Zanim opiszę dzień następny, powrócę do poprzedniego gdyż we wspomnieniach przegapiłem tytułowe żurawie. Nie tak dawno zadzierałem głowę podziwiając jak lecą z południa na północ zwiastując wiosnę a tu rachu-ciachu i już lecą z powrotem zapowiadając jesień.
„- Jesień! Do domu lecą.
- A na wiosnę to co? Do pracy lecą?” :) (Wino truskawkowe – film)
Leciały gdzieś tam wysoko, w chmurach czy też ponad nimi, w każdym razie cały czas było je słychać. Apogeum nastąpiło w nocy, przy pełni księżyca. Okazało się, że nie tylko wilki lubią sobie pohałasować do księżyca! Pierzaste tak głośno darły dzioby, że rozbudziły mnie w godzinę duchów i później przez ponad godzinę nie mogłem zasnąć. Łysy całą powierzchnią swojej okrągłej glacy przyświecał tak mocno, że można było bez problemu książki czytać a kakofonia wydawanych przez żurawie dźwięków była tak niesamowicie głośna i natarczywa, że nie dałoby się przy tym czytać. :) Wsłuchując się w ten harmider zacząłem podejrzewać, czy jakieś wielgaśne stado nie wylądowało na polanach Wielkiego Beskidu. Niestety niska temperatura i uderzenia wichru o tropik namiotu, powstrzymały mnie od opuszczenia cieplutkiego, puchowego śpiworka i wyjrzenia na zewnątrz. Teraz żałuję, bo sądząc po hałasie oraz czasie jego trwania, było to spore stado i mogło wyglądać nawet bardziej malowniczo na tle księżyca niż lecący w koszyku rowerowym E.T.
A teraz co - poczekam na wilki, ale te raczej nie będą chciały latać z księżycem w tle...
Nomen omen - teraz załapałem, że pisząc powyższy tekst, zajadałem wedlowskie ptasie mleczko :) Nie wiem jak doją te ptaki ale mleczko jest prima sort!





Odpowiedz z cytatem
Zakładki