Postanowiliśmy pojechać grupą znajomych w rumuńskie pagóry. Zgłosiło się pięciu ochotników, w tym dwie niewiasty. Część ekipy jechała z dalekiego Szczecina, reszta miała znacznie bliżej. 11 października, wcześnie rano, na dwa samochody, obraliśmy kierunek południowy. Zimno, prognozy pogody kiepskie, pada deszcz. Podróż w sumie przebiegała sprawnie... aż do Rumuńskiej granicy. Koleżanka ze Szczecina zorientowała się że nie ma żadnych dokumentów... (Rumunia nie jest w Shengen). Zatrzymaliśmy się w przygranicznym węgierskim Csenger na kwaterze i rozmyślamy co dalej. Decyzja zapadła, trzyosobowa ekipa wraca do Polski połazić po górach, ja z kolegą jedziemy dalej. Pierwszy wieczór jest jednocześnie pożegnalnym...

DZIEŃ 1 - 12X - Poniedziałek

Rano w deszczu się rozstajemy. Przekraczamy granicę. Pogoda paskudna, ciągle leje. Mieliśmy nadzieję na popołudniowe wyjście w góry ale zmieniamy plany. Robimy dłuższą, krajoznawczą trasę autem zahaczając o marmaroskie wioski w dolinie Izy.



Jedynie w wiosce Leud deszcz trochę ustaje i da się strzelić jakąś fotę. Stoi tam bardzo ładny drewniany kościółek.





W końcu docieramy po południu do docelowej miejscowości Sângeorz-Băi leżącej po południowej stronie gór Rodniańskich. Znajdujemy sobie kwaterę, prysznic, kolacja, piwko, szukanie prognoz w rumuńskiej TV. Wieczorem plusk wody z rynny ustaje, czyżby jutro miało nie padać?

C.D.N.