Pokaż wyniki od 1 do 8 z 8

Wątek: Czerwcowy długi weekend.

  1. #1
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2014
    Postów
    56

    Domyślnie Czerwcowy długi weekend.

    Jak w tym powiedzeniu o osiołku i żłobach, do ostatniej chwili nie mogłem się zdecydować gdzie by tu się wybrać na tegoroczny, czerwcowy "długi weekend". "Już" w czwartek, około drugiej w nocy udało mi się wreszcie spakować, a na stole wylądowały mapy Pomorza Zachodniego, Litwy, okolic Lwowa, Sudetów i ... Bieszczadów. Ostatecznie zwyciężyła opcja "sentymentalnej wycieczki po terenie pierwszych uprawnień" czyli Bieszczady. W sumie dawno tam nie byłem, a od pewnego czasu chodziło mi po głowie sprawdzenie jak dzieci poradzą sobie na rowerach w klasycznym, bieszczadzkim krzalu. Nieco zamulony, zapakowałem towarzystwo do wozu i pojechaliśmy. Przed ósmą rano dojechaliśmy do Tarnawy (k. Zagórza).

    Pogoda była niezła, ale jeszcze w nocy lał deszcz - należało się więc spodziewać, że błota nie zabraknie. Z Tarnawy asfaltem podciągnęliśmy do Olchowej, skąd już normalną drogą wyjechaliśmy na grzbiet. Już na podjeździe było błotnisto, ale - jak się mogliśmy później przekonać - to był lajcik. Początkowo głównym przeciwnikiem były strome podjazdy i coraz większy upał. Tym bardziej, że dzieci jeszcze w tym sezonie nie przyzwyczajone do bardziej pofałdowanego terenu. Grzbietem, którym się poruszaliśmy był wytyczony jakiś "papieski" szlak, ale już na pierwszy rzut oka widać, że raczej pielgrzymów tam zbyt wielu nie chadza. Za to mieliśmy przyjemność poczucia prawdziwego bieszczadzkiego klimatu - "koleiny po pachy, woda i błoto po pas, krzal wszędzie". Cóż było robić - darliśmy. W takim miłym otoczeniu przełoiliśmy do przełęczy pomiędzy Kiełczawą i Kalnicą. Mieliśmy dalej łoić grzbietem, przez Gawgań i Huczek, ale zrobiło się późno, a chcieliśmy jeszcze trochę tego dnia - dla odmiany - "pojeździć". Zjechaliśmy więc do Kalnicy, skąd doliną Tarnawki podjechaliśmy na przełęcz (ok. 700) pod Chryszczatą. Potwierdziła się więc teoria, że nie ma góry (a nawet kilku gór), której nie dałoby się objechać. Na przełęczy było ciekawe osuwisko, dzieci miały więc przed podejściem chwilę fajnej zabawy.

    Podejście od tej strony na Chryszczatą okazało się być niezłą wyrypą. "Pion" to mało powiedziane - bo warto dodać, że przy darciu w górę błoto nie pozwalało się zaprzeć i trudno było wydrzeć z rowerem w górę. Ścieżka też była raczej iluzoryczna, w zasadzie czystym krzalem szłoby się podobnie, z tym wyjątkiem, że nie trzeba by było pilnować drogi. Pod koniec trafił się jar oraz ścianka, przed pokonaniem której dłuższy czas zastanawiałem się jak w ogóle się tam wdrapać z rowerem - nawet ogołoconym z bagażu. "Nadludzkim wysiłkiem", nieco po zmroku udało się osiągnąć podszczytowe wypłaszczenie. Jeszcze tylko trzeba było donieść resztę bagażu, skoczyć po wodę i "już" można było zabiwakować. Przynajmniej nie brakowało chrustu. A cóż może być przyjemniejszego, niż wieczór przy bukowym ogniseczku, w środku lasu po dniu pełnym, wrażeń - w zasadzie nie po jednym dniu, bo nie mogłem sobie przypomnieć kiedy ostatni raz spałem.

    Noc była na szczęście chłodna, podobnie poranek. Pospaliśmy dłużej, i nie obudziły nas nawet tabuny zawodników tegorocznego "Biegu Rzeźnika", którzy w ilości ponad 1400 luda, przebiegli podobno o świcie nieopodal naszego biwaku. Niestety zostawili po sobie sporo wszelkiej maści śmiecia. Po spokojnym śniadanku wdrapaliśmy się na szczyt Chryszczatej i ruszyliśmy grzbietem Wysokiego Działu. Na grzbiecie jechało się całkiem sprawnie - jednak wydeptany szlak turystyczny to nie to samo co pokuta dla pielgrzymów na papieskim "szlaku". Zdarzało się co prawda trochę błota, ale najbardziej zatrzymywały nas strome podjazdy, które dla dzieci (i nie tylko) okazały się zbyt strome. Nie ma co się oszukiwać - w tej formie turystyki jesteśmy cienkie bolki i nasze obładowane rumaki musieliśmy, na co stromsze ścianki po prostu wtaczać. Za to zjazdy dawały sporo przyjemności dzieciom i sporo ... strachu (o dzieci) mnie. Po południu dotarliśmy nad Cisną. Wciągnęliśmy solidny obiad w schronisku PTTK pod Honem po czym na spokojnie zjechaliśmy do Cisnej. Tam niestety tłumy nas przytłoczyły - nawet w W-wie rzadko widuję tylu ludzi. Korki na ulicach, sznury samochodów na drogach, tłum jak na Monciaku w środku sezonu. Dopchaliśmy się do sklepu w celu zakupu "motywatorów" i czym prędzej uciekliśmy. Niestety na drodze nie było lepiej - w obie strony ciągnęły się nieprzerwane sznury samochodów z rejestracjami niemal z całej Polski. Widać, że legenda Bieszczad nieprzerwanie tkwi w narodzie. Tym bardziej, że po tym jak wyglądają knajpy, standard obsługi też się chyba znacząco poprawił, a klientela zmieniła. Jako, że wyjazd był sentymentalny na biwak pojechaliśmy na bazę do Łopienki - nie byłem tam chyba ze dwadzieścia lat. Cerkiew już dawno odbudowana, a pamiętam jak była tylko kupą kamieni. Na bazie oczywiście pusto nie było. Co ciekawe trafili się sami rowerzyści - dopiero po nocy dotarła jeszcze z buta grupa harcerzy i harcerek.

    Z każdym dniem upał stawał się coraz bardziej odczuwalny. Sobota przywitała nas uderzeniem gorąca. Pojechaliśmy przez Sine Wiry, zajechaliśmy do Jaworca na żarło, a potem wyjechaliśmy na Przeł. Szczycisko. Ile można jechać drogami?! No to zjechaliśmy w krzal. Błoto na grzbiecie Połomy trzymało poziom. Rowery, w mgnieniu oka odzyskały swój pancerny wygląd, a my spaliliśmy obfity obiad, którym przejedliśmy się w Jaworcu,a który trochę nas obciążał. W Terce posiedzieliśmy chwilę pod sklepem i ruszyliśmy Małą Obwodnicą do Wołkowyi. Jaki był ruch na drodze, chyba nie muszę pisać bo każdy może to sobie sam wyobrazić. Z Wołkowyi podjechaliśmy do Górzanki, skąd klimatyczną, pełną dziur jak na Ukrainie drogą wspięliśmy się na przeł. pod Markowską. Po krótkiej przegryzce rzuciliśmy się na szaleńczy zjazd do Baligrodu. Kuba przekroczył prędkość 50 km, z czego bardzo się ucieszył. Biedaczek nie wiedział tylko, że po zerowaniu licznika znowu jest ... zero. Tego dnia podciągnęliśmy do bazy w Rabem. Na bazie stoi teraz solidny, ogólnodostępny, bardzo przyzwoicie zrobiony domek z piecem, pryczami, stołem, co niestety przyciąga ludzi - dzięki temu mieliśmy niewątpliwą przyjemność nocowania w prawdziwie bieszczadzkim towarzystwie.

    Rankiem w niedzielę, kiedy nasi towarzysze próbowali zacząć nowy dzień, wyruszyliśmy na Przeł. Żebrak. Zjechaliśmy doliną Mikowego i przez Smolnik i Zubeńsko pojechaliśmy na "Koniec Świata" czyli do kultowego schroniska w Łupkowie. Tam zostaliśmy przyjęci niezwykle miło, aż żal było wyjeżdżać. I tam, ani rowerzystów, ani godnego poczęstunku nie zabrakło. Szybko znaleźliśmy wspólny język. Nie dziwię się, że zgodnie z "legendą" jak tam się trafi, to stamtąd się już nie jedzie/idzie dalej Czasu było coraz mniej, więc drogami (po drodze ruch wahadłowy) podciągnęliśmy do Komańczy. Obiad zjedliśmy w dawnej Podkowiacie - w końcu to wyjazd sentymentalny. Gdzie te czasy, kiedy trudno tam było spotkać trzeźwego chatara albo czysty kawałek powierzchni. Teraz wchodzi się jak do dobrej restauracji, a na posiłki przychodzą tam rodziny z dziećmi. Zdecydowanie najbrudniejszym elementem wystroju byliśmy my. Ciężko było ruszyć z pełnymi brzuchami, tym bardziej, że termometr w cieniu pokazywał 28 stopni na plusie. Aby nie było za łatwo, pocięliśmy przez Turzańsk na przeł pod Suliłą. Zjazd do Kalnicy znowu pokrył nas i nasze rowery grubą warstwą błota. Chociaż na chwilę znowu zrobiło się bieszczadzko. Jeszcze tylko wycof asfaltem w dolinie Kalniczki i koło 19 byliśmy przy samochodzie. Po przedłużonym z powodu tłoku na drogach powrocie, późną nocą wróciliśmy do Warszawy.

    Parę fot:
    https://picasaweb.google.com/klubik.karpacki/Bieszczady

    PABLO

  2. #2
    Forumowicz Roku 2015
    Debiutant Roku 2013
    Awatar Jimi
    Na forum od
    03.2010
    Rodem z
    Rzesza
    Postów
    1,439

    Domyślnie Odp: Czerwcowy długi weekend.

    Matko Pablo -z rowerami na tym podejściu na Chryszczatą! :) Pamiętam tą pionową ściankę i sama wchodziłam na czworaka. Ciężko mi uwierzyć, że nie usłyszeliście tych 1400 rzeźników! Dużą trasę przejechaliście! Wiesz, wybraliście bardzo oblegany weekend z piękną pogodą -tłumy np. w okolicy Cisnej, Łopienki -murowane!! Oczywiście także w ten weekend jest w Bieszczadach WIELE miejsc, gdzie ludzi w ogóle nie ma, ponieważ turyści z reguły skupiają się w danych, stałych miejscach -Cisna, Łopienka, Wetlina, Ustrzyki, Polańczyk i inne miejscowości koło zalewu, schroniska. No i GSB jest wtedy zatłoczony. W pozostałych miejscach turystów jest mniej a są i takie gdzie nie ma ich w ogóle. Więc nie zrażaj się Bieszczadami po długiej przerwie -taki czas i miejsce wybrałeś. Ja z kolei na długi czerwcowy weekend wybralam się w Beskid Niski. Pierwszego turystę na drodze (a chodziłam całymi dniami) spotkałam 3 dnia późnym popołudniem (30 minut od swojej mety) i nawet nie ukrylam przed nim swojego zdziwienia :) Drugiego dnia zeszłam do bazy namiotowej więc tam byli turyści (w 100% rowerowi także!), ale na drodze podczas marszu nie spotykalam. Jednak w Niskim nie brakuje motorów i to je spotykałam!
    Ostatnio edytowane przez Jimi ; 09-06-2015 o 18:37
    "Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.

  3. #3
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2014
    Postów
    56

    Domyślnie Odp: Czerwcowy długi weekend.

    Spoko. W krzalu ludzi zbyt wielu nie było.

    PABLO

  4. #4
    Korespondent Roku 2009 Awatar Recon
    Na forum od
    02.2008
    Postów
    2,216

    Domyślnie Odp: Czerwcowy długi weekend.

    P A B L O, nic nie napisałeś jakiej klasy był krzal i z jakiego podziału gatunkowego


    Swoista legenda:
    Klasyfikacja krzala

    Krzal klasy III
    Krzal co najwyżej trójwymiarowy. Poza tym że jest, to nic więcej o nim nie można powiedzieć, nawet marszu za bardzo nie utrudnia i można się obyć bez długich spodni.

    Krzal klasy II
    Krzal prawdziwie czterowymiarowy, parzy, drapie i spowalnia marsz. Mimo to nie jest wielką przeszkodą dla wprawnego piechura, chociaż należy założyć długie spodnie, zaś długi marsz w tym krzalu potrafi zmęczyć każdego.

    Krzal klasy I
    To prawdziwy Beskidzki Krzal, minimum pięciowymiarowy. Powoduje zagięcie czasoprzestrzeni, nie wiadomo gdzie i kiedy z niego wyjdziesz. Jedynie doświadczeni łojanci (np. SKPBole) nie dadzą się zgubić i zwieść na manowce, dlatego warto podczas chaszczowania mieć takiego człowieka za przewodnika.

    Krzal klasy UNESCO
    Jest to legendarny krzal, który nawet najtwardszych potrafi zmiękczyć i jedynie najtwardsi z najtwardszych potrafią przeżyć tę próbę. Niewiele jest miejsc gdzie można w niego wejść, lecz jeśli na niego trafisz, to biada Ci. Fachowcy twierdzą że jest to pomnik przyrody: prawdziwy Prakrzal zasadzony ręką PraSKPBoli.

    Miejsca występowania krzala klasy UNESCO:



    • między Durną (979m) a przełęczą Hyrcza (695m) w Bieszczadach
    • Przy zejściu szlakiem czerwonym z Tokarni (778m) do Przybyszowa w Beskidzie Niskim (Uwaga! Pod żadnyym pozorem nie należy schodzić ze szlaku i zagłębiać się w krzal!)


    (TM)
    do góry

    Podział gatunkowy krzala

    Pokrzywokrzal
    Ponoć dobry na reumatyzm... a przynajmniej trzeba się czymś pocieszać. W takim krzalu wystarczy ubrać długie spodnie i koszulę by przestał być straszny, gdyż stawia on niewielki opór w marszu.

    Jeżynokrzal
    Najbardziej popularny z beskidzkich krzali. Długie spodnie są niezbędne, choć potrafi drapać i przez nie. Łapie za nogi, więc trzeba uważać by nie przewrócił, ponadto znacznie spowalnia marsz. Jesienią dochodzą jeszcze walory smakowe dodatkowo spowalniające marsz.

    Malinokrzal
    Podobny do jeżynokrzala choć nieco mniej popularny i mniej uciążliwy, zaś walory smakowe objawiają się latem.

    Tarninokrzal
    Schaszczować się tego nie da, gdyż nie jest giętki i ma solidne kolce. Jeśli nie jest zwarty, można się jakoś przemknąć ryzykując rany kłute i cięte. Zwarty tarninokrzal najlepiej ominąć bądź puścić nań stado słoni by go stratowały. Wiosną obsypany białym kwieciem jak panna młoda, zaś jesienią dojrzewają nań śliweczki.

    Uwaga:
    Są to cztery podstawowe typy gatunkowe krzala, oczywiście nierzadko występują w formie mieszanej bądź z niezbyt istotnymi innymi domieszkami.
    (TM)


    Krzalowanie vel Chaszczowanie- zabieg pielęgnacyjny polegający na deptaniu krzala, wiadomo bowiem że deptany od czasu do czasu (byle nie za często) krzal lepiej rośnie, a malino- i jeżynokrzal lepiej owocuje. Jest to zatem działalność społeczna i jednocześnie jedno z ulubionych zajęć przewodnickich i kursanckich.
    (TM)
    http://meteor2017.fm.interiowo.pl/te...lowniczek.html
    Ostatnio edytowane przez Recon ; 09-06-2015 o 20:42
    Pozdrawiam :)
    -----------------
    benevole lector

    https://twitter.com/Zbyszek_Recon

  5. #5
    Forumowicz Roku 2015
    Debiutant Roku 2013
    Awatar Jimi
    Na forum od
    03.2010
    Rodem z
    Rzesza
    Postów
    1,439

    Domyślnie Odp: Czerwcowy długi weekend.

    A tam Waćpan prawisz. Szłam teraz z Tokarni do Przybyszowa czerwonym -lajcik. Bujna łączka z kolorowymi kwiatkami sięgającymi po kolana, czasem po pas a pośrodku mała szlakowa ścieżka. A gdzie tu pokrzywy, gdzie tu barszcze, lepiężniki, tfu maliniska i jeżyny.
    "Wędrujemy zarośniętą dzikim zielskiem drogą..." W.P.

  6. #6
    prowydnyk chaszczowy Awatar Browar
    Na forum od
    01.2006
    Rodem z
    Kraków
    Postów
    2,823

    Domyślnie Odp: Czerwcowy długi weekend.

    Tarninokrzal jest faktycznie niezły ale da się go czasem pokonać dołem. Mistrzowski to jest chmielokrzal łęgowy, na niego tylko maczeta się nada, a i to nie zawsze...
    Pozdrav

  7. #7
    Szkutawy
    Guest

    Domyślnie Odp: Czerwcowy długi weekend.

    Cytat Zamieszczone przez Browar Zobacz posta
    Tarninokrzal jest faktycznie niezły ale da się go czasem pokonać dołem. Mistrzowski to jest chmielokrzal łęgowy, na niego tylko maczeta się nada, a i to nie zawsze...
    Oj tak... mieszkałem kiedyś koło chmielnika Browarze, ale powroty do domu były ciężkie i nie maczeta była potrzebna, kiedy kierownik tego przybytku się zjawiał.... chyba, że nie o takim chmielniku piszesz... najlepsze były chmielne dożynki.... wszyscy dorżnięci... Chmielnik później zaorali i rzeczywiście tylko maczeta...

  8. #8
    Bieszczadnik
    Na forum od
    02.2014
    Postów
    56

    Domyślnie Odp: Czerwcowy długi weekend.

    Cytat Zamieszczone przez Recon1 Zobacz posta
    P A B L O, nic nie napisałeś jakiej klasy był krzal i z jakiego podziału gatunkowego
    Krzal to krzal!

    PABLO

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

Podobne wątki

  1. Długi weekend styczniowy
    Przez Sioux w dziale Wypoczynek aktywny w Bieszczadach
    Odpowiedzi: 7
    Ostatni post / autor: 11-01-2014, 08:50
  2. długi weekend na Pogórzu Kaczawskim
    Przez buba w dziale Turystyka nie-bieszczadzka
    Odpowiedzi: 3
    Ostatni post / autor: 14-11-2011, 15:06
  3. Odpowiedzi: 10
    Ostatni post / autor: 11-07-2011, 10:57
  4. [Solina] Wolny pokój na długi weekend
    Przez iza w dziale Zakwaterowanie i usługi
    Odpowiedzi: 2
    Ostatni post / autor: 30-04-2001, 16:11

Zakładki

Zakładki

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
  •