Nie dane nam było tej jesieni, pojechać w Bieszczady. No to gdzie? Rozłożyłem mapy i oglądałem i zaglądałem i palcem po nich jeździłem. Wybór padł na Kotlinę Kłodzką, a konkretnie na Góry Złote i Bialskie. Niektórzy znawcy tematu je wyodrębniają, a niektórzy tylko Złotymi nazywają. Nie sugerowałem się też nazwą, kojarzącą się z gorączką złota, ale i na taką ewentualność się przygotowałem...
1-DSC_1279.jpg
Dlaczego, więc tam? Ano dlatego, bo góry te są nazywane też Bieszczadami Sudeckimi, a my jedziemy poszukać tam tej „bieszczadzkości”. Wiem, wiem.... bieszczadzcy ortodoksi uśmiechają już sie przed monitorami z politowaniem. Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Inna budowa geologiczna, inna flora i fauna, inna kultura. Można tych różnic pewnie wymienić jescze więcej, ale po dłuższym zastanowieniu i wgłębieniu się w temat... coś jest na rzeczy.
Ruszyliśmy w ostatni dzień lata. Nadziei na kolorową jesień, nie było, ale na pełnię rykowiska już tak, bo poranki chłodne były. Wystartowałem trochę wcześnie i niespiesząc się dojechałem do Złotego Stoku. Za nim w stronę Lądka zaczynały się już Góry Złote. Wolno piąłem się serpentynkami, podziwiając widoki, bo Ridol był jeszcze daleko. Zatrzymałem się na Przełęczy Jaworowej i poszedłem sprawdzić co tam w lesie słychać....
1-DSC_9493.jpg
Póżniej Lądek, Stronie i dojeżdżam do Nowego Gierałtowa. Chwilę czekam na panią, która się opiekuje domkiem i po chwili jestem już w środku. Domek ma nadany numer 13, ale ja od czasu, kiedy to kilkanaście razy dziennie, po kilka kotów czarnych drogę przebiega.... przesądny nie jestem.... Polecam ten domek, bo ładnie jest położony nad Białą Lądecką, a i cena przy czterech osobach wychodzi schroniskowa, a w najgorszej postaci agroturystyczna.
1-DSC_9495.jpg
Po pewnym czasie orientuję się, że nie ma zasięgu w telefonie, a Ridol wie tylko tyle, że ma dojechać do Nowego Gierałtowa. Jako, że należy do pokolenia, które jest wychowane na zupełnie czymś innym niż komputer, telefon i tablet odnajduje niebawem nasze lokum.
Po rozpakowaniu się ruszamy na małą „przebieżkę” aklimatyzacyjną. Lubię zawsze się obczytać o miejscach w które się udaję, więc ruszamy na początek w stronę kościoła, który miał szczególnego proboszcza. Proboszcz „Kruszynka” otaczał opieką „turystów”, którzy wymieniali się ulotkami i informacjami na Przełęczy Gierałtowsiej i dzisiejszym szlaku kurierskim w latach osiemdziesiątych. Byli nimi między innymi Kuroń, Havel, Michnik.
1-DSC_9538.jpg1-DSC_9539.jpg
Ruszyliśmy w stronę przełęczy. Minęliśmy trzy zabudowania i skrajem lasu i łąk szliśmy w górę.
1-DSC_9509.jpg
W Bieszczadach są niedźwiedzie, ale tutaj również chodzą słuchy o nielicznych przybłędach z Czech. Wcale nie musieliśmy długo czekać, aby ujrzeć dzikiego zwierza w liczbie mnogiej....
1-DSC_9505.jpg
Jako zaprawieni w boju turyści, nie robiliśmy sobie nic z grożnych porykiwań. Szliśmy drogą krzyżową....
1-DSC_9514.jpg
Później zmienilismy kierunek i lasem weszliśmy na przełęcz ( o niej wspomnę w następnych postach, bo zawitaliśmy tu, też po raz drugi). Skręciliśmy na przełęczy w lewo i dalej granicą ruszyliśmy do góry. Po pewnym czasie spotkaliśmy dwóch jegomości, którzy odnawiali słupki graniczne. Chwilę pogadaliśmy i dalej do góry. Zeszliśmy ze szlaku i kiedy pojawiła się ładna polanka w słońcu popijaliśmy piwko, a głupoty nas się coraz bardziej zaczynały czepiać, bo górskie rozrzedzone powietrze ma to do siebie, że wyobrażenia i skojarzenia są takie jakich się na nizinach nie ma.....
1-DSC_9536.jpg
Schodziliśmy w dół zmieniając chyba ze trzy razy ścieżki...aż dotarliśmy do domku. Tam napaliliśmy w kominku, przygotowaliśmy coś do jedzenia i urządziliśmy sobie konkurs pt. „Co to za nalewka?”
Zakładki