Wiata troszkę się zmieniła od naszej poprzedniej wizyty, niegdysiejszy stół służy obecnie za drzwi.
Dzięki temu w środku śniegu było mniej niż na zewnątrz Przysposobiliśmy sobie wiatę dla siebie, przygotowaliśmy zamknięcie...
... a dzięki wytrwałości ogniomistrza mogliśmy na kolację wrąbać kiełbaski z ogniska.
Pyszne były, takie kiełbaski najbardziej smakują chyba właśnie zimą
Wraz ze zmrokiem pojawił się gęsty śnieg, który w nocy przeszedł niestety w deszcz. Niezbyt dobrze to wróżyło dalszej części wyprawy, bo padało jeszcze nad ranem. O tym, że trzeba było nocą utykać nieszczelną wiatę (kapało na śpiwory) nawet nie wspomnę
Heniu, my sobie szliśmy całkiem legalnie i grzecznie szlakiem dla turystów przewidzianym, nie wadząc nikomu i w szkodę nie wchodząc.
Na mandaty zatem nie zasłużyliśmy, a jedyną ceną za wędrowanie bajkową, śnieżną krainą były zmarznięte czasem palce i paluchy.
Ślad skutera trafił się przypadkiem, a skoro już był to z niego skorzystaliśmy, a jak zakręcił w miejscu, gdzie łazić nie wolno, to z radością ruszyliśmy nieskalanym, dziewiczym śniegiem - tam, gdzie szwendać się wolno.
To właśnie miejsce zostawiliśmy z boku, trzymając się znaczków nadrzewnych, co to ich widać nie było;-)
A czasem z zaspy coś wystawało...
No, właśnie, co?
I na chwilę, na moment, o zachodzie, niebo się zaróżowiło.
Nie tylko mapa nam pomogła ale też i zestaw wypoczynkowy:
huhuha1.jpg
Tak, tak, my mieliśmy przewagę liczebną, oni sprzętową, ale jak zsiedli ze skutera to już ciężko było rozpoznać kto jest kim (chyba, że po plecakach)
Jak zeszliśmy troszkę niżej w objęcia lasu, delikatnie się przetarło i można było znów robić zdjęcia:
huhuha2.jpg
A Kamienna Łuka czekała na nas i nagrodziła widokami, co prawda wycinkowymi ale i tak było cudownie. Z chmur wyłonił się kawałek Wetlińskiej:
huhuha4.jpg
i nawet próbowałem zajrzeć przez okno co też mają dziś na obiad:
huhuha6.jpg
Natomiast po drugiej stronie pojawiła się Krasija na Ukrainie:
huhuha5.jpg
Zrobiło się jakby przejrzyściej i z kopyta pocwałowaliśmy dalej, przez falujący ocean bieli ku obiadokolacji:
huhuha3.jpg
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Po pewnym czasie meandrowania wśród śniegowych wydm
huhuha7.jpg
minęliśmy obelisk na mogile P. Gładysza:
huhuha8.jpg
i stało się to co było do przewidzenia! Mianowicie skuter pojechał tam gdzie nie wolno chodzić:
huhuha9.jpg
Teraz już byliśmy zdani tylko na siebie i nasz napęd rakietowy, który pozwalał serfować graniczną falą
huhuha10.jpg
ku przystani:
huhuha11.jpg
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Oj tak, bolało bezustannie i zgrzytało niemiłosiernie, szczególnie w moich rakietach bom ich chyba przed wyjazdem odpowiednio nie nasmarował! Na wszelki wypadek wyznam też od razu, że:
- daliśmy w łapę wszystkim w okolicy, diabła Boruty i gajowego Maruchy nie wykluczając,
- bezczelnie i złośliwie wędrowaliśmy tylko tam, gdzie wolno,
- podeptaliśmy śnieg na znacznej przestrzeni,
- spożywaliśmy niezdrowe produkty i popijaliśmy je zamarzniętą Coca-colą.
Więcej grzechów nie pamiętam, ale jak mi Heniu przypomnisz to i do nich się przyznam. Od razu lżej mi na duszy, mogę więc przystąpić do ciągu dalszego relacji
Dnia drugiego, jak to już zdążyłem gdzieś wcześniej napisać, padało. A dokładniej to deszcz padał. Czekaliśmy więc w wiatce aż zmądrzeje i albo padać przestanie albo w śnieg się zamieni. Doczekaliśmy do stanu pośredniego, bo co prawda padać nie przestał ale zamienił się w takie maleńkie białe koraliki, ni to śnieg ni drobniutki grad. To nam wystarczyło, ruszyliśmy więc raźno w drogę.
Mgliście było, ale szło się dość wygodnie, bo po nocnym deszczu na śniegu utworzyła się twardsza skorupka. Czasem nawet się pod nami nie załamywała.
Mniej więcej po godzinie marszu zdobyliśmy wysokość, na której nocą chyba padało znacznie mniej, bo więcej było świeżego śniegu, nie było skorupki, a widoczność w lesie znacznie się poprawiła.
Zdobywając wysokość traciliśmy prędkość, bo im wyżej tym było bielej... i głębiej.
Wędrówka była coraz trudniejsza, zmiany przecierającego drogę coraz częstsze a odpoczynki coraz dłuższe. Na Czoło dotarliśmy porządnie wymęczeni...
Bartek pognał już dalej i nic nie wspomniał o porannej wyrypie do pobliskiej pieczary! Wśród wędrowców przemierzających grzbiet graniczny krąży legenda o ... no właśnie do końca nie pamiętaliśmy o czym, czy o złotej kaczce, czy o bazyliszku, czy całkiem o innym stworzeniu strzegącym źródła na południowych zboczach Przełęczy pod Czetreżem. W każdym razie kompani wypchnęli mnie po wodę, że gdyby co, czyli jakby bazyliszek tam był to się z nim jakoś dogadam bo mamy taki sam początek. Że niby mam ryj taki nie wyjściowy, czy co? Trudno! Jako, że nie mieliśmy zwierciadła, w zastępstwie wziąłem metalowy kubek marki tesco oraz butelki plastikowe i ruszyłem przez śniegi i wiatrołomy ku pieczarze:
huhuha12.jpg
Na miejscu wsadziłem łeb do środka i stwierdziłem, że to jakaś bujda na resorach z tą legendą. Pieczara była pusta a woda wyśmienita:
huhuha14.jpg
Ciasteczka zbożowe popijane kawą bądź herbatą na bazie tej wody smakowały wyśmienicie i po napełnieniu brzuchów mogliśmy śmiało dalej toczyć się grzbietem pofalowanym jak jakaś mega tarka:
huhuha15.jpg
"Rozum mówi nie raz: nie idź, a coś ciągnie nieprzeparcie i tylko słaby nie ulega; każdy z nas ma chwile lekkomyślności, którym zawdzięcza najpiękniejsze przeżycia." W. Krygowski
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)
Zakładki