A dalej rozpędziliśmy już nie dwa a osiem kółek i pojechaliśmy w kierunku dokładnie przeciwnym niż Wojtek jechał w pojedynkę. Pojechaliśmy mianowicie na wschód, niedaleko bo około 10km. Bo tam, 10km od trzydniowego przejścia granicznego, leży legendarny Bełz. Ten z piosenki "Miasteczko Bełz", która jest o innym, mołdawskim Bełzie Niezmiernie to skomplikowane ale na ten czas specjalnie nas to nie nurtowało. Ważne było, że Bełz był na wyciągnięcie ręki.
Minęliśmy jeszcze posterunek wojska/straży granicznej/policji (*) z podniesionym na szczęście szlabanem a pierwszy postój zrobiliśmy na wielowyznaniowym cmentarzu:
Rozeszliśmy się po nim, czytaliśmy napisy, sprawdzaliśmy daty urodzin i śmierci, oglądaliśmy nagrobki, podziwaliśmy drewnianą cerkiew.
(*) jak ktoś wie, kto to na tych posterunkach stoi i podróżujących, jak mu się zechce, kontroluje, to niech mnie uświadomi.
Zakładki