Najpierw Wojtek wschodnią ranę mi solą posypał tą opowieścią swoją, potem Henio zapowiedział, że jedzie kopać na przełęczy, też na Wschodzie; to mi się ckliwie zrobiło i żem się pocieszyć postanowił tu, na miejscu, w Ojczyźnie umiłowanej.
No bo w Bieszczadach kolor zapowiadali i to nie w tv czy radiu jakimś, ale GOPR-owcy prawdziwi.
Tydzień wcześniej jakaś dobra dusza pochwaliła się mms-em z widokiem na trawy nieobeszłe, twierdząc, że jej głowę urwać chciało.
Oj dźgnęło w sercu, po długim niebywaniu, dźgnęło mocno!
I co tu dużo mówić, kawałeczek , jak to młodzi mówią „błogodzień” z przerwy w kieracie wyrwany został, po uprzednim i uważnym prześledzeniu prognoz, bo kolor lubi światło.
A gdzie – oczywiste, tam, gdzie ludzi nie ma dużo, najlepiej wcale, widać ładnie, a od wiatru buki krzywe chronią. Mapa prawdę pokazała, tak – tu będzie idealnie. Miejsce dawno nieodwiedzane, o którym wieść niesie, że gawrami licznymi ubogacone. Tam to, dawno temu, pewnej jesieni wyszedłem z jednym z wyżej wymienionych, żeby zobaczyć, jak leży drugi, również wymieniony, przy swoim rowerze i śpi w najlepsze.