Dzięki Marcowy! Ja także przypomniałam sobie swój pierwszy, dobrowolny (bo wycieczki szkolne to się nie liczy) raz w Bieszczadach! Atmosfera pierwszego podmuchu wolności była bardzo podobna. Był 2005 rok. Od dwóch miesięcy byłam już pełnoletnia, więc w końcu, po raz pierwszy mogłam pojechać na niezorganizowany wyjazd z koleżankami (za dzieciaka co roku jeździłam na zorganizowane obozy namiotowe ale tu się było "pod opieką"). Wzięłyśmy szkolne plecaki, jakiś śpiwór i w letni słoneczny ranek umówiłyśmy się pod moim liceum, znajdującym się przy "wylotówce" ze Stalowej Woli. Umówiłyśmy się we trzy -Żaneta, Aśka i ja. Na miejsce spotkania przyszły wszystkie, jednak Żaneta zakomunikowała, że nie może jechać. I co teraz? To przecież ona była "znawczynią" jazdy autostopem, którym podróżowała już nawet kilka razy. Aśkę znałam trochę mniej. Zapytałam jej nieśmiało -czy jechała kiedyś autostopem? Odpowiedziała, że jeden raz. No to damy radę! Żaneta pokazała nam szablonowo "jak to się robi" i poszła do domu. Aśka miała nawet samochodową mapę Polski, czyli przygotowała się dobrze, w przeciwieństwie do mnie. To był mój prawdziwy pierwszy raz w Bieszczadach. Pierwszy raz autostopem. Ze Stalowej Woli do Cisnej! Spałyśmy cały czas na sianie w stodole, którą udostępniał turystom Paweł z Cisnej. Po kilku dniach dojechali do nas koledzy ze Stalowej. Oczywiście też autostopem. Oczywiście też spali z nami w stodole. Właściwie oni nam ją polecili. 5 zł za noc -pamiętam to do dziś. I trwały właśnie Bieszczadzkie Anioły. I Siekierezada była wtedy nasza. Zostaliśmy tak długo, na ile wystarczyło nam pieniędzy. Pamiętam jak dziś -gdy ostatnie dni jadłyśmy kanapki z ogórkiem z keczupem -byleby tylko starczyło na kolejny nocleg i zabawę w Siekierce! Pieniążki oczywiście miałyśmy zarobione ze zbierania jagód w Stalowowolskich lasach -często zbierałyśmy na skup jagody z Aśką i Żanetą. A potem za rok to samo i tak dalej. Pewnego razu wpadłam na pomysł, że nie trzeba czekać całego roku, by można było jechać w Bieszczady. Nawet bez Aśki też można. Zawsze w Bieszczadach nocleg był albo w namiocie albo w stodole. Dopiero w 2010 roku zaczęłam zaglądać do schronisk a właściwie prawie od razu -od strony bufetu.
Marcowy -Wojtek ma rację! Piszesz tak barwnym językiem stworzonym "pod książkę"!
Zakładki