Dzień 1.
„Przez zieloną granicę” oznaczało kiedyś to samo, co nielegalnie. A u mnie dzisiaj oznacza to co jest napisane, czyli bez drogi, przez las lub jakieś inne zielone. Wycieczkę zacząłem na parkingu przed sklepem w Tylawie.


W sklepie zaszalałem i kupiłem mineralną. Głównie chodziło mi o opakowanie, był to produkt zastępczy w miejsce bidonu, którego zapomniałem.


Ładne miejsce do oficjalnego startu. I podpisane, i oznaczone pięknym, tutejszym krzyżem.
Stąd – kierunek Słowacja.


W Barwinku skręcam w prawo, w drogę z niebieskim szlakiem. Szlaków nie używam, ale mi nie przeszkadzają. Bartolomeo pewnie będzie widział z dokładnością do 100 m, gdzie jest to drzewo ze znakiem


I tak owym szlakiem, a potem kawałek w lewo doszedłem do przełęczy Porubske Sedlo. Kto nie wie, gdzie to jest, niech popatrzy na mapę Beskidu Niskiego.


Stąd było już tylko w dół. Nawierzchnia drogi nie była już taka dobra, jak tej na Przełęcz Dukielską, ale przynajmniej ciężarówki nie śmigały mi obok lewego łokcia.


Głównym celem mojej podróży były drewniane, łemkowskie cerkwie na Słowacji. Pierwsza cerkiew, jaką napotkałem tuż za granicą we wsi Krajna Porubka, nie była ani drewniana ani łemkowska. Ale była pierwsza!


Miała otwarte drzwi do przedsionka i przez szybkę dało się zobaczyć wnętrze.


Oprócz cerkwi w każdej wsi spotykało się charakterystyczne dla południowych stoków Beskidów wielkie, drewniane lub kamienne krzyże z blaszanym, półokrągłym daszkiem.