Wygląda, jakby pewni panowie w Rumunii nieśli sobie kołdry na nocleg?
Idziemy dalej. Ze Stija grzbietem głównym w stronę Wielkiego Wierchu. Młode nogi niosą Krzycha rączo do przodu. Jednak metodycznie ogląda się co jakiś czas do tyłu i zwalnia, żeby go dziadek Wojtek mógł dogonić :)
Widok spod Wielkiego Wierchu. Widać m.in. jasny dach chaty na odległej polanie. Wiemy, że nie zdążymy tam dojść przed zmrokiem. Dojdziemy tylko pod Żyda. Nie wiemy też jeszcze, że jutro odbędzie się ważne spotkanie międzynarodowe PL-UA-ChRL na szczycie. A bardziej dokładnie – pod szczytem.
Zbliżaliśmy się do miejsca, które wydawało się być Wielkim Wierchem. A gdy już tam wyleźliśmy, na tablicy przeczytaliśmy, że jesteśmy „near Welykyi Werkh Mt.”, a do Wierchu jest jeszcze ponad pół kilometra. Tutaj Krzychu poszedł 130 kroków w stronę szczytu a potem ruszyliśmy dalej, bo się miało ku wieczorowi.
Ok. 14:40 byliśmy na Gimbie i to był ostatni szczyt na dzisiaj. Na ostatnim planie Stoj (po lewej) i Wielki Wierch.
Na miejsce noclegu dochodzimy przy świetle latarek. Dziś pierwszy nocleg w namiocie. W oddali, pod Magurą widzimy poruszające się światła latarek; po chwili znikają.
Na zakończenie pracowitego dnia było maleńkie ognisko z dużą kiełbasą.
Zakładki