W Gdeszycach zatrzymałyśmy się na dłuższy postój obiadowy. Patrzymy na zegarki -trochę zleciało. Do umówionej godziny spotkania mamy 30 minut. Odległość oceniłyśmy na 15 km -nie ma tragedii ale oceniamy, że możemy mieć lekką obsuwkę, więc piszemy do Wojtka sms. Wsiadamy na rowery... a tu... ała!!! Tyłki bolą!! Sakramencko. Jakoś wcześniej nie bolały. A teraz po odpoczynku bolą. Jedziemy dalej. Miałyśmy jechać najkrótszą drogą czyli przez Hruszatyce do Nowego Miasta. Jedziemy. Po chwili droga się nie zgadza. Odczytujemy nazwę wsi z pobliskiego przystanku -Sanoczany. O cholerka, pojechałyśmy za daleko. Nadrobiłyśmy tym samym kilka kilometrów. Później, podczas wieczornej konsultacji trasy z Wojtkiem -przyznał on, że drogą w którą miałyśmy odbić jest ciężka do uchwycenia i łatwo tam właśnie o pomyłkę, dlatego jej nie zauważyłyśmy. Jestem już zła, bo Wojtek już czeka na nas. Zasuwamy ile sił w nogach. Z górki na pazurki. Gdy się człowiek śpieszy, tam się diabeł cieszy. Rach, ciach -łańcuch spadł. Żeby tylko tyle! On się zaklinował -między ramą a zębatką. Zębatka się przysunęła do ramy i trzymała łańcuch. No to próbujemy coś z tym zrobić. Po różnych kombinacjach prób i błędów, gdzie w grę wchodziły różne przedmioty z plecaków, stwierdziłam -rozkręcamy wszystkie śrubki jakie widzimy!! Rozebrałyśmy zębatkę, odblokowałyśmy łańcuch. I ile sił w nogach jedziemy do Dobromila. Zrobiła się już noc. Wieś Nowe Miasto wydała mi się bardzo interesująca -miała wiele ładnych zabytków, obiektów, budowli, które chciałabym kiedyś zobaczyć za dnia. Nocą, gdy księżyc był w nowiu nie widziałam nic oprócz nieśmiałych zarysów. Z resztą nie było czasu na rozglądanie się. Resztkami sił dojechałyśmy do Dobromila, gdzie spotkałyśmy się z Wojtkiem pod pomnikiem Mickiewicza. Pojechaliśmy razem na nocleg do Tarnawy, gdzie nad wsią, na ścieżce koło pól rozbiliśmy namioty. Towarzyszyło nam przepięknie ogromnie gwiaździste niebo. Bardzo dawno nie widziałam już tak gwiaździstego nieba! Usiedliśmy wszyscy na jednej macie i rozmawialiśmy o Karpatach. Towarzyszyły nam spadające gwiazdy. Licznik na rowerze pokazywał 82 km.
Zakładki