyt, droga ze szczytu i droga do osiągnięcia tego celu. To lubię!
    ]
    Kit ze szczytem, sam szczyt bez drogi nie jest nic warty... a jak droga fajna to i szczyt niepotrzebny!
    Ostatnio edytowane przez buba ; 02-10-2014 o 14:52
    "ujrzałam kiedyś o świcie dwie drogi, wybrałam tą mniej uczęszczaną - cała reszta jest wynikiem tego, że ją wybrałam.. "

    na wiecznych wagarach od życia...

  5. #5
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2014
    Postów
    56

    Domyślnie Odp: Pikuj to nie pikuś!

    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta
    Wyprawa jak zwykle rewelacja!
    Dzięki!

    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta
    Podziwiam naprawde ze wam sie chce- taki kawal na weekend? a toperz mi marudzi ze w Beskidy albo na MRU za daleko na dwa dni Jest to najlepszy przyklad ze chciec to moc a wszystkie ograniczenia i "nie da rady" -sa wylacznie w naszej glowie!
    Ja jestem przyzwyczajony - zawsze tak było. Ale zauważyłem, że wiele zależy od miejsca zamieszkania, np. dla znajomych Krakusów wyjazd poza Tatry/Gorce (tam mogli jeździć na weekendy w kółko i w te same miejsca) to już wyprawa, coś jak wyjazd na coroczny urlop (latem nad morze, zimą w góry).

    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta
    Ale jak to z tymi dwoma dniami? w szkole przeciez nie ma urlopu... ja pamietam ze co roku zarywalam nawet po dwa tygodnie na jesienne i wiosenne wypady z rodzicami (a na Bieszczady w liceum to nawet po dwa miesiace )
    Teraz robia jakis duzy dym w szkolach o to czy twoje chlopaki takie pilne ze nie chca opuszczac zajec?
    Każda nieobecność w szkole to konieczność nadrabiania zaległości. Jak dziecko jest pilne to samo nadrobi, ale jak nie ... to potem trzeba siedzieć całe dni i pilnować. Szkoda mi na to czasu i zdrowia. Dlatego wolę nie nadużywać dodatkowych wolnych dni, poza jakimiś super wyjazdami.


    Cytat Zamieszczone przez buba Zobacz posta
    Kit ze szczytem, sam szczyt bez drogi nie jest nic warty... a jak droga fajna to i szczyt niepotrzebny!
    Wszedłem na szczyt na zasadzie jak już jestem pod szczytem to wejdę. I tak najważniejsza była, jest i będzie DROGA!

    Czuwaj!
    PABLO

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Pikuj od 6.VIII.2012
    Przez malo w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 0
    Ostatni post / autor: 30-07-2012, 21:02
  2. pikuj
    Przez milka w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 23
    Ostatni post / autor: 05-05-2011, 20:33
  3. Pikuj
    Przez Seba w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 5
    Ostatni post / autor: 30-09-2005, 20:26
  4. Pikuj
    Przez Izabella w dziale Wschodni Łuk Karpat
    Odpowiedzi: 6
    Ostatni post / autor: 22-07-2005, 17:55

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •